[stron_glowna]
0 books
0.00 zł
polishenglish
Paper books and ebooks
SEARCH
author, title or ISBN
Categories
  • Novels
  • Short stories
  • Poetry & Drama
  • Biographies & Memoirs
  • Science & Technology
  • Languages
  • Reference
  • Economics, Business, Law
  • Humanities
  • Nonfiction
  • Children & Youth
  • Psychology & Medicine
  • Handbooks
  • Religion
  • Aphorisms
We accept payments by Visa, MasterCard, JCB, Dinners Club

We accept payments via PayPal
Piktografia
Piktografia
Kristian Kowalski
Publisher:My Book
Size, pages: A5 (148 x 210 mm), 491 pages
Book cover: soft
Publication date:  July 2024
Category: Short stories
ISBN:
978-83-7564-713-6
70.00 zł
ISBN:
978-83-7564-717-4
30.00 zł
FRAGMENT OF THE BOOK
Deszcz w Tiahuanaco

   Archeolog odłożył łopatkę i przez moment przyglądał się z przerażeniem wizerunkowi bóstwa przypominającego aztecką głowę ozdabiającą obiekty sakralne wzniesione na terenach środkowego Meksyku. Nie miał pojęcia, jaka społeczność wytworzyła taki monument, mający zarazem rysy ludzkie, jak i zoomorficzne, zwierzęce. Podejrzewał plemiona prekolumbijskie, mające w tym temacie wiele za uszami. Zanim dotarło do nich światło Ewangelii i konkwistadorzy zrobili porządek, wymuszony koniecznością całkowitej eliminacji demonicznych wierzeń preinkaskich społeczności, zasiać musiały coś, co w niezwykły sposób zdominowało i wynaturzyło przejęte wierzenia, co przeniknęło w sposób dogłębny rzeczywistość. Precyzja oraz skomplikowane obliczenia matematyczne odkrywające astronomiczne tajemnice układu planet i makabryczne rytuały, gdzie na kamiennych platformach zarzynano ludzi, stanowiły zagadkę w kontekście prymitywnych obyczajów Indian. W imię ponurych wizerunków odbierano najcenniejszy skarb w postaci życia. Śmierć wtopiła się tak bardzo w kulturę Mezoameryki i dzień powszedni, że cała przestrzeń zdawała się napromieniowana złem, przemocą, fanatyzmem. Nie miał żadnych wątpliwości, że patrzy na kamiennego potwora, tym bardziej że odkryte ceramiki i malowidła kilka dni temu na innym obszarze wskazywały na ofiary z ludzi. Dziedzictwo pradawnych bóstw kładło się ciężarem na świadomości współczesnych i tych, którzy znali temat pobieżnie.
   Eugeniusz Perajski wrócił do pracy. Był Polakiem rodem z Warszawy i przez trzy tygodnie uczestniczył w pracach odkrywczych międzynarodowego zespołu archeologów prowadzących badania w okolicy Akapana znajdującego się piętnaście metrów nad poziomem morza oraz wokół Kalasasayi.
   Czuł gorąc, suchość w gardle, zmęczenie wysoką temperaturą pomimo ochronnego kapelusza. Pragnienie odpoczynku będące naturalnym odruchem zwiększało się z każdą upływającą chwilą. Do opuszczenia rumowiska pozostały im jedynie trzy dni. Chmury tworzące baldachim popychane przez wiatry nie zdołały zatrzymać promieni słońca, wysuszających ostatnie krople wody na płaskowyżu. Tęsknota za pogodą przynoszącą nieco chłodu rozbudziła się w nim na dobre, lecz obowiązek dokończenia projektu wziął na nim górę. Skrycie uznał, że nieludzka głowa to oblicze diabła.
   O świcie wyruszył z miasta La Paz, skąd wraz z grupą archeologów pojechał na wykopaliska. Dziewięcioosobowy busik zdolny do przejechania kolejnych dwustu mil po terenie opanowanym przez pył, zawieje i wysoką temperaturę mknął niczym strzała bez zarzutu. Wiedział, że w języku Keczua stanowisko to nazywane było Tiahuanaco, zaś w języku ajmara zwano je Tiwanaku. Teraz mijała dwunasta godzina pracy, a zachodzące słońce barwiło całą przestrzeń na czerwono.
   Obok niego pracował boliwijski archeolog Nunez Alvaro, sympatyczny gość o dość szerokich horyzontach, znający historię tego terenu, członek miejscowego stowarzyszenia, pracujący z ramienia Archeologicznego Instytutu Narodowego. Dowiedziawszy się, że Perajski pochodzi z Polski, Boliwijczyk poklepał go po ramieniu, mówiąc:
   – Santo Paulo secondo! Polaco! – Wyjął z kieszeni kurtki obrazek przedstawiający Świętego z Wadowic.
   Potem już rozmowa przeszła na język angielski. Polak zagadał coś o wyjątkowej pracy i radości pochodzącej z możliwości odkrywania mroków przeszłości, lecz archeolog pokiwał głową. Zaraz wskazał na rzeźbę z kamienia, przełamaną i przewróconą.
   – Najchętniej rozbiłbym ten monument na drobny pył.
   – Czemu?
   – To wampir.
   – Przecież to tylko kamień – odpowiedział historyk odkrywający pokłady ziemi.
   – Nie bardzo. Tajemnica tkwi w kształcie i w wylanej tu krwi. Spojrzał z przerażeniem na odkopywany monument i zaraz dopowiedział: – Oni wciąż żyją, a ich wizerunki promieniują złem, wierz mi. To oddziaływanie dotyczy ziemi. Spójrz wokół siebie. Zobacz, jaka jest sucha, wyjałowiona, bezwodna. Nic tu nie rośnie, a jeżeli już, to skarłowaciałe krzewy. O tym fenomenie niewielu mówi, a jeśli już, to nigdy oficjalnie. Nikt przy zdrowych zmysłach nie chce się narażać. W kręgu badaczy mówiło się półszeptem o tym zjawisku, ale zaprzeczenie temu ma swoją cenę. Ma to związek z minionymi wiekami i rzeczywistością, która pożera nas i nasze dzieci. Strach tutaj pracować samemu.
   – Naprawdę? – Z piersi Polaka wyrwało się niedowierzanie. Dla niego i jemu podobnych była to przygoda życia. Odkładając narzędzia, archeolog usłyszał następujące wyjaśnienie Nuneza:
   – Nie mam złudzeń jako chrześcijanin, że ta martwa materia poprzez rytuały okultystyczne promieniuje na realia i życie ludzi mających z tym styczność. Zło zapuściło bardzo głębokie korzenie; tak głębokie, że nikt chyba nie może już ograniczyć tego zgubnego wpływu.
   Praca dobiegła końca. Uczestnicy wykopalisk złożyli narzędzia, zdjęli ochronne uniformy i zapakowali się do busika, inni zaś odjechali własnymi środkami lokomocji.
   Polak udał się z kolegami do baru nieopodal wynajętego mieszkania. Ulica El Alto była rozległa, na niektórych odcinkach kręta, to wznosiła się, to opadała. Przed nocnym spoczynkiem chcieli napić się drinka, zresetować przed ostatnimi godzinami spędzonymi na stanowiskach. Pijąc tequilę i metaxę badacze przeszłości dostrzegli poruszenie wśród oglądających TV miejscowych bywalców baru. Pokazano zdjęcia dziewięciorga dzieci uprowadzonych przez kartel narkotykowy. Oprawcy zagrozili zabiciem zakładników, jeśli ich rodzice – dziennikarze, prokuratorzy, nauczyciele, zajmujący się na co dzień kryminalnymi zagadkami, porwaniami, zabójstwami, zaginięciami – nie zaprzestaną publikacji na temat świata kryminalnego. Oburzenie, wzrastający gniew i oskarżenie pogrążonych w smutku Boliwijczyków przyczyniły się do coraz bardziej nerwowej atmosfery. Porwanie sprzed szkoły o jednej porze jednocześnie tylu dzieci wskazywało na skoordynowanie akcji. Spekulacje dziennikarskie wskazywały na powiązania polityków ze sprawą osób „zasłużonych” dla społeczności, prowadzących podwójne życie. Przez następny dzień o niczym innym się nie mówiło. Policja wydała komunikat, burmistrz dzielnicy wyznaczył nagrodę, powołano specjalny zespól śledczy.
   W nocy Perajski śnił koszmary. Nawiedzały go mary, wampiry ożywione z kamienia, wysysające z jego organizmu krew po uprzednim poderżnięciu mu gardła. Preinkaskie obeliski poruszyły się i przyciągały coraz więcej złapanych ludzi. Rozłożony na kamiennej platformie przeniósł się w czasie. Otaczający go kapłani odziani w pióra, posłuszni geniuszom przestworzy, demonom przybierającym cielesną powłokę, by dławić prawdę, wynaturzać Boskie prawa i zabijać rodzaj ludzki, odpowiedzialni za rytuały i dostarczanie mięsa na ofiary, podobnie jak ich przerażający duchowi władcy zaprogramowani na zło, mieli wypalone z miłości i współczucia oczy, mętne spojrzenie. Żadna iskra litości nie przeniknęła tamtej rzeczywistości, młyn nienawiści kręcił się dalej, wciągając coraz to nowe pokolenia do obłędnego wysysania życia z ludzi. Odgadł, że we współczesności wciąż składało się ofiary bożkom mającym już inne nazwy, ale tę samą nikczemną naturę. Teraz nazywały się: narkotykami, władzą, powodzeniem, rozwiązłością, demokracją czy tolerancją. Demony przeszłości były nienasycone, żądne nowych cierpień ludzi zadawanych rękami bliźnich. Teraz nie musiały się objawiać, ukazywać swej potęgi i przewagi nad materią, manifestować obecności, ponieważ mieszkańcy świata robili wszystko, co tylko oni chcieli, odrzucając prawo BOŻE w imię doczesnych przyjemności. Łup był niezwykle obfity, zła rozlewającego się na wszystkie narody nie dało się już zatrzymać.
   W terenie, gdzie pracowali archeolodzy, również dało się odczuć tę atmosferę poprzez przygnębienie i przeraźliwą ciszę. Jedna z pracownic Narodowego Instytutu Boliwijskiej Archeologii, Esmeralda cały czas płakała. Nunez na darmo ją pocieszał. Biedna kobieta należała do rodziny dotkniętej porwaniem. Z doświadczenia wiedziano, że zaginionych odkrywano po latach poszukiwań zamurowanych w ścianach opuszczonych domostw, w beczkach zakopanych na podjazdach i przy drogach. Handel koką, organami ludzkimi i zemsta z rąk grup przestępczych były od dziesięcioleci wpisane w historię zbrodni karteli narkotykowych walczących o strefy wpływów. Zabijali każdego, kto ośmielił się wystąpić przeciw nim i burzyć królestwo Szatana na ziemi.
   Około godziny piętnastej, podczas największego skwaru, dotarła wiadomość o odnalezieniu porwanych. Wszystkie dzieci miały odcięte głowy. Ustawiono je pod jednym z wiaduktów w szeregu, pod nim zaś ułożono ciała. Na murze wymalowano czerwoną farbą napis:

   MY TU RZĄDZIMY

   Perajski odkrywał dalej fundamenty pradawnego bożka, ale już bez entuzjazmu obecnego przy pierwszych momentach towarzyszących rozpoczęciu wykopalisk. Odczuł nadmierne ciepło, gorąc i znużenie. Temperatura wciąż wzrastała, porywisty wicher nie przynosił ulgi, a wręcz wzmagał zmęczenie. W usta wdzierał się szaroczerwony piach. Archeolog chcąc ukryć dławiący go smutek i strach, rzekł do Boliwijczyka, odnosząc się do pogody, deszczu i suchości klimatu:
   – Czy tutaj kiedykolwiek spada na ziemię choćby kropla wody?
   Nunez szybko odpowiedział:
   – Tak, tylko wtedy, gdy ludzie płaczą.
   I zaraz wbił w grunt szpadel, by nikt nie widział spływających po jego policzkach łez. Wówczas człowiek z polskiej ziemi uświadomił sobie, że co dla jednych, żyjących tysiące lat po zniszczeniach odkrywanej cywilizacji, wydawało się przygodą, dla żyjących ówcześnie ludzi wcale takie być nie musiało. Bał się tego, o czym mu powiedziano, i przenikania pierwiastków zła przez epoki. Ta argumentacja nie była pozbawiona podstaw, tym bardziej że dał się odczuć opar niepokoju, ukrytej gdzieś w pobliżu złości i owoców grzechu, skrytych w cieniu prekolumbijskich bożków.
   
© 2004-2023 by My Book