[stron_glowna]
0 books
0.00 zł
polishenglish
Paper books and ebooks
SEARCH
author, title or ISBN
Categories
  • Novels
  • Short stories
  • Poetry & Drama
  • Biographies & Memoirs
  • Science & Technology
  • Languages
  • Reference
  • Economics, Business, Law
  • Humanities
  • Nonfiction
  • Children & Youth
  • Psychology & Medicine
  • Handbooks
  • Religion
  • Aphorisms
We accept payments by Visa, MasterCard, JCB, Dinners Club

We accept payments via PayPal
Senna krucjata
Senna krucjata
Piotr Ciupa
Publisher:My Book
Size, pages: A5 (148 x 210 mm), 209 pages
Book cover: soft
Publication date:  July 2024
Category: Novels
ISBN:
978-83-7564-715-0
39.00 zł
ISBN:
978-83-7564-716-7
24.00 zł
FRAGMENT OF THE BOOK
   – Masz, pij! – wrzasnął ponownie poganin.
   Spuchniętymi ustami Siemowit przywarł chciwie do dzbana. Zaczerpnął olbrzymi łyk cieczy. Ciepłej, lepkiej.
   – Pfuuuj! – wypluł z  odrazą zawartość ust.
   Domyślił, się, że oprawcy podali mu do wypicia krew. Przy wtórze ich piskliwych śmiechów zwymiotował pod siebie treścią żołądka.
   – Nie smakuje, psie? – zadrwili. – Czyż nie tym poił swych uczniów wasz prorok na ostatniej wieczerzy?
   Śmiejąc się piskliwie, wyszli z  komórki, zamykając za sobą drewnianą furtę. Ich oddalające się głosy pochłonęła noc.
   „Już czas! Czas stąd uciekać!”, pomyślał gorączkowo.
   Jego obolała głowa próbowała zmobilizować siebie do wymyślenia sposobu ucieczki, a  resztę obolałego ciała do działania.
   Nie było to łatwe. Razy otrzymane podczas nocnej potyczki, a  na pewno któryś z  nich, który trafił w  głowę, powodowały jeszcze chwilowe utraty przytomności. Sponiewierane i  omdlałe ciało nie było skore za żadne skarby do jakiegokolwiek wysiłku. Za żadne skarby? A  za życie?
   „Dlaczego przeżyłem? Dlaczego mnie nie zabili?”, dziwił się jeszcze.
    Jak poskromili tę zaciętość, tę nienawiść, ten zaciekły napór szarej masy pochłaniającej każdego, kto stanął jej na drodze. Czemuż zawdzięczał to, że jeszcze żył? Może w  fatalnym stanie, może bez światłych perspektyw, ale żył. Może się go bali? Może widząc tę potężną postać siejącą śmierć dookoła siebie, uznali, że warto go zachować przy życiu? Może faktycznie go sprzedadzą za garść srebrników? Może ofiarują swemu bogu w  bardziej uroczysty sposób niż przez śmierć zadaną nocą przez ciemną falę? Może zdrajca miał wobec niego drugą część planu zdrady?
   „Już czas! Na rany Pana!” – głowa uparcie zmuszała do działania.
   Dotarło do niego, że żeby wrócić do ziemi ojców, do domu, do cycatej dziewki z  karczemnej pieśni, musiał działać.
   Na rękach poczuł śliską ciecz. Natrafił rękami na kałużę wydalonej przed chwilą zawartości jego żołądka przemieszanej z  krwią z  dzbana. Rozmoczył w  niej powróz, którym unieruchomiono jego nadgarstki. Niezbyt ciasno związany. Była szansa wyswobodzenia rąk. Najpierw jednej, potem drugiej. Jedyna szansa. Zaczął siłować się z  rozmiękłym sznurem. Z  całych sił rozciągał węzeł, robiąc miejsce dla rąk. Najpierw jednej, potem drugiej. Szarpał, ciągnął z  całych sił. To jedyna szansa.
   – Jeszcze trochę! Mocniej!
   
 
***


   „To już czas. Czas wstawać!”
   Tomka mózg wydał poranny rozkaz ciału.
   Czas podnieść się z  ciepłej pościeli. Było jeszcze ciemno i  jeszcze tak cicho, i  tak spokojnie. Dom, stojący gdzieś na uboczu wielkiego miasta, jeszcze spał.
   „Jeszcze chwila, jeszcze pięć minut”, pomyślał.

***


   „Boże! Już piętnaście po! Już czas! Czas wstawać!” – zerwał się z  łóżka.
   Jak zwykle miał kłopot z  wymuszeniem reakcji organizmu na rozkazy wydawane przez mózg. Zmęczenie.
   „Byle do weekendu!”, pomyślał na pocieszenie, zbiegając na dół.
   Nie tak szybko! Nie tak gwałtownie! Jeszcze odstał na schodach chwilowy zawrót głowy.
   „Już dobrze. Przeszło”, odetchnął z  ulgą.
   Wszedł do łazienki. Odkręcił zimną wodę i  przemył nią twarz dla otrzeźwienia
   – Auu! – syknął z  bólu.
   Obejrzał swoje ręce. Źródło nieprzyjemnego odczucia. Zastanowiły go dziwne otarcia nadgarstków. Otarcia jakby od sznura. Rany piekły dokuczliwie. Miejscami głębokie, aż do krwi. Pewnie od wczoraj użytych haków do sztangi. Nigdy się to nie zdarzyło.
   „Za mocno zacisnąłem – pomyślał. Nieważne”.
   Wykonał szybki test pozostałych części ciała. Cała reszta była w  spodziewanym stanie. Zakwaszone mięśnie. Tym razem najszerszy grzbietu i  trójgłowy ramienia. Nic nowego! Trening był efektywny.
   Ściśnięty porannym stresem żołądek. Nic nowego.
   „Przejdzie!”, pocieszył się.
   Byle nic nie jeść.
   Po chwili znowu dotarł do centrali sygnał z  lewego barku. Ból. Ten inny od pozostałych. Nie od treningu. Ten inny. Ten rwący, przenikliwy. Jakby od uderzenia toporem.
   Po głowie kołatały się jeszcze nocne obrazy. Niewyraźne, niekompletne, intrygujące. Uczucie gorącego powietrza, zapach krwi, szczęk stali.
   „Co to było?”, rozmyślał.
   Próbował poskładać w  jakąś sensowną całość. Bezskutecznie. Natłok zadań nadchodzącego dnia wyparł z  głowy strzępy snów w  jej tył. Znowu spotkania, negocjacje, kompletacja materiału na posiedzenie rady nadzorczej. Nic ultratrudnego.
   „Dam radę!”, pomyślał na pocieszenie, wchodząc do kuchni.
   Lecz gdzieś tam z  tyłu głowy będzie wracał do miejsca ze snu, gdzie żar lał się z  nieba. Będzie słyszał jęk stali, będzie czuł zapach krwi. I  te bolesne otarcia nadgarstków.
   Przygotował śniadanie dzieciakom do szkoły. Oczywiście były tosty. Oczywiście z  szynką dla Jędrka i  wegetariańskie dla Gabi. Zrobił rutynową poranną toaletę. Wypił herbatę. Wymienił kilka uwag z  Magdą o  dzisiejszych planach.
   – O  której wracasz, kochanie? – zapytał żonę.
   – Późno – odpowiedziała ze smutkiem. – Mam dużo pracy.
   Oznaczało to kolejne samotne popołudnie. Wróci późną porą do domu. Pustego domu. Może i  tak chciał. Ale nie zawsze. Spokój smakuje lepiej, jak się o  niego powalczy. Jak nie jest spokojem samotności. Coraz częściej się tak czuł. Coraz częściej dom był pusty. Dzieci zajęły się już swoim życiem. Swoimi sprawami. Teraz najważniejszymi na świecie. Poważnymi. Życiowymi.
   – Tata, co ty tam wiesz? – rzucały coraz częściej pytanie.
   Nawet może i  nie mówiły tego wprost, to jednak dawały znać, że nie potrzebują już porady rodziców. Że same chcą stanowić o  sobie. Że przecież wiedzą wszystko najlepiej.
   Może i  to jest normalne. Może to dobre. Dać im samemu o  sobie decydować. Za słowami wielkiego wychowawcy pozwolić dzieciom być nie nami, lecz pozwolić im być sobą.
   Pusty dom. Magda też dała się pochłonąć obowiązkom zawodowym. Zaangażowała się w  swoją pracę całą sobą. Często nieobecna w  domu ciałem – a  jeśli nie ciałem, to na pewno duchem. Jeśli już obecna ciałem, to wiecznie pogrążona myślami w  sprawach zawodowych. Wiecznie na łączach z  firmą.
   Miał kiedyś o  to wielki żal, że mu siebie zabrała. Że tak się oddała pracy. A  przecież miała być jego. Tylko jego. Tak o  nią walczył. Czy dążył do uzależnienia Magdy od siebie? Może. Dla niego to była definicja uczucia. Troszczyć się o  nią i  zadbać o  wszystko.
   Pusty dom. Wróci po pracy resztkami sił. Zje w  samotności posiłek i  zalegnie na krótkie ładowanie akumulatorów na ulubionej kanapie. Przy szmerze włączonego telewizora chwyci parę chwil snu. Snu ożywczego ani dla ciała, ani dla umysłu. Może jedynie dzięki przerwie w  dostawie nowych informacji. Szmer telewizora jest konieczny. Da poczucie obecności życia w  domu. Zagłuszy wyjącą samotność. Chyba jednak nie do końca o  taki spokój chodziło. Ale to już nieodwracalne.
   Dla zajęcia czasu, dla skrócenia czekania na żonę, dla wypełnienia luki, czy wreszcie dla zabicia poczucia samotności pójdzie do ludzi na jakiś trening, żeby się zmordować fizycznie. Żeby poukładać myśli.
   Ale póki co musi się zmierzyć z  kolejnym wrzaskliwym dniem.
   Dzień się rozpędził!
© 2004-2023 by My Book