Moskwa. 10 lipca 1942 roku
Idzie!
Widzicie?
Zbliża się!
Zaraz wejdzie!
Patrzcie, już wchodzi!
Tłum moskwian wstrzymał oddech.
Czas stanął w miejscu.
Jeszcze chwila i…
Jest!
Wódz ukazał się oczom tysięcy mieszkańców radzieckiej stolicy. Szmer rozmów ustał, jak płomień świecy zdmuchnięty nagłym przeciągiem. Kompletna cisza zaległa nad placem. Lud chłonął niezwykły widok. Tu i tam ktoś szepnął, że nie wygląda jak na filmach, że niższy, że włosy nie takie, grzywka źle zaczesana, że pewnie sobowtór, lecz niewielu słuchało nudziarzy. Coraz więcej szeptów upodobniło Plac Czerwony do szumiącego lasu. Naraz jakiś odważny uniósł rękę i wykrzyknął pozdrowienie. Za nim poszli następni, po nich inni i jeszcze wielu powtórzyło dwa słowa w języku zwycięzców.
Wódz nie zwracał uwagi na ludzkie morze u stóp mauzoleum Lenina. Otoczony przez dworzan, spoglądał w kierunku Kremlowskiego Przesmyku, skąd dobiegał coraz głośniejszy klekot gąsienic. Gdy wskazówki zegara na Baszcie Spaskiej stanęły na dziesiątej, pierwszy czołg wjechał na Plac Czerwony. W tej samej chwili Wódz podniósł prawicę i zamarł w bezruchu z wysoko uniesioną głową.
Czoło pancernej kolumny prowadził PzKpfw III oberlejtnanta Hansa Wenke z ósmej dywizji pancernej. Bohater, którego czołg pierwszy przekroczył rogatki nowej stolicy ZSSR, stał w otwartym włazie, z twarzą zwróconą w stronę trybuny. Za nim, podobna do wilczej sfory, szła reszta Kujbyszewskich Diabłów. Licząca blisko pięćdziesiąt maszyn kolumna wypełniła plac hukiem motorów i smrodem spalin. Tak jak prawdziwy wojownik nie wstydzi się swoich ran, tak i załogi przesławnego dziesiątego pułku pancernego nie pozwoliły czyścić pancerzy. Umazane błotem maszyny, które ledwie sześć dni temu walczyły na ulicach Omska, sunęły przez Plac Czerwony, dając świadectwo potęgi niemieckiej Panzerwaffe.
Nie przebrzmiał jeszcze łoskot gąsienic, a na czerwonym bruku pojawili się chłopcy z 257. dywizji piechoty. Wśród zebranych na placu podniósł się szmer. Żołnierze, którzy pokonali niezmierzone przestrzenie Kazachstanu i jako pierwsi dotarli na brzeg jeziora Bałchasz, trzymali w dłoniach sowieckie sztandary. Pierwszy szereg zdobywców Karagandy, Biszkeku i Ałmaty wykonał zwrot na wysokości mauzoleum Lenina. Żołnierze rzucili bolszewickie proporce na bruk i poszli dalej, depcząc manifestacyjnie symbole pokonanego imperium. Za pierwszym szeregiem pojawił się następny, za nim kolejny, aż wreszcie stos sztandarów urósł do rozmiarów sporego pagórka, najeżonego połamanymi drzewcami. Od strony Placu Maneżowego nadciągały wciąż nowe szeregi zwycięzców.
Tłum moskwian milczał, oszołomiony ogromną liczbą symboli nieistniejących już sowieckich dywizji. Bo choć każdy niemal doświadczył prześladowań ze strony komunistycznego reżymu, to przecież wielu ledwie kilka miesięcy temu służyło pod deptanymi sztandarami. I było coś jeszcze, co nie pozwalało cieszyć się z upadku starych tyranów. Wielka wojna ojczyźniana dobiegała końca i nowi władcy zrzucili maskę wyzwolicieli. Straszne pogłoski o niemieckich planach likwidacji Rosjan krążyły po kraju, siejąc w umysłach ziarna strachu. To właśnie dlatego spojrzenia tak wielu kierowały się ku trybunie. Jaki los zgotuje Rosji Austriak, który przyjmuje defiladę zwycięstwa? W wielu sercach rosło przerażenie, bowiem człowiek z trybuny spozierał na zdobyte miasto jak lokator, który odkrył w swoim mieszkaniu kolonię karaluchów. Ten i ów pomyślał o deszczu i rynnie, inni wspominali wąsatego Gruzina, inni jeszcze w tej właśnie chwili podjęli decyzję, że będą służyć nowym władcom całym sercem i duszą. To właśnie oni podnosili teraz gorliwie ręce, wykrzykując głośno faszystowskie pozdrowienie. I nie było już chyba nikogo, kto wierzył, że zmiana władzy wyjdzie Rosjanom na lepsze.
***
Brigadeführer Odilo Globocnik promieniał. To słowo najlepiej oddawało stan ducha dowódcy SS i policji w Lublinie. Przedsmak Wielkich Zmian, których po części sam był przecież projektantem, sprawiał, że serce jego wypełniała wielka radość. Z twarzą przyklejoną do szyby samochodu Odilo spoglądał na ulice Moskwy. Nie martwiła go prymitywna azjatycka architektura, nie krzywił się na widok obskurnych kamienic, cuchnących zaułków, koszmarnych betonowych kloców, którymi szalony sowiecki dyktator oszpecił swoją stolicę. Równie dobrze ulice Moskwy mogłyby być zabudowane glinianymi lepiankami lub szałasami z wierzbowych witek. To wszystko nie miało znaczenia! Przecież decyzja o likwidacji największego słowiańskiego miasta już zapadła. Oczywiście to i owo się zostawi, widział kilka całkiem przyzwoitych europejskich budowli. Resztę jednak trzeba będzie usunąć i na miejscu tej gigantycznej wioski zbudować prawdziwe niemieckie miasto.
Odilo westchnął głęboko. Mój Boże, to dopiero wyzwanie! Dowódca lubelskiego SS przetarł mokre od potu czoło. Moskwa to przecież nie cała Rosja. Są jeszcze setki miast i tysiące wiosek, którym trzeba nadać nową formę, są miliony hektarów do obsiana, setki rzek do uregulowania, tysiące fabryk do przejęcia! Od natłoku emocji poczuł zawrót głowy. Ile to wszystko zajmie czasu?
Pod wpływem impulsu sięgnął po leżące na siedzeniu wczorajsze wydanie Völkischer Beobachter. Zgarnął gazetę nagłym ruchem, wygładził ją na kolanie, potem złożył na pół. Na początek jak zawsze najnowsze informacje z frontu wschodniego. Artykuł był krótki i lakoniczny. Wojska niemieckie posuwają się w głąb terytorium wroga, zajęto szereg miejscowości, w tym miasto Tomsk, znaczący ośrodek przemysłu spożywczego i chemicznego. Tomsk? Odilo zmarszczył brwi. Kilka dni temu też pisali o Tomsku. A może o Omsku? I gdzie, u diabła, leżą te miasta? Wiadomo, że za mitycznym Uralem, ale gdzie dokładnie? Powinni dawać do tego jakieś mapki, pomyślał poirytowany. Z tego Tomska czy Omska już chyba niedaleko do Chin? Próbował wyobrazić sobie chwilę, gdy wojska niemieckie dotrą do Wielkiego Muru. Jeszcze kilka miesięcy i wojna z sowietami będzie już historią! Granice Trzeciej Rzeszy sięgną Morza Beringa, a wtedy ci pieprzeni Jankesi zaczną ryć okopy na Alasce!
Przełożył gazetę na drugą stronę. Szeroki uśmiech spełzł z twarzy Brigadeführera. Tak wspaniale zaczęta bitwa pod El Alamein zaczęła przypominać przepychanki z czasów pierwszej wojny światowej. Kair padł, lecz impet niemieckiego natarcia przygasł wyraźnie. Afrika Korps dotarł do Kanału Sueskiego, lecz wściekły opór Anglików zatrzymał zwycięską ofensywę.
Odilo odłożył gazetę i wbił zmętniały wzrok w moskiewski krajobraz. Bo chociaż wielbił Wodza, to jednak swój rozum miał. Do tej pory Niemcy zwyciężali, ponieważ byli jak gepard spadający na wroga. Niemiecki drapieżnik rzucił się na rosyjskiego niedźwiedzia i przegryzł gardło wielkiego kudłacza. Teraz przed gepardem stały brytyjski nosorożec i amerykański tyranozaur. Jedno i drugie wielkie i nieruchawe, lecz kiedy już nabiorą rozpędu… Na szczęście atak z kierunku kaukaskiego to już chyba kwestia dni, przywołał plotkę zasłyszaną na berlińskim bankiecie. Uwolnione od zmagań z sowietami dywizje lada dzień spaść miały na Iran. Niech no wtedy wzięci w kleszcze przeklęci Anglicy spróbują powstrzymać niemiecki marsz w głąb Afryki! Odilo poczuł, jak po plecach spływa dreszcz. Zwycięstwo nad sowiecką Rosją było jak wygrana na loterii. Gdyby nie heroiczne męstwo skrwawionej drugiej i trzeciej armii pancernej, być może nigdy nie udałoby się zdobyć Moskwy i kto wie, jak dalej potoczyłyby się sprawy. Tylko wtajemniczeni poznali prawdę, jak wielkim zuchwalstwem okazał się atak na sowiecką bestię. Dziesiątki tysięcy czołgów, samolotów, armat, miliony chłopów zapędzonych w kamasze. Cały olbrzymi kraj postawiony na baczność, wszystko gotowe do zmiażdżenia Trzeciej Rzeszy. Zdążyli w ostatniej chwili. Gdyby nie udało się pokonać Stalina…
Brigadeführer przeniósł spojrzenie na moskiewskie ulice. Przez krótką chwilę, naprawdę krótką, poczuł rozczarowanie. Uczucie niedosytu zaraz jednak minęło. To nic, że nie jemu przypadnie w udziale kolonizacja prawdziwego Wschodu. Generalna Gubernia to właściwie Niemcy, ale osiadły nad Wisłą słowiański ludek stał na drodze niemieckiego osadnictwa od wieków.
Ledwie pomyślał o Polakach, rozważania o niemieckim imperium ulotniły się niczym spłoszone stado wron. Choć nie przyznawał się do tego przed nikim, to jednak świadomość, jak wielkie zadanie może postawić przed nim Wódz, wywoływało ogromny niepokój, który od wielu już dni łagodził wódką. Rozpoczął co prawda likwidację polskiej inteligencji, lecz przecież pozbycie się trzydziestu milionów Polaków to coś innego niż usunięcie garstki jajogłowych! Oczywiście sam postulował oczyszczenie przyszłego landu ze Słowian, ale zaczynać akcję teraz, gdy utylizacja Żydów wkracza w decydującą fazę? Głos Wodza był jednak święty. Odilo poczuł suchość w gardle na myśl o rychłym spotkaniu z Największym Geniuszem Swoich Czasów.