Historia z Leosiem zakończyła się niezbyt pomyślnie dla mieszkańców miasta, które dało światu króla Kontynentu. Zaszczyt, niewątpliwie. I prestiż.
Niestety, Leoś w pamięci mieszkańców nie zapisał się zbyt dobrze. Właściwie negatywnie. Zawiódł wielkie oczekiwania, nadzieje, że ktoś wreszcie przegoni prezesa partii Posłuszeństwo i Spolegliwość (wobec prezesa cnotą najwyższą), samodzielnie sprawującej władzę w mieście, i zaprowadzi w mieście nowy ład. Leoś, i to najbardziej wkurzało mieszkańców miasta, wyłącznie z oddali ograniczał się do udzielania pustych rad. Cały czas powtarzał: „Bo trzeba, trzeba, trzeba, bo trzeba”. Na pytanie, jak to zrobić, odpowiadał niezmiennie: „Wy sami musicie wiedzieć. Musicie wziąć się do roboty i wtedy wygramy”.
Mimo niespełnionych nadziei Opozycja Obywatelska postanowiła upamiętnić miejsce, skąd rozpoczęła się droga ich wodza do stolicy Kontynentu.
Pod osłoną nocy na murze pizzerii „Margherita” Opozycja Obywatelska zamocowała granitową tablicę, upamiętniającą miejsce związane z Leosiem. Na tablicy napis: „W tym miejscu rozpoczął się Wielki Marsz Króla Kontynentu do Stolicy Kontynentu”.
Tablica długo nie zagrzała miejsca. Rano prezes PiS-u, i to sam, przyszedł z młotem i rozbił tablicę na tysiąc kawałków. Oczywiście, jak wyjaśnił prezes, usunięcie tablicy nie było podyktowane jakimikolwiek motywami politycznymi, lecz formalnymi. Miejski konserwator zabytków, oczywiście, z PiS-u, gdy dowiedział się o tej tablicy, natychmiast wpisał pizzerię do rejestru zabytków.
A zgodnie z przepisami zamocowanie jakichkolwiek tablic na zabytkowych budynkach wymaga jego zgody. A zgody nie udzieli. Nie, bo nie. Koniec, kropka.
Opozycja Obywatelska protestowała, przecież prawo nie może działać wstecz, tablica istniała wcześniej, przed wpisaniem pizzerii do rejestru zabytków i zatem jest nietykalna. Konserwator zabytków oznajmił szorstko, że dla niego ważniejsza jest zasada: „Czyja władza, tego praworządność”, a nie: „Prawo nie może działać wstecz”. I na tym dyskusję zakończono.
Zarząd Opozycji Obywatelskiej niezwłocznie odwołał się od decyzji konserwatora w Trybunale Praworządności w stolicy Kontynentu. I nawet uzyskał pozytywny wyrok. A prezes PiS-u powiesił złośliwie ten wyrok w miejskim szalecie. Między pisuarami. Miastem on rządzi, a nie jakaś wyimaginowana instytucja.
Mimo tej niefortunnej historii z Leosiem w mieście pojawiła się nadzieja. Tym razem miasto da Ojczyźnie kogoś, kogo nie będą się wstydzić. I z kogo będą dumni. Tą nadzieją, i to spełnioną – i o tym jest ta opowieść – okazał się pewien mały chłopczyna.
Pojawił się w mieście o wiele wcześniej, aniżeli Leoś przejął w ajencję pizzerię „Margherita”. Mieszkańcy miasta nie zwracali na niego szczególnej uwagi. Owszem, odpowiadali na jego pozdrowienia, z grzeczności, ale nigdy nie przypuszczali, że kiedyś ten chłopczyk przyniesie im dużo radości. I będą z niego dumni. Aby to wyjaśnić, należy cofnąć się o wiele lat.
Rodzice chłopca, mieszkający w tym mieście od wielu lat, swojemu synkowi dali na pierwsze imię Aleksander, na drugie Leszek. Koledzy ze szkolnej ławy i nauczyciele zwracali się do niego: „Oleś, Olesiu”. Chłopak był jedynakiem, mieszkał z rodzicami w miejskiej kamienicy. Jego tata, wybitny budowniczy, bywał gościem w domu. Ceniony przez swoich przełożonych za wiedzę i doświadczenie, był często przerzucany z budowy na budowę. I to na wielkie budowy. Stocznie, huty, kombinaty, porty i tym podobne obiekty. Do domu wpadał tylko po świeży komplet odzieży osobistej, pastę do butów i zębów, mydło do golenia i paczkę żyletek. I zawieszał dyplomy uznania i ordery na ścianach.
Oleś częściej widywał swego ojca w telewizji podczas przecinania wstęg na otwarciach wielkich budów lub odbierania dyplomów, orderów, medali aniżeli w domu. Ciężar wychowania wzięła zatem na siebie jego ukochana mamunia, która zwracała się do niego: „syneczku”.
W zasadzie tylko ona była powierniczką jego wszelkich wątpliwości, rozterek, pytań itd. Znakomicie doradzała mu w trudnych momentach. I sprawdzała się w tym znakomicie. Rodzina żyła na dość przyzwoitym poziomie, dzięki pieniądzom zarabianym przez ojca Olesia. Mama nie parała się pracą zawodową, skupiła się wyłącznie na opiece nad swoją pociechą. I to tak tytułem wstępu.
Pewnego dnia mamunia zwróciła się do Olesia:
– Słuchaj, syneczku, dzisiaj do sklepu rzucili salceson, wątrobiankę, śledzie, marmoladę i margarynę. Posiedzisz chwileczkę sam w domu, a ja w tym czasie zrobię zakupy.
– A co ja mam robić? – zapytał Oleś.
– Włączę telewizor, dzisiaj obejrzysz filmy z Myszką Miki i Kaczorem Donaldem. I pamiętaj, nie wyłączaj. Gdy wrócę, obejrzymy razem „Zorro”, a potem „Złamaną Strzałę”.
Mamunia pospiesznie chwyciła torbę i wyszła z mieszkania. Czasy były wyjątkowo trudne, kraj powoli dźwigał się z ruin po pożodze wojennej, zaopatrzenie ludności w żywność bardzo szwankowało. Kolejki przed sklepami były trwałym elementem miasta.
Oleś z zainteresowaniem obejrzał filmy Walta Disneya. Wszystkie kreskówki znał na pamięć, ale każdorazowe ich oglądanie sprawiało mu dużą przyjemność.
Tuż po zakończeniu cyklu filmów z ulubionymi postaciami Olesia przemiła pani spikerka przeprosiła widzów za zmianę programu i zapowiedziała transmisję ważnego wydarzenia.
Na ekranie pojawił się mężczyzna w średnim wieku, z ciemnymi włosami zaczesanymi do tyłu i czarnym wąsem. Stojąc na mównicy, energicznym głosem przemawiał z ekranu:
Wiecie, rozumiecie, towarzyszki i towarzysze, musimy być konsekwentni, wiecie, rozumiecie. My od kilku lat budujemy system prawdziwej sprawiedliwości społecznej, i dobrobyt, wiecie, rozumiecie. I mamy poważne osiągnięcia. Weźmy takie drewniane sławojki. Burżuazja twierdziła, że to jest jej największa zdobycz socjalna dla ludu. I na tym poprzestali. A my co zrobiliśmy, wiecie, rozumiecie, towarzyszki i towarzysze?
My w sławojkach założyliśmy spłuczki. I wiecie, rozumiecie, towarzyszki i towarzysze, pójdziemy jeszcze dalej. Twórca pierwszego państwa robotników i chłopów powiedział, że „jedynie słuszna ideologia to władza sojuszu robotniczo-chłopskiego plus elektryfikacja sławojek”. I co zatem zrobimy? W sławojkach założymy oświetlenie.
To nie wszystko. My wstawimy tam telewizory. I dzięki temu lud pracujący będzie na bieżąco informowany o naszych planach na najbliższe lata.
To będzie połączenie przyjemnego z pożytecznym. Wypróżnienie się i jednocześnie zdobycie wiedzy o naszych ambitnych planach. A zobaczcie, towarzyszki i towarzysze, co dzieje się na zgniłym Zachodzie. Oni puszczają bąki i wypróżniają się w domach. I co z tego wynika? Uwalniają w ten sposób gazy cieplarniane. I klimat niszczą. Zimą u nich upały, a latem śnieg pada. A u nas, wiecie, rozumiecie, towarzyszki i towarzysze, jest inaczej.
My wydalamy dwutlenek węgla poza naszymi domami, w sławojkach. Bo my jesteśmy ekologiczni.
A co dzieje się z dwutlenkiem węgla ulatniającym się z naszych sławojek postawionych poza domami? Na przykład w lesie? Las, wiecie, rozumiecie, przerabia dwutlenek węgla na życiodajny tlen. I tego nam ten zgniły Zachód zazdrości, wiecie, rozumiecie. A Radio Wolny Kontynent zadki nam obsmarowuje, i oczernia, i szkaluje, i rozsyła fałszywe paszkwile.
Tam są redaktorzy o mentalności alfonsa.
Przemowa tej tajemniczej postaci całkowicie pochłonęła uwagę Olesia. Oleś słuchał tyrady nieznanego pana z szeroko otwartymi oczami i ustami. Treści były czasem niezrozumiałe dla małego Olesia. Ale Olesiowi najbardziej zaimponowała gestykulacja, podkreślająca w najważniejszych momentach zasadność przekazywanych treści. Zaciśnięte pięści w lewo, w prawo i do góry. Ten gest powtarzany był wielokrotnie.
Oleś nawet nie zauważył, gdy do mieszkania weszła jego mamunia. I zapytała:
– Syneczku, dlaczego nie oglądasz filmu z dzielnym Zorro?
– Mamuniu – zapytał Oleś – kim jest ten pan?
– Syneczku, to nie pan, to towarzysz.
– A to jakaś różnica? – zapytał Oleś.
– Różnica, i to bardzo poważna – odpowiedziała mamunia. – Kiedyś naszą Ojczyzną rządzili panowie, tacy jak oligarchowie, burżuazja, arystokraci, dostojnicy kościelni, bogacze, krezusi, banksterzy. I wyzyskiwali lud pracujący wsi i miast, i utrzymywali w ciemnocie. A teraz rządzą towarzysze, z naszej krwi i kości. I to dzięki rewolucji, która przegoniła tych wrednych wyzyskiwaczy. Zapamiętaj sobie, towarzysze mają ma celu wyłącznie dobro klasy robotniczej, chłopstwa i inteligencji pracującej. A panowie robili wszystko, aby ostatni grosz wydusić z ludu pracującego wsi i miast. Krwiopijcy wredni. Pałace sobie budowali, a lud żył w lepiankach. I harował od świtu do nocy. Za miskę ryżu. A panowie w tym czasie balowali i przepijali owoce pracy robotników i chłopów.
– Mamuniu – przerwał Oleś – a ten towarzysz kim jest?
– To jest towarzysz Lesław Bierat, prezydent naszej Ojczyzny.
– A co takiego robi towarzysz prezydent Lesław Bierat?
Oleś stawał się coraz bardziej dociekliwy. Fascynacja towarzyszem prezydentem narastała z minuty na minutę.
– Towarzysz prezydent podpisuje ważne ustawy, nadaje tytuły profesorskie i nominacje generalskie, powołuje i odwołuje ambasadorów, przyjmuje ważnych gości z zagranicy. To jest bardzo trudna i odpowiedzialna praca. To jest właściwie służba narodowi. Dwadzieścia cztery godziny na dobę.
– Mamuniu – zawołał podniecony Oleś – ja też chcę być prezydentem! Co mam takiego zrobić, abym został prezydentem?
Mamunia postanowiła wyjaśnić Olesiowi zasady wyboru prezydenta.
– Syneczku, droga do pałacu prezydenckiego jest długa i trudna. Po pierwsze, syneczku, musisz ukończyć trzydzieści pięć lat. Po drugie, wykształcenie nie jest aż tak konieczne, ale dobrze byłoby, gdyby naszym krajem rządził wykształcony prezydent. Mieliśmy kiedyś takiego prezydenta, który to „ani be, ani me, ani kukuryku” i w życiu ani jednej książki nie przeczytał. A był i taki, który do kieliszka zaglądał. Wiesz, jaki wstyd był? Ale najpierw, syneczku, musisz pójść do szkoły. To już w przyszłym roku, Tam nauczysz się czytać, pisać, mnożyć, dzielić, dodawać, tam zdobędziesz obszerną wiedzę z historii, geografii, biologii, fizyki, chemii i wielu innych przedmiotów.
– I to wszystko, mamuniu?
Oleś nie dawał za wygraną. Ciekawość narastała coraz bardziej.
– Syneczku, po trzecie, musisz zapisać się do partii tego towarzysza prezydenta. Tylko ta partia wybiera prezydenta. To jest jedyna partia polityczna w naszym państwie.
– A jaka to partia?
– To jest Partia Jedynie Słusznej Ideologii.
– Od kiedy mogę się zapisać?
– Gdy będziesz pełnoletni. Musisz ukończyć osiemnaście lat.
Mamunia nie byłaby troskliwą i odpowiedzialną mamunią, gdyby nie uprzedziła Olesia o zawiłościach trudnej drogi do urzędu prezydenckiego.
– Słuchaj, syneczku, ale jest jeden problem.
– Jaki, mamuniu?
– Wiem, że lubisz służyć do celebry w świątyni u naszego kapłana Przewielebnego. I robisz to z dużą przyjemnością. Ale musisz wiedzieć, że nasze wierzenia są sprzeczne z jedynie słuszną ideologią.
– Jak to?
– Twórcy jedynie słusznej ideologii twierdzą, że nasze wierzenia to opium dla mas.
– A co to jest opium?
– A to taki narkotyk. Trucizna. Niszczy umysł, otumania, oślepia i ogłupia. Unikaj narkotyków jak ognia.
– A naszych wierzeń z jedynie słuszną ideologią nie idzie połączyć?
– Niestety nie. Albo to, albo to.
– A jak ja mogę poznać jedynie słuszną ideologię? – zapytał Oleś.
– Kiedy nauczysz się płynnie czytać, idź do biblioteki miejskiej i poproś o książki z działu jedynie słusznej ideologii.
– Mamuniu, ja zrobię wszystko, aby zostać prezydentem. Obiecuję ci to. Jeżeli drogę do urzędu prezydenta trzeba rozpocząć od poznania jedynie słusznej ideologii, zrobię to niezwłocznie.