[stron_glowna]
0 books
0.00 zł
polishenglish
Paper books and ebooks
SEARCH
author, title or ISBN
Categories
  • Novels
  • Short stories
  • Poetry & Drama
  • Biographies & Memoirs
  • Science & Technology
  • Languages
  • Reference
  • Economics, Business, Law
  • Humanities
  • Nonfiction
  • Children & Youth
  • Psychology & Medicine
  • Handbooks
  • Religion
  • Aphorisms
We accept payments by Visa, MasterCard, JCB, Dinners Club

We accept payments via PayPal
Starcie kapitanów
Starcie kapitanów
Ewa Tarnowska
Publisher:My Book
Size, pages: A5 (148 x 210 mm), 546 pages
Book cover: soft
Publication date:  February 2022
Category: Novels
ISBN:
978-83-7564-659-7
59.00 zł
ISBN:
978-83-7564-660-3
19.00 zł
FRAGMENT OF THE BOOK
   Do jego świadomości dochodziły dziwne śmiechy i brzęk metalu. Jakiś przebłysk rozsądku kazał mu nie otwierać oczu, dopóki nie pojmie, co się z nim dzieje. Pierwsze, co skojarzył, to że leży na brzuchu, a pod policzkiem ma wilgotne dechy. Potem głosy stały się wyraźniejsze i momentalnie wszystko sobie przypomniał. Piraci. Bez wątpienia schwytali go. Jakiś mały dzikus skoczył na niego nie wiadomo skąd, a potem podhaczył mu nogi i… i nie wie, co było dalej. Jon nieznacznie poruszył rękoma i ze zdziwieniem przekonał się, że nie są związane. Nogi także miał wolne. Pozwolił więc sobie na otwarcie oczu.
   Wciąż panował półmrok, a więc nie minęło zbyt wiele czasu. Układ i wyposażenie pokładu zdecydowanie nie pasowały do Mimozy. Po diabła ściągnęli go na swój statek?! Głupie pytanie, postrzelił przecież kapitana. Teraz będzie musiał za to odpowiedzieć. Jako żołnierz, liczył się z nagłą śmiercią, ale nigdy nie było jego marzeniem zginąć z rąk piratów. Dwa razy w życiu natknął się na nich i zwyciężył, a za trzecim razem spotkał go taki pech. Pocieszał się myślą, że ta walka była nierówna, że mimo iż okazał się słabszą stroną, to jednak przyczynił się do licznych strat pirackiej zgrai. Nie miał cienia wątpliwości, że gdyby nie ten latający pirat, znalazłby w sobie tyle siły i wytrwałości, aby walczyć do końca. Niech to szlag!
   Uniósł lekko głowę i w tej samej chwili wyczuł czyjąś obecność przy swoim boku. W chwili gdy odwracał głowę, usłyszał doskonale znany mu głos:
   – Chwała niebiosom, Jon! – Brian odczuł wyraźną ulgę.
   Jon oderwał się od zimnych desek, podpierając się rękoma i spojrzał na swojego żołnierza. Ogarnęła go radość na widok przyjaznej i w dodatku całej twarzy, ale nie mógł pozwolić sobie na tkliwości w takiej chwili. Trzeba działać.
   – Nie wiedziałem, co oni ci zrobili – ciągnął Brian przyciszonym głosem. – Byłeś nieprzytomny, ale nie widzę żadnych ran.
   – Też nie wiem, czym mnie ogłuszono – odparł, spoglądając w stronę, z której dobiegały głosy.
   Właściwie to tych stron było kilka, bo piraci rozproszyli się po całym pokładzie, ale najwięcej gromadziło się przy skrzyniach, które ukradli z Mimozy. Wyłamując wieka i sprawdzając ich zawartość, delektowali się swoim zwycięstwem. W Jonie na nowo wezbrał gniew. Obdarciuchy pijackie! Całe szczęście, że nie przewozili nic cennego. Z największą przyjemnością skręciłby każdemu po kolei kark. Byli tak pewni siebie, że nawet nie zwracali na niego i Briana uwagi.
   – Czy mówili, czego od nas chcą? – Znów spojrzał na przyjaciela.
   – Nie. To nie są sami Anglicy. Wymieszali się z Francuzami i Hiszpanami. Jak widać, piratów nie interesuje wojna na lądzie między ich krajami.
   Jon podniósł się i usiadł, podobnie jak Brian. Stwierdził, że statek kołysał się w miejscu, za burtą wciąż widział banderę Mimozy. Choć nie mógł znaleźć żadnych powodów, dla których nie odpłynęli nigdzie dalej, to fakt ten od razu poprawił mu humor. Oparł łokieć na zgiętym kolanie i ponownie ogarnął wzrokiem swoich oprawców. Obleśne kreatury, ich beztroska nie potrwa już długo.
   – Musimy coś wymyślić – oznajmił. – Nie zamierzam czekać bezczynnie na ich łaskę lub niełaskę.
   – Nie spodziewałem się po tobie innej reakcji, kapitanie – mruknął Brian żołnierskim tonem.
   – Jesteś w pełni sił?
   – Jasne. Poza przepychankami nic nie zdołali mi zrobić. Właściwie to nie mogę pojąć, w jakim celu nas tu ściągnęli? Przecież zgarnęli cały ładunek i…
   – Postrzeliłem kapitana – przerwał mu. – To wszystko tłumaczy. Zapewne czeka mnie niemiła nauczka.
   Brian wpatrywał się w Jona przez chwilę zaskoczony, a potem kiwnął głową, przyznając mu rację. Piraci pragną zemsty. Cokolwiek ich czeka, na pewno nie będzie to sielanka, więc należy jak najszybciej działać.
   – Bez swojego kapitana nie są tacy mocni i przede wszystkim zorganizowani – kontynuował Jon. – Gdybyśmy tylko zdobyli jakąś broń, bez wątpienia poradzilibyśmy sobie we dwóch z pokazaniem tej zgrai, gdzie ich miejsce.
   – O ile wcześniej nie wystrzelają nas jak…
   – Kurna, kurna – przerwał im donośny głos jednego z piratów. – Widzieliście, chłopaki? Nasz oficerek-bohaterek się obudził!
   Niewysoki i niezbyt postawny pirat zbliżał się do nich, mówiąc po francusku. Jon doskonale znał ten język. Reszta piratów odwróciła głowy w jego stronę, a przynajmniej połowa wybuchła śmiechem.
   – I co, oficerku? – Francuz zatrzymał się tuż przed nimi i wyciągnąwszy kordelas, kucnął. – Nie swędzą cię czasami uszy?
   Machnął ostrzem przed nosem Jona. Jon nawet nie drgnął, natomiast Brian poruszył się niespokojnie. Jon podniósł rękę, chcąc go uspokoić, bo doskonale wiedział, że jego żołnierz nic nie rozumie po francusku i chce interweniować.
   – Taki żeś odważny? – warknął Francuz do Jona.
   – Co on mówi? – zapytał Brian.
   – Droczy się.
   Jon nie spuszczał zimnego wzroku z pirata, któremu coraz bardziej nerwowo drgał lewy policzek.
   – Zadałem ci pytanie, oficerku! – krzyknął, znów zbliżając ostrze do twarzy Jona.
   – Daj mi broń, to dam ci taką odpowiedź, że w lustrze się nie poznasz – odparł spokojnie Jon.
   Furia, jaka ogarnęła pirata, odmalowała się z całą intensywnością na jego obleśnej twarzy. Inni jeden przez drugiego rzucali obelgi pod adresem angielskich oficerów i podjudzali swojego kompana do „zrobienia porządku”. Jon dostrzegł kątem oka, jak ten mocniej zaciska palce na rękojeści i szykuje się do zamachnięcia, mimo to wciąż siedział niewzruszenie i czuł coraz większą satysfakcję. Wiedział, że jego opanowanie jeszcze bardziej prowokuje tego durnia, a to z kolei ułatwi odebranie mu kordelasa. Pirat kipiąc złością, zaczął się podnosić i jednocześnie brać zamach; jeszcze sekunda i Jon powali go na jego wstrętny zad. Nie doczekał jednak tej sekundy, gdyż zdarzyło się coś zupełnie niepożądanego, Brian zerwał się gwałtownie i rzucił na pirata. Jon klnąc pod nosem, że tego nie przewidział, chciał go jeszcze zahamować, ale z siedzącej pozycji niewiele mógł zdziałać. Zaczął się podnosić, bo gromada rzezimieszków już doskoczyła do szarpiących się Francuza i Briana. Wiedział, że bez żadnej broni nie ma co podskakiwać i trzeba jakoś załagodzić to napięcie. Brian wprawdzie przytrzymywał rękę napastnika, ale pozostali otaczali ich w gotowości do skoku. Jon próbował chwycić za ramię swojego przyjaciela, żeby go odciągnąć, gdy nagle francuski pirat zatoczył się do tyłu, odrzucony ciosem w szczękę. Banda trzech innych od razu rzuciła się na Briana. Jon odparł zamach jednego z nich, kopiąc go przy tym porządnie w piszczel. Chętnie pobawiłby się w takie beztroskie utarczki, ale nie miał co się łudzić – nie zdążył nawet przywalić drugiemu, gdy osaczony zgrają śmierdzących dzikusów, został unieruchomiony. Jedyna pokrzepiająca myśl była taka, że na niego jednego było potrzeba czterech. Nie chcąc ułatwić im zadania, nie przestawał się szamotać, dopóki nie poczuł zimnej lufy przy szczęce. Brian też bez problemu został obezwładniony. Jon ze zgrozą zobaczył, jak pirat, który od niego oberwał, rzuca się w jego stronę i łapiąc za brzegi munduru, brutalnie przyciąga do siebie, ciskając stek przekleństw pluje mu w twarz, a potem z całą siłą odrzuca, aż Brian upada na plecy prawie na środku pokładu.
   – Zaraz zobaczymy, czy twój żołnierzyk tak chętnie będzie cię bronił, jak jemu pierwszemu odrąbię ucho! – warknął Francuz w stronę Jona i schylił się po kordelas.
   Jon ledwie drgnął, a ręka z lufą mocniej docisnęła się do jego skóry. Poczuł, że krew mu odpływa, nie wiedział, co gorsze – zostać zastrzelonym czy stać i przyglądać się, jak katują jego żołnierza? Brian nawet nie zdołał wstać, gdy Francuz był już przy nim i wymierzył mu kopniaka w brzuch. Jon poruszył się nerwowo, a wokół niego rozległo się kpiące rżenie. Jego natura i pozycja wojskowa nie pozwalały mu na taką bezczynność, ale czuł się potwornie bezradny. Nie chciał, aby te łachudry triumfowały, ani tym bardziej nie zamierzał ginąć z ich rąk. Drugi kopniak w brzuch Briana. Francuz stanął nad nim i bulgocąc żabim rechotem, przystawił mu ostrze do policzka.
   – No to się teraz zabawimy. – Przesunął ostrze wzdłuż policzka i zatrzymał przy uchu. – Przekonamy się, czy twój dowódca też zechce ci pomóc.
   Brian nic zrozumiał, a Jon cały zapłonął wściekłością.
   
   Dre stanęła przed lustrem i przeszło ją dziwne mrowienie po plecach. Im dłużej patrzyła na swoje odbicie, tym bardziej czuła się jak portowa ladacznica. Słowa Barona, powtarzane niemalże każdego dnia zaczęły znów wirować w jej głowie: „Ubierzesz się w tę sukienkę, rozpuścisz swoje długie, płomienne włosy i bez wątpienia kapitan ci się nie oprze”. Odwróciła wzrok od lustra i sięgnęła po szeroki pas z bronią. Zawahała się jednak – to chyba niezbyt rozsądny pomysł. Uzbrojona ladacznica? Nie mogła zebrać myśli, ta sytuacja chyba ją przerastała. To śmieszne! Najgorszy element zadania już za nią, pojmała Haldane’a, więc czemu nie miałaby teraz sprostać obnażeniu swojego ciała? Może dlatego, że zapomniała, jak nosi się suknie, nie wspominając o tym, że takich rozpustnych kiecek nigdy na sobie nie miała. Odkąd Baron stracił nogę, dzień w dzień nosiła spodnie, wchodząc w rolę chłopca, więc to nagłe przeistoczenie się w rozpustnicę niespecjalnie było jej na rękę. Gdyby przewidziała, że tak idiotycznie będzie się czuła, to próbowałaby jakoś się przygotować, podobnie jak do walki. No cóż, teraz już za późno, pozostało jej wierzyć, że podoła zadaniu. Może i nie miała do czynienia z mężczyznami pokroju angielskich oficerów, ale Baron ciągle powtarzał, że kobiety działają tak samo na wszystkich. A ona doskonale wiedziała, na czym to działanie polegało. Napatrzyła się w różnych portach i własnej osadzie na relacje damsko-męskie.
   Ponownie spojrzała w lustro. Cel uświęca środki, a dla niej cel był na pierwszym miejscu. Sięgnęła po tasiemkę trzymającą warkocz i po chwili gęste fale długich włosów rozsypały się na jej plecach i ramionach. Poczuła się nieswojo, ale nie zwracała na to zbytniej uwagi. Należało skupić się na ostatnich przygotowaniach. Skierowała się do pakunku z buteleczkami od osadowej uzdrowicielki, gdy usłyszała nasilone hałasy nad głową. Znieruchomiała, nasłuchując. To nie było zwyczajne poruszenie wśród piratów. Zaniepokojona i zdenerwowana chwyciła kaburę z pistoletem i wybiegła z kajuty. Na schodach o mało nie upadła, nadeptując sobie na tę przeklętą suknię. Do tego ból w boku. Wolną ręką uniosła materiał wyżej kostek i przystanęła w połowie schodów, skąd już miała dobry widok na pokład. Nic to jednak nie dało, ponieważ piraci zebrani w jedną grupę zasłaniali powód zamieszania. Przekrzykiwali się wzajemnie, więc nie mogła pojąć, o co chodzi. Wbiegła na pokład i krzyknęła:
   – Zamknąć się!
   Jej krzyk, choć donośny, nie przeniknął przez to wrzenie. Jedynie dwóch piratów zwróciło się w jej stronę i szczęki prawie opadły im na czubki butów. Z całą pewnością nie od razu dotarło do nich, że kobieta w czerwonej sukni z głębokim dekoltem to ich pani kapitan. Dre natomiast nie marnując czasu ani własnego prochu, wyszarpała najbliżej stojącemu piratowi garłacza i strzeliła w powietrze.
   Huk wystrzału zaskoczył nie tylko Jona, ale także tych wszystkich obdarciuchów. Zdumieni, jeden przez drugiego zaczęli się odwracać i stawali jak wmurowani. Jon też podążył ich śladem, odwracając głowę w lewo, ale zwalisty pirat przysłaniał mu widok wprawiający w ten stan te pijackie mordy. Wrócił więc wzrokiem do leżącego Briana, przy jego uchu sączyła się strużka krwi. Ostatnie dwie minuty były jakąś niedorzeczną halucynacją. Banda tych cholernych dzikusów pastwiła się nad Brianem, aż stracił przytomność. Mimo to nie kończyli, ten Francuz zaczął mu bestialsko nacinać skórę przy samym uchu. A on, kapitan Jonathan Haldane stał nieruchomo i patrzył na tę scenę. Szlag by to trafił, dość! Jon zebrał myśli i ocenił sytuację, nie miał pojęcia, czemu ci bandyci tak stoją, ale to dobra okazja na działanie. Szybko zerknął na pirata, który trzymał go na muszce. Jeden zwinny ruch i będzie miał pistolet w swoich rękach. Dźwięk kobiecego głosu jednak i jego wprawił w osłupienie.
   Gdy wszyscy piraci zwrócili się w jej stronę, a następnie rozsunęli z głupkowatymi minami, ukazując towarzysza Haldane’a leżącego i nieprzytomnego z krwią na policzku, Dre cała zawrzała. Jeżeli którykolwiek z nich łudził się, że stojąca przed nim kobieta to jakaś zjawa, to mina, którą właśnie przybrała, natychmiast sprowadziła każdego na ziemię. Tak wściekła mogła być tylko ich kapitan. Odrzuciła wcześniej zabranego garłacza i zachowując czujność, wyciągnęła swojego.
   – Co ty wyprawiasz, Mathieu? – zapytała po francusku, robiąc parę kroków w ich stronę.
   Pirat, nieco zbity z tropu jej strojem, dopiero po chwili się opamiętał, a na jego twarz powróciła zaciętość.
   – To za Gaspara! – krzyknął bojowo, znów zbliżając ostrze do ucha żołnierza.
   Dre w tym samym momencie dostrzegła kątem oka jakiś gwałtowny ruch między piratami. Instynktownie skierowała się w tym kierunku z wymierzonym pistoletem. Nie kto inny, jak sam kapitan Haldane zdzielił właśnie odebraną bronią jej człowieka w głowę. Pirat z drugiej strony zdążył się opamiętać i rzucić od tyłu na Haldane’a. Dre siarczyście zaklęła, przecież mieli go zabrać pod pokład! Cały plan diabli wzięli teraz, gdy ją zobaczył! Co za zgraja tępych głupców!
   – Brać go, wy ociężałe moczymordy! – wrzasnęła do osłupiałych piratów.
   Chyba tuzin z nich rzuciło się na kapitana, który z głębokim rozczarowaniem przekonał się, że pistolet, z którego cały czas do niego mierzono, nie był naładowany. W tej sytuacji jego walka wręcz nie miała większych szans. Dre stwierdziła, że to zwykła opatrzność losu, bo na tych głąbach nie mogła polegać. Żeby nie móc zapanować nad dwoma żołnierzami! Wszystko jej psuli. Teraz nie wiedziała, czy z powrotem zabierać się pod pokład i zniknąć z oczu ponownie unieruchomionego Haldane’a, czy zrobić z nimi wszystkimi porządek. Była tak zła, że gdy jej spojrzenie znów zatrzymało się na nieprzytomnym żołnierzu i sterczącym nad nim Mathieu, bez wahania wybrała drugą opcję. W ułamku sekundy ręka z pistoletem sama jej powędrowała w stronę tych dwóch i zanim Mathieu zdążył zareagować, strzeliła celnie w rękojeść kordelasa, który trzymał. Trafiła tuż przy jego kciuku. Wrzasnął jak oparzony, puszczając kordelas, który odrzucony omal nie zranił innego pirata. Z przerażeniem podniósł rękę przed oczy i chyba nie mógł im uwierzyć, bo drugą ręką zaczął macać wszystkie palce. Wszyscy pozostali zastygli ze zdziwienia, patrząc to na Dre, to na Mathieu, którego jęki rozlegały się po pokładzie. Nie docierało do niego, że jest cały. Dre niedbale opuściła pistolet i objęła wzrokiem wszystkich piratów stojących z obu stron Mathieu.
   – Kto wam pozwolił bawić się w wymierzanie kar? – zapytała lodowatym głosem.
   Mogłaby przysiąc, że patrzyli na nią i jej nie widzieli, albo połknęli własne języki. Czuła też na sobie wzrok Haldane’a. Na samą myśl, że wszystko przepadło, miała ochotę jeszcze raz strzelić do Mathieu, tylko tym razem boleśnie.
   – Należało mu się – jęknął żałośnie Mathieu. – Jemu i temu drugiemu bohaterowi!
   – Pytam, kto wam pozwolił? – powtórzyła spokojnie.
   Mathieu wyraźnie się zmieszał. Zrozumiawszy, że nic mu się nie stało, zaczął jednak obawiać się gniewu kapitan, której zachowanie było dla niego niezrozumiałe. Już nawet zaczął obwiniać o jej stan tę burdelową kieckę. W swoich kompanach nie miał co szukać wsparcia, bo każdy z nich stał równie zatrwożony co on sam.
   – Prowokowali nas – wykrztusił. – A poza tym Gaspar…
   – Gaspar sam potrafi zająć się wyrównaniem rachunków – powiedziała, zbliżając się.
   Wszyscy w najbliższym otoczeniu cofnęli się o krok. Czyżby sądzili, że zwariowała? No tak, przecież nigdy nie paradowała rozczochrana i wystrojona w suknie. Jak najbardziej było jej to na rękę, niech się boją nieobliczalnej kobiety, miałaby nawet dobry ubaw z tej sytuacji, gdyby nie obecność kapitana Haldane’a.
   Odwróciła się nagle w jego stronę. Ich spojrzenia się skrzyżowały. Zadarła dumnie podbródek, choć przeszyło ją jakieś dziwne zimno w klatce piersiowej. Wtedy uświadomiła sobie, że wczesnym listopadowym rankiem tkwi na pokładzie w sukni z głęboko wyciętym dekoltem. Do tego jest bosa. Jak, na litość wszystkich świętych, ma nie być jej zimno?! Haldane chyba czytał w jej myślach, gdyż odezwał się z zawadiackim uśmieszkiem, używając francuskiego języka:
   – Nie przeziębi pani czasem swoich uroczych wdzięków?
   Świst wstrzymywanych oddechów wśród piratów nie dał się nie dosłyszeć. Dre nie dała się jednak ani sprowokować, ani zawstydzić. Bez mrugnięcia patrzyła w oczy kapitana, ale nie mogła nie przyznać, że jego bezczelne słowa i wzrok przesuwający się na jej dekolt wzburzyły falę gorąca w jej wnętrzu. Przynajmniej zrobiło się cieplej.
   – Odważne słowa do kobiety, która trzyma w ręku broń – odpowiedziała po angielsku, starając się o równie mocną zuchwałość.
   – I która w dodatku potrafi strzelać – odparł bez zastanowienia, tym razem po angielsku.
   Nieprzygotowana na tak szybką odpowiedź, nie miała pomysłu na ripostę. Dostrzegła za to w spojrzeniu Haldane’a błysk triumfu. Ledwie powstrzymała złość. Cóż, nie jej wina, że na co dzień obcowała z ignorantami, których nie było stać na nic więcej niż zdawkowe lub obleśne odzywki. Nie była więc przyzwyczajona do dyskusji wysokich lotów.
   – Zabierzcie go – rozkazała, mówiąc w przestrzeń.
   Piraci szarpnęli kapitanem, ale ten stawił opór.
   – Zaraz! – odezwał się zwrócony do Dre. – Chcę wiedzieć, co jest grane? Dokąd i po co mnie zabieracie?
   Dre jedynie uśmiechnęła się w odpowiedzi. Piraci znów szarpnęli Haldane’em, tym razem mocniej, a on wciąż się nie poddawał.
   – Co z moim żołnierzem?
   W jego głosie Dre dosłyszała szczerą troskę. Odwróciła się w stronę nieprzytomnego. Mathieu nadal stał za nim z nietęgą miną.
   – Niech się pan o niego nie martwi – powiedziała, znów obracając się do swojego jeńca. – Poza tym, witamy na pokładzie, kapitanie Haldane.
   Za nic nie przegapiłaby miny, która właśnie pojawiła się na jego twarzy. Nie spodziewał się, że znają jego nazwisko. Zadowolona, skinęła na piratów, którzy pociągnęli Haldane’a w stronę schodów, tym razem skutecznie.
© 2004-2023 by My Book