00. Zapragnąłem odwiedzić jakieś wysoko położone miejsce na Ziemi, w którym powstała przynajmniej jedna cywilizacja z prawdziwego zdarzenia. Wybór był niewielki, jeżeli poważnie potraktować określenie „wysoko położona”: Tybet albo andyjskie Altiplano wokół jeziora Titicaca. Tybet nie jest obecnie miłym miejscem do składania wizyty ze względu na intensywną chińską kolonizację i związane z tym niszczenie lokalnej kultury. Nie mówiąc już o trudnościach z otrzymaniem wizy wjazdowej… Pozostało Perú, gdzie co prawda, rodzima cywilizacja została zniszczona kilka wieków temu, ale jej pozostałości są silnym magnesem turystycznym i dlatego miejscowi starają się zachować je najlepiej jak się tylko da, a może i lepiej.
jaśnieją chmury
na ciemnym nocnym niebie
od blasku ludzi
samotny ślad
przez pola krzaki las
przez życie
A póki co biegałem wieczorami na nartach. Początki wyjazdu, czyli podjęcie decyzji i kupienie biletu lotniczego do Limy, miały miejsce w czasie krótkiej wizyty w Sztokholmie, która, jak potem mogłem się przekonać, była jednocześnie jedyną okazją tej zimy, żeby pobiegać na nartach. Na kołysanie się na długich łyżwach Wikingów, moje ulubione szwedzkie zajęcie, nie był to jednak dobry okres: dużo śniegu leżało na kruchym lodzie i pługi śnieżne nie mogły wjechać na jeziora, żeby oczyścić trasy. Musiano nawet odwołać Bieg Wikingów z Uppsali do Sztokholmu – dwa tysiące rozczarowanych ludzi, a i tak bieg miał być znacznie skrócony ze względu na niekorzystne warunki lodowe. Biegam więc na nartach po nocy przy świetle księżyca, okolicznych latarni i miejskiej poświaty.
dzień po dniu zwolna
z ochotą rośnie program
aż uschnie w przeszłość
Po zaklepaniu dnia pierwszego i dnia ostatniego przychodzi żmudny trud wypełniania treścią dni wewnętrznych. Czytanie przewodników, szperanie po sieci, rezerwacje miejsc w hotelach i hostelach, kupowanie biletów na loty wewnętrzne. Zostaje trochę równań z niewiadomymi, które trzeba będzie rozwiązać na miejscu. Właśnie, na miejscu. Potem już się na miejscu jest, po prostu się zwiedza, aby po powrocie zauważyć, że bez notatek wiele obserwacji uciekłoby do krainy zapomnienia. A tak, trzeba je opracować i to jest okazja do wspominania.
Kilka uwag technicznych. Numery na początku niektórych akapitów oznaczają kolejne dni pobytu. Wydaje mi się, że wprowadza to nieco ładu w mój chaotyczny skądinąd opis. Pojawiające się często gęsto wierszyki to główna przyczyna powstania tego sprawozdania. Haikupodobne drobiazgi, komentujące wrażenia, same wymagają czasem komentarza w postaci opisu sytuacji, której dotyczą. I odwrotnie, niekiedy miło jest spuentować sytuację takim wierszykiem. W każdym razie, bez nich pisanie byłoby zbyt nudne i trudne, by się go podejmować.
na dobrą zabawę
z uśmiechem zarycz jak mysz
policz sylaby
Będę zaznaczał w niektórych nazwach hiszpańskie akcentowanie tych wyrazów. Każdy w Ameryce Łacińskiej czy Hiszpanii i wielu doświadczonych włóczykijów na polskie „Peru” odpowie automatycznie poprawką „Perú”. Ja się dowiedziałem o tym dopiero, kiedy postanowiłem pojechać do Peru i powiedziałem o tym Elvi. Reakcja była taka, jak opisałem w poprzednim zdaniu. Ostatecznie więc pojechaliśmy do Perú. Dodam od razu, że Elvia to moja koleżanka, czystej krwi Indianka Purupecha z Meksyku (Aztekowie nazywali ich Taraskami), mieszkająca i pracująca od wielu lat w Szwecji. Ta odważna kobieta zdecydowała się towarzyszyć mi w pierwszej części wyprawy do Perú.
Moje zapiski i związana z nimi liryka powstawały na bieżąco. Program nie był zbyt przeładowany i prawie każdego dnia mogłem znaleźć trochę czasu, żeby postukać w klawiaturę komputera. Oczywiście po powrocie trzeba było to wszystko uporządkować, rozwinąć jednozdaniowe komentarze, zrozumiałe tylko dla ich autora, pojawiły się też nowe wierszyki. Ale bez podstawowego zrębu zapisanego w Perú nie byłoby tej książki. Nie jest to żadne głębokie studium poświęcone temu krajowi. Informacje, które przytaczam, zostały zaczerpnięte od lokalnych przewodników i z książkowych przewodników wraz z ich uproszczeniami i przekłamaniami. Podam tylko jeden przykład: przewodnicy peruwiańscy twierdzą, że do Perú należy 60% jeziora Titicaca, a do Boliwii 40%, a przewodnicy boliwijscy, że 60% jeziora leży w Boliwii a 40% w Perú.
Dodatkowym źródłem mojej znajomości Perú jest książka Garcilaso Inca de la Vega pod tytułem Commentarios reales, que tratan del orogen de los inkas, reyes que feveron del Perú, de su idolatria, leyes, gouierno en Paz y en guerra, a w angielskim tłumaczeniu The Royal Commentaries of the Inca. Kupiłem ją na lotnisku za ostatnie sole w drodze powrotnej z Perú do Europy. Garcilaso, półkrwi Inka z matki inkaskiej księżniczki i ojca konkwistadora, nasłuchał się w domu rodzinnym opowieści o historii Inków, wiele ważnych obserwacji dokonał sam, i mając dwadzieścia jeden lat wyjechał w 1560 roku, a więc w niecałe trzydzieści lat po rozpoczęciu podboju królestwa Inków przez Hiszpanów, do Hiszpanii. Nigdy już nie wrócił do Perú. Służył przez długi czas w hiszpańskiej armii, potem próbował życia na własną rękę, a niedługo przed śmiercią wstąpił do klasztoru. W międzyczasie spisał swoją historię Inków, zarówno tę legendarną, na co sam zwraca uwagę, jak i tę potwierdzoną później przez współczesnych nam historyków, włącznie z historią konkwisty i bratobójczych walk między Hiszpanami, jakie po niej nastąpiły. Jego dzieło zawiera również opisy budowli, miast, uroczystości i zwyczajów, zarówno Inków, jak i podbijanych przez nich narodów. Bardzo pobożny, przedstawiał Inków jako szerzycieli wiary w jednego boga – Słońce, co miało być przygotowaniem do przyjęcia przez te ludy chrześcijaństwa. Wybielał postępowanie zarówno Inków, jak i Hiszpanów. Czyta się świetnie. Polecam.
0. Dlaczego zacząłem od zimy? Siedzę w Limie w hotelu i marznę. Mój bagaż nie przyleciał ze mną, być może jest teraz gdzieś nad Atlantykiem i jeszcze mnie dogoni. Ja przyleciałem późnym popołudniem w piątkowy wieczór, co oznacza potężne korki w centrum, bo wszyscy pragną się tam akurat wtedy znaleźć, i zanim taksówka przebiła się do mojego hotelu, była już noc. Po krótkim spacerze można było wleźć pod koce. Tutaj też zima, w Limie osiemnaście stopni, w górach (Cuzco, Machu Picchu) dziewięć. A moje wszystkie ciepłe rzeczy spakowane w plecaku. Warszawskie upały, fizyczne i psychiczne, w ciągu ostatnich dwu tygodni przed wyjazdem przyczyniły się do tego, że przyleciałem całkiem na letnio, w sandałach i podkoszulce; dobrze, że przynajmniej w długich spodniach, skarpetkach i cienkiej koszuli z długimi rękawami na wierzch. Skutki błędnej oceny sytuacji temperaturowej odczułem zresztą już na Okęciu i potem czułem wyraźnie przez całą drogę, bo lotnicza Europa jest mocno schładzana w środku. Zresztą, może i nie tak bardzo, ale kontrast z temperaturą na zewnątrz jest wyraźny. Hmm, czy ja nie marznę w Limie po prostu przez kontrast z bardzo nagrzaną Polską?
1. Bezpośrednio po śniadaniu wychodzę na spacer i kupuję sobie polar z kapturem. Od razu jest lepiej. A po drodze
Lima dzień pierwszy
świętą Różę czczą w quechua
Indianie pobożni
Na Plaza Mayor mija mnie procesja z figurą świętej Róży, prawdopodobnie świętej Róży z Limy, jak figuruje ona w kalendarzu katolickim, ale oni tego „z Limy” nie muszą dodawać. W barwnych strojach, z muzyką i tańcem. Pieśni w ulotce, którą dostaję, są przeważnie w indiańskim języku quechua, a tylko niektóre po hiszpańsku. Św. Róża jest patronką Indian, a procesję organizuje ich stowarzyszenie religijne Conjunto Incaico, wyraźnie nawiązujące do tradycji inkaskich. Św. Róża jest przedstawiana z figurką Dzieciątka Jezus na ręku (w związku z jej wizjami) i wieńcem róż na głowie, więc trudno z daleka odróżnić ją od Matki Boskiej. O jej popularności świadczy fakt, że twarz św. Róży widnieje na dwustusolowym banknocie peruwiańskim. Poświęcony jej dzień, 30 sierpnia, jest tu świętem państwowym i dniem wolnym od pracy.
Ale tak w ogóle to dzisiaj 15 sierpnia, Wniebowzięcie Najświętszej Marii Panny.
tak wziąć do nieba?
kto by nie stchórzył wzięty
bez mocy ducha?
Specjalnie przyleciałem dzień wcześniej, żeby spędzić to święto w Limie. I rzeczywiście, w kościołach msze idą przez cały dzień, z przerwą tylko na sjestę. A więc hasło dnia to „z duszą i ciałem”, słowa z dogmatu o wniebowzięciu Najświętszej Maryi Panny. To „z ciałem” jest fascynujące, oddaje paradoksalnie prawdziwy charakter chrześcijaństwa, chyba najbardziej realistycznej religii, jaka istnieje na świecie.
ciało się przyda
gdy nie będzie konieczne
na życie wieczne