Fale czasu {fragment}
Któregoś majowego dnia kompania Janusza została wyznaczona do pełnienia służby wartowniczej. Pozytywną stroną tego obowiązku było oderwanie od codziennych zajęć, poza tym służbę na poligonie pełniło się w mundurach polowych, a nie wyjściowych, co było bardzo wygodne dla żołnierzy. Po odprawie służb i wart kompania Janusza objęła służbę wartowniczą. Wartownicy mieli swój namiot, tam nastąpiło ładowanie magazynków i przystąpiono do zdawania posterunków. Januszowi, jako podoficerowi, przypadła rola rozprowadzającego. Z tego powodu co dwie godziny musiał dokonywać obchodu posterunków, a to znaczyło, że miał tylko po jednej godzinie na odpoczynek między nimi. Jego linia posterunków była odległa, toteż musiał się zdrowo nachodzić. Nie sprawiało mu to jednak kłopotu, ponieważ dłużej mógł wędrować po uśpionym lesie.
W czasie kolejnego, porannego rozprowadzenia do odległego miejsca, w którym towarzyszyło mu trzech żołnierzy, Janusz po zmianie wartowników zabrał żołnierzy i pomaszerował z powrotem do wartowni. Po przejściu kilkudziesięciu kroków zaobserwował ciekawe zjawisko: las po jego lewej stronie jakoś dziwnie falował. Nie było to zjawisko zwykłe, toteż zatrzymał pododdział, po czym, nie chcąc narażać podwładnych, sam ruszył w tamtym kierunku.
Rzeczywiście, las przed nim falował. Wyglądało to tak, jakby przestrzeń przed nim kurczyła się i rozwijała, obraz lasu stał się zamglony. Nieoczekiwanie falujące zjawisko zmieniło kierunek i ogarnęło go, poczuł mrowienie w całym ciele i za chwilę stracił przytomność.
Obserwujący go z daleka żołnierze stracili nagle kaprala z oczu. W tej sytuacji żaden z nich nie odważył się iść w tamtą stronę, szybkim krokiem pomaszerowali do wartowni i tam złożyli meldunek dowódcy warty. Ten bezzwłocznie wysłał patrol w tamtym kierunku, lecz nikogo już nie znaleziono, także ciała. Dziwne zjawisko nie powtórzyło się już więcej. Fakt ten był niezrozumiały sam w sobie i znalazł swoje odzwierciedlenie w raporcie, sporządzonym przez dowódcę warty.
Janusz ocknął się po jakimś czasie. Bolała go głowa i w całym ciele czuł jakieś mrowienie. Po chwili objawy te ustąpiły. Mężczyzna podniósł się z ziemi i rozejrzał dookoła. Zdziwił się, ponieważ nie mógł poznać lasu. Otaczały go olbrzymie sosny, w nieskończoną dal ciągnęły się kolumny majestatycznych drzew i zatracały się gdzieś w przestrzeni. Zniknęli jego żołnierze, nie widać też było obozu wojskowego. Wyglądało to tak, jakby wszystko rozmyło się w przestrzeni. Dotarło do niego inne wrażenie – to powietrze miało zupełnie inną woń, było o wiele świeższe, pachnące ziołami i czystością.
Janusz zdjął z ramienia karabin. Magazynek jego AKM-u mieścił trzydzieści naboi, w ładownicy miał jeszcze trzy takie magazynki, na lufie osadzony był krótki, oksydowany bagnet. Przez bark i ramię miał przewieszoną maskę gazową. Dysponował jeszcze małym scyzorykiem. Opanował ogarniający go strach – był w miarę dobrze uzbrojony, co spowodowało, że poczuł się lepiej. Wsłuchał się w odgłosy docierające do jego uszu: śpiew ptaków, porykiwania jakichś zwierząt, szum gałęzi i trzask ocierających się o siebie konarów.
W pewnej chwili dotarło do niego, że znajduje się w nieznanym sobie lesie. To nie był zresztą las, lecz prastara, odwieczna puszcza, jeden ogromny starodrzew. Otaczające go drzewa miały po kilkaset lub więcej lat, nie było tu widać żadnych śladów działalności człowieka. Co się zatem stało? Przypomniał sobie ogarniającą go falę migocącego powietrza. Zniknęła gdzieś teraz, a on znajdował się w miejscu, którego nie znał. Czyżby ona to spowodowała? Tak, to na pewno to zjawisko przyczyniło się do powstania tej dziwnej sytuacji.
No cóż, nie należało się roztkliwiać nad sobą, lecz zacząć działać. Był sam w rozległej puszczy i musiał sobie poszukać jakiegoś schronienia oraz znaleźć coś do jedzenia. Stanie niczego nie zmieni, należało zacząć szukać możliwości wydostania się z tego miejsca. Może gdzieś dalej znajdzie tę falę, a ta przeniesie go do znajomego lasu?
Przed wyruszeniem w drogę Janusz wyciął bagnetem kilka znaków na okolicznych drzewach, bowiem chciał w jakiś sposób oznaczyć to miejsce; być może wróci tu jeszcze. Po wykonaniu tych czynności ruszył w drogę. Najpierw zatoczył kilka kręgów w najbliższej okolicy, później rozszerzył obszar poszukiwań. Puszcza i tylko puszcza, nieskończenie piękna i niemająca kresu – czyżby cały ten kraj był nią pokryty? Nie znalazł miejsca, w którym pozostawił wartownika. Ucieszył się z tego, temu żołnierzowi udało się, nie ogarnęła go fala.
Między drzewami rozciągały się niezmierzone pola krzewów, zarówno czarnych jagód, jak i borówek. Wśród nich rosło zatrzęsienie grzybów: dorodne borowiki, podgrzybki, kurki, koźlarze i wiele, wiele betek i muchomorów. Janusz był zapalonym grzybiarzem, toteż ten widok przyprawił go o przyspieszone bicie serca. Widok jagód zdziwił go, owoce te pojawiały się na początku lipca, w maju nie powinno ich jeszcze być. Co się stało? Nie zatrzymywał się jednak, lecz nadal szukał wyjścia z tej sytuacji. Zaskoczeniem dla niego był widok licznych zwierząt: w lesie pasły się jelenie, sarny, na gałęzi zobaczył puszystego rysia, spod nóg czmychały zające, a na gałęziach kłębiło się od ptactwa. W pewnym momencie natknął się na stado olbrzymich żubrów. Patrzyły na niego czujnie, ale nie uciekały, ufne w swoją siłę i potęgę. Obok nich kręciły się dwa wilki. Roiło się także od leśnych owadów, było ich po prostu zatrzęsienie. No nie, takich widoków i takich zwierząt Janusz nie spodziewał się napotkać w cywilizowanym kraju z epoki dwudziestego stulecia. Fala musiała przenieść go w czasie do jakiejś zamierzchłej epoki, ale czy jest to na pewno Polska?
Dopiero po kilku godzinach bezowocnych poszukiwań zatrzymał się. Nie było już sensu dalej szukać, należało pomyśleć o sobie. Był głodny, toteż przykucnął przy rozległej kępie jagód, chcąc narwać owoców. Nagle szurnęło coś w runie i jakiś długi, zygzakowaty kształt pomknął dalej. Janusz zerwał się na nogi i szybko odskoczył. Przyjrzał się z daleka temu, co go tak przestraszyło – to była wielka żmija z charakterystycznym zygzakiem. No tak, uświadomił sobie nagle, w tym świecie należało być czujnym i rozglądać się bezustannie dookoła siebie.
Należało się jako tako zabezpieczyć, toteż Janusz wyciął bagnetem z pobliskiego krzewu długi kij i tak uzbrojony, penetrował teraz kępy jagód. Najpierw uderzał w nie kijem, a kiedy nic się nie działo, zbierał jagody. W tym wszystkim przeszkadzał mu hełm, toteż zdjął go i uwiązał do torby z maską. Broń przewiesił przez plecy, schowany w pochwie bagnet zawiesił u parcianego pasa.
Kiedy zaspokoił pierwszy głód, poczuł pragnienie. Wstał i rozejrzał się wokoło. Nigdzie nie dostrzegł żadnej rzeki, strumienia czy chociażby większej kałuży. Wodę jednak musiał znaleźć, inaczej ciężko będzie mu zasnąć, chciał się także umyć.
Strumień znalazł półtora kilometra dalej, płynął pomiędzy ogromnymi drzewami, a jego wody były krystalicznie czyste. Nachylił się i nabrał wody w usta, miała przyjemny smak. Zaspokoił pragnienie, a później przemył twarz. Zadudniło coś niedaleko, Janusz, przestraszony, cofnął się mimowolnie od brzegu. Kilkanaście metrów dalej do potoku weszło stado dzików, były ogromne. Obserwował je przez chwilę, po czym oddalił się z tego miejsca, nie chciał mieć z nimi do czynienia.
Kilkadziesiąt metrów dalej powrócił do strumienia i szedł teraz wzdłuż niego, z zaskoczeniem zauważył w nim sporo dużych ryb. Wpadł na pomysł, aby kilka z nich złowić, tylko jak? Może dobrze będzie wystrugać sobie jakiś oścień i popróbować szczęścia? Zrobił tak i stał teraz nad wodą, starając się dźgnąć zaostrzonym końcem żerdzi w przesuwające się w wodzie cienie. Nie udało mu się trafić w cel, toteż spróbował teraz wyrzucić żerdzią z wody przepływającą nad nią rybę. Po dwudziestu minutach odniósł pierwszy sukces. Duża sztuka wylądowała na drugim brzegu. Janusz przeskoczył potok i rybę unieruchomił, był to duży szczupak.
Pojawił się teraz nowy problem – jak tę rybę upiec? Chłopak nie palił, toteż nie nosił przy sobie zapałek. Krzemienia nie znalazł, bez niego ognia nie skrzesze. Musiałby spróbować wzniecić ogień, trąc dwa kawałki drewna, ale to trudna sztuka i nie miał pewności, że mu się uda. Wyszukał dwa kawałki suchego drewna, bagnetem wyrównał ich końce, obciął sęki, przygotował je odpowiednio. Teraz potrzebny mu będzie mały łuk. Drewniany pręt wyciął z krzewu dzikiej jagody, za cięciwę posłuży mu zapasowe sznurowadło, które nosił zawsze ze sobą. Jeszcze trzeba tylko wyszukać odpowiednie miejsce na ognisko, uzbierać suchych patyków, ale przedtem znaleźć suche próchno na zarzewie.
Wzniecenie ognia przy pomocy okręconego cięciwą pręta nie było takie łatwe, kijek ślizgał się na drewnianej podkładce i spadał z niej bezustannie. Z tego powodu dopiero po godzinie usiłowań próchno w wyżłobionym otworze zatliło się od rozgrzanego pręta. Mocno dmuchając na żar, Januszowi udało się wreszcie rozpalić małe ognisko. Spocił się przy tym bardzo, toteż z przyjemnością obmył później twarz w potoku. Po chwili wypatroszył szczupaka, oczyścił go z łusek, pociął mięso na kawałki i nadział je na patyk. Wymył bagnet w potoku. Piekł teraz rybę dość długo, później spróbował pieczeni. Mięso było upieczone, ale mdłe, a on nie miał soli, by je przyprawić. Mimo to zjadł rybę z przyjemnością, był już bardzo głodny.
Po obiedzie, siedząc oparty o olbrzymią sosnę, zamyślił się. Znalazł się w innym świecie, którego nie znał. Musiał sobie teraz koniecznie przygotować jakieś schronisko na noc. Jutro rozpocznie dalsze poszukiwania. Zastanawiał się, co się właściwie stało, że się w tym miejscu znalazł? Przypomniał sobie, że przeczytał kiedyś w gazecie o dziwnych zjawiskach zachodzących na Słońcu, a mających wpływ na środowisko ziemskie – chociażby takie zorze polarne. Strumienie fal elektromagnetycznych i cząstek elementarnych docierają ze Słońca do Ziemi z różnym natężeniem, które zależy od położenia Słońca na sferze niebieskiej w stosunku do naszej planety. Czyżby taka wzmożona emisja spowodowała zjawisko, które obserwował i które przemieściło go w przestrzeni, a najprawdopodobniej i w czasie? Pole magnetyczne Ziemi wielokrotnie już się zmieniało, podobno co dwieście pięćdziesiąt tysięcy lat. Następowało także przebiegunowanie, ostatnie miało podobno miejsce około ośmiuset tysięcy lat temu. Zamiast dwóch biegunów powstałoby wiele mniejszych, rozłożonych na całym globie. Takie zjawisko także mogło być przyczyną jego obecnych kłopotów.
Prawdopodobnie tak to wszystko wyglądało, a zatem zapowiadała się wspaniała przygoda, ale zapewne bardzo niebezpieczna. Martwił się także o swoich rodziców i najbliższych. Jak oni przeżyją jego zniknięcie? No cóż, nie miał na to żadnego wpływu, zatem musiał sobie ułożyć życie w świecie, w którym się znalazł.