Ogień, jelita i mózg
Richard Wrangham, profesor antropologii z Harvard University, badający zachowania szympansów oraz ekologiczne i fizjologiczne uwarunkowania naszej ewolucji, twierdzi, że obróbka cieplna pokarmów przy pomocy ognia pozwoliła naszym przodkom zmniejszyć uzębienie i skrócić jelita, dzięki czemu nasze mózgi – na zasadzie coś za coś – mogły się rozwijać, a co za tym idzie, staliśmy się ludźmi. Dla porównania, naszym bliskim krewnym, czyli szympansom, się to nie udało, ponieważ małpy te ani nie wynalazły sposobu rozniecania ognia, ani też nie zapewniły sobie w swoim menu dużych ilości mięsa. Szympansy lubią mięso, i owszem, ale polują na inne zwierzęta krótko, około dwudziestu minut, a to najczęściej za mało, żeby coś złapać. Dlaczego nie polują dłużej i rezygnują po tym czasie? Gdyby robiły to dłużej i nic by z tego nie wyszło, zabrakłoby im czasu, żeby zdobyć jakiś inny pokarm i go skonsumować. Alternatywą jest posiłek złożony tylko z roślin. Aby jednak samą tylko zieleniną do syta się najeść, potrzebują na to sporo czasu. Trochę to przypomina strategię, jaką stosują gepardy, które nie mogą sobie pozwolić na bezcelowe wydatkowanie kalorii na pościg za obiadkiem. Szympansy muszą bardzo liczyć się z czasem, a do tego jeszcze w brzuchu im burczy. Tak więc wolą sobie spokojnie siedzieć gdzieś w chaszczach w dżungli, co można nieraz obejrzeć na filmach przyrodniczych, cierpliwie i długo żując pokarm roślinny, zapewne niezbyt smakowity, co widać po ich minach. Ani chybi wolałyby schrupać jakiegoś prosiaka z rożna czy grillowanego kurczaka.
Nie o tym jednak chciałem mówić – to tylko dygresja, taka przy okazji. Zastanawiam się nad hipotezą odwrotną do tej postawionej przez profesora Wranghama. Jeśli jelita nam się skróciły dzięki jedzeniu wysoko odżywczych pokarmów zwierzęcych, pełnych wartościowego białka i tłuszczu, to co będzie, jeśli ludzie wrócą do nawyków sprzed dwóch milionów lat, kiedy nie znaliśmy ognia i odżywialiśmy się głównie tym, co udało się znaleźć, czyli jakimiś korzonkami, jagodami, orzeszkami, grzybami, czasem jakimś rarytasem w postaci jajka ptaka czy gada? Zaczną nam się jelita wydłużać, by lepiej trawić pokarm roślinny? Rozrośnie nam się być może taka ślepa kiszka, która na obecnym etapie jest już w zaniku, i urośnie, jak na przykład u konia, do pojemności kilkudziesięciu litrów?
A co z energożernym mózgiem? Jeśli nie dostanie swego „papu”, a potrzebuje nieustannie dużych ilości energii, to zacznie się zmniejszać? A może już to się dzieje u ludzi żywiących się tylko marchewką i kalarepką?
Na szczęście mózg człowieka rozwijał się przez miliony lat, więc może tak od razu też nie zmaleje. Kto wie, może też gatunek ludzki rozbije się na dwa podgatunki: roślinożerny i wszystkożerny. Początek w każdym razie już jest zrobiony.
Pamięć a stres
Pamięć ludzka (i zwierzęca też) lepiej zapisuje wydarzenia przykre. Psychologowie radzą ćwiczyć słabą pamięć poprzez łączenie jakiejś rzeczy, którą chce ktoś zapamiętać, z czymś dla niego nieprzyjemnym. Lepszemu pamiętaniu sprzyja na przykład stres, ponura muzyka, zimna woda, marny humor, strach, coś czy ktoś, czego lub kogo się nie lubi.
Ciekawe i ważne, że pamięć kobiety i mężczyzny jest różna. Kobieta zapamiętuje więcej szczegółów, mężczyzna głównie meritum sprawy. W związku z tymi różnicami policja bardzo chętnie przesłuchuje obie płcie, ponieważ uzyskane od kobiet i mężczyzn informacje są pełniejsze niż tylko od jednej płci.
Człowiek broni się jednak przed pamięcią obarczoną samymi przykrymi wspomnieniami. Ale w momencie, kiedy ma przypomnieć sobie coś miłego, na przykład, żeby się zrelaksować, przychodzi mu to znacznie trudniej, niż gdyby miał przywołać z pamięci coś przykrego. Pewnie psychologowie mają już na to radę, bo psychologowie na wszystko mają gotową odpowiedź i receptę, i zalecają jakieś nieustanne treningi naszego umysłu.
A może lepiej nie poprawiać naszego mózgu, który tyle lat nie bez przyczyny ewoluował. Pogodzić się z tym, że lepiej pamięta się rzeczy gorsze i, jak mówi porzekadło, czego nie można zmienić, to trzeba polubić – czyli pogodzić złe z dobrym i skojarzyć je ze sobą. Niech złe będzie transportem rzeczy dobrych. Przykłady? Proszę bardzo. Pamiętam, jak wpadłem kiedyś do przerębli; po wyratowaniu na rozgrzewkę dostałem taki dobry koniak, że nigdy przedtem ani później żaden alkohol tak mi nie smakował. Pamiętam pewien koncert wyjątkowo nudnej muzyki, ale nie mogłem oderwać oczu od pewnej wiolonczelistki. Pamiętam złego szefa i rozkosz, jak się od niego uwolniłem. Pamiętam, że nie lubię cynamonu, ale lubię Cynamonowe sklepy Bruno Schulza. Właściwie to szkoda – tu łapię się na tym – że mało pamiętam podobnych połączeń. Muszę poćwiczyć.