Wielu biznesmenów i bywalców świata finansów jest zaniepokojonych ubożeniem i zanikaniem klasy średniej. Dlaczego miliardera, należącego do stanowiącej pięć społeczeństwa elity finansowej, posiadającej dziewięćdziesiąt pięć procent pieniędzy, to w ogóle obchodzi. Jaki ma w tym interes? Klasa średnia w USA ma kłopoty nie od dziś. Każdy kolejny kryzys mocno przetrzebia jej szeregi. W świecie globalnej gospodarki podobne zjawiska występują i w innych krajach. W Polsce do klasy średniej mógł się zaliczać ten, co miał dom jednorodzinny w mieście i dobry samochód. Nie chodzi tu o definicję klasy średniej, kto się do niej zalicza, a kto nie, ale dlaczego jest tak istotna dla reszty społeczeństwa, i dlaczego społeczeństwo w ogóle dzielimy na klasy. Klasyfikujemy ludzi: na mądrych i bogatych, i biednych i głupich, na przykład. Czy nie lepsze by było społeczeństwo bezklasowe, gdzie wszyscy są równi?
Utopijne. To już przerabialiśmy w komunizmie, zwanym demokracją ludową. Zawsze byli równi i równiejsi. Teraz mamy demokrację socjalistyczną. Jak powiedział Lech Wałęsa, demokracja i wolność to nie są rzeczy dane raz na zawsze. O nie trzeba stale walczyć, bo zawsze może znaleźć się ktoś, kto zechce nam je odebrać. Z pewnością ma rację. Klasa średnia jest jakby gwarantem tej wolności. Dopóki ma się dobrze, to wolność, dobrobyt i demokracja kwitną. Gdy dziś klasa średnia ma kłopoty, to jutro będziesz miał je ty. To oznacza, że dzieje się coś niedobrego. Moim zdaniem, klasę średnią tworzą ludzie wolni, niezależni finansowo, czyli tacy, którzy nie potrzebują nic od państwa. Nie potrzebują emerytury, opieki zdrowotnej, zapomogi socjalnej, zasiłku dla bezrobotnych, państwowej szkoły dla swoich dzieci, itd. Wręcz przeciwnie, oni potrzebują, aby państwo jak najmniej wtrącało się w ich sprawy, a najlepiej w ogóle się do nich nie wtrącało. Teraz rozumiesz, dlaczego ci ludzie są tak niebezpieczni dla państwa. Nie, to wytłumaczę dosadniej. Cała armia urzędników, polityków i tym podobnych darmozjadów – która żyje z twoich podatków, mówi ci, co masz robić, co myśleć o każdym wymyślonym problemie – nagle staje się niepotrzebna. To przecież dramat. Koniec życia na koszt społeczeństwa, i do roboty. Teraz widzisz, dlaczego wszystko musi być reglamentowane, koncesjonowane, wymaga wizyty w co najmniej czterech urzędach, a następnie pięciu pokojach, w każdym z tych urzędów. Żebyś spokorniał, poczuł potęgę państwa i swoją nicość, małość wobec tej ogromnej machiny. Socjalizm to ustrój, który potrafi rozwiązywać problemy niespotykane nigdzie indziej (Janusz Korwin-Mikke). Czy zatem jesteśmy bez szans w przyjaznym państwie? Przyjaznym, tylko komu, spytałbym. Bo chyba nie przeciętnemu Kowalskiemu, który musi czekać pół roku na wizytę u specjalisty, korzystać z atrapy służby zdrowia, gdzie jak nie zapłacisz prywatnie za to, co masz niby za darmo od państwa, to możesz iść do domu i jesteś PESELEM, NIP-em, PIT-em, Regonem lub NIP-em pracodawcy, bo przecież nie VIP-em. Nie możesz się w dodatku z tego obłędu wypisać. Podziękować dobroczyńcom za taką darmochę. Nie płacić ZUS-u, KRUS-u, OFE ani trochę.
Czy zatem jesteśmy bez szans w społeczeństwie obywatelskim? Przecież to wszystko dla nas, dla naszego dobra, bo sami zginęlibyśmy marnie. Jakoś ludzkość sobie radziła przez grubo ponad dwa tysiące lat bez tych wynalazków. Już słyszę głosy dyżurnych ekspertów i autorytetów: to średniowiecze, krzyżowcy atakują ciemnogród. Zginiecie bez nas marnie. Anarchia. To zdobycze naszej cywilizacji, krzyżowcy chcą nas wysłać na drzewo. Moherowa koalicja. Zabierz babci dowód. I tym podobne argumenty, mówiące ci, że tylko socjalizm zapewni ci bezpieczeństwo. A gdzie jest wolność, ja się pytam? Demokracja to rządy większości nad mniejszością, która musi się podporządkować woli ludu. Tyrania lub dyktatura to rządy mniejszości nad uciskanym ludem.
Przyjrzyjmy się zatem, jak ta rzekoma większość wygląda. Przeciętny Polak czy Europejczyk czerpie swoje wiadomości z telewizji lub tak zwanych mainstreemowych mediów czy koncesjonowanych, jak kto woli. Dlaczego koncesjonowanych. Ano dlatego, że żyjemy w kraju, w którym jest dziewięćdziesiąt pięć procent katolików, a władza nie chce, aby telewizja katolicka TRWAM miała koncesję na cyfrowym multipleksie. Jest tam miejsce dla szesnastu stacji telewizyjnych, a dla TV TRWAM nie ma. Kiedy jako naród staliśmy przed życiową decyzją, czy chcemy dołączyć do grona dobrobytu i postępu Unii Europejskiej, czy może nie, kto żyw z artystów, aktorów, piosenkarzy przekonywał, że musimy powiedzieć TAK. Media huczały od peanów o świetlanej przyszłości. Słowem, oda do radości. Jedna stacja telewizyjna, telewizja PULS, ośmieliła się mieć nieco inne zdanie. Bardzo szybko zawiesiła nadawanie. Pokazała się niebieska plansza, i tyle. Nie zobaczyliśmy już więcej serwisu informacyjnego w wydaniu tej stacji.
Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji rozdaje koncesje na nadawanie, dla naszego dobra oczywiście, aby panował ład w eterze. Jest to twór całkowicie polityczny. Żeby kontrola była pełniejsza, koncesje są ograniczone czasowo i trzeba się starać o ich wznowienie. Można też nałożyć karę, jeśli ktoś chlapnie coś głupiego. Pogrozić palcem albo ukarać finansowo. I oto z takich wolnych i pluralistycznych mediów czerpiemy swoje informacje, na kogo na przykład głosować. Nie muszę wspominać, że widzimy tam te same, powiedzmy, „twarze” od przeszło dwudziestu lat. Kogo telewizja najwięcej pokazuje, temu słupki sondażowego poparcia rosną, kogo się nie pokazuje, ten nie istnieje. Oczywiście, aby to tak bardzo nie raziło, bierze się paru kolesi takich, co to nawet z kartki nie potrafią przeczytać lub raczej wyartykułować czterech zdań – ważne, żeby nie byli groźni, bo nie wolno straszyć wyborców; w sondażach dostają mniej niż jeden procent głosów i jest demokracja. Zasadniczo, te cztery główne partie robią to samo, czyli rządzą albo są w opozycji. Nie bardzo tylko wiadomo, do czego. Aby sprawę nieco ściemnić i poprawić swój wizerunek, to partie te przed wyborami zmieniają nazwy, np. UD na UW a potem PO, AWS na PIS i tak dalej. Część polityków się wtedy przenosi z jednej partii do drugiej, i tak z grubsza wygląda demokracja. Większość ludzi nie idzie w ogóle na wybory, bo nie ma na kogo w trzydziestoośmiomilionowym kraju głosować. Nikt nie chce dziesięciu tysięcy plus wydatki na biuro miesięcznie. Skoro połowa nie idzie, a na partię, która wygrywa wybory, głosuje powiedzmy czterdzieści procent wyborców, to de facto jest to około dwadzieścia procent narodu. W praktyce piętnaście do siedemnastu procent. Ładna mi demokracja. Oczywiście, nie chodzi o to, by zbytnio wdawać się w szczegóły, ale tylko naświetlić z grubsza pewien powtarzający się mechanizm. Kim są wybrańcy narodu, itd.
Stosuje się jeszcze presję mocno zmanipulowanymi sondażami. Taki sondaż nie powinien się różnić od rzeczywistego wyniku o więcej niż trzy procent tak zwanego błędu statystycznego. No chyba, że robią go jacyś totalni amatorzy lub wręcz przeciwnie – mistrzowie manipulacji. Straszy się nas tak zwanym zmarnowanym głosem. Niezmarnowany głos to ten oddany na jedną z czterech wiodących partii narodu. I tak pewna partia spoza, nazwijmy to, bandy czworga, w internetowych sondażach zdobywa duże poparcie, powiedzmy dwadzieścia a nawet trzydzieści procent, a w tym samym czasie w telewizji nie ma nawet trzech – powiedzmy dwa i pół, które potem spada do jednego procenta, gdy jej lidera zaczynają pokazywać w końcu w telewizji, ale w bardzo niekorzystnym świetle. Pokazuje się krótkie wypowiedzi, wyrwane z kontekstu, poprzedzone tak zwanym wprowadzeniem, aby ośmieszyć kandydata. Dlaczego tak się dzieje? Dlatego, że ty w to wierzysz. Wierzysz we wszystko, co ci pokażą w telewizji. A to jest czysta manipulacja, socjotechniczne sztuczki i nic więcej. Jestem wdzięczny politykom takim jak Janusz Korwin-Mikke za to, że im się chce, że się nie poddają. Nieważne, czy się zgadzam z poglądami tego czy tamtego polityka, ważne, aby każdy miał takie same szanse na zaprezentowanie swoich poglądów. To przecież demokracja. Teraz widzisz, dlaczego chciano zakneblować internet, i jak ważne jest to, abyśmy zawsze byli czujni, gdy ktoś próbuje ograniczać naszą wolność, na przykład wyboru, choćby używał najbardziej szczytnych argumentów, takich jak walka z terroryzmem, przestępczością zorganizowaną, szarą strefą czy czymkolwiek jeszcze.
Nie chodzi o to abym to szczegółowo omówił wszystkie socjotechniczne tricki, ale o kilku muszę wspomnieć, aby naświetlić obraz sytuacji. Przykład Romana Kluski pokazuje, że z każdego można zrobić przestępcę gospodarczego i zatrzymać go niczym terrorystę. Nawet gdy robił to, na co się z władzą umówił czarno na białym w umowie cywilno-prawnej. Wystarczy, że ośmielił się pomyśleć, że jest wolny i może przekazać swoje ciężko zarobione pieniądze, na co chce. Bez pytania władzy o zdanie. To niedopuszczalne. To trzeba przykładnie ukarać, aby innym, broń Boże, nie przyszły takie pomysły do głowy. Przekazać pieniądze czarnym, zamiast wesprzeć jakąś postępową partię, siłę przewodnią narodu. Toż to skandal. Nie może to być. Podziwiam takich ludzi jak ten biznesmen. Z jaką godnością zniósł te wszystkie szykany i prawnie udowodnił swoją rację. Chciałbym, aby tacy ludzie byli na przykład prezydentami kraju, w którym mieszkam. Obym choć raz o jednym prezydencie mógł powiedzieć: mój Prezydent. Głęboko jednak wierzę w to, że to nie na darmo. Wierzę w to, iż jak mówił Jan Paweł II, stąd wyjdzie iskra, która ocali świat.
Jest mnóstwo ludzi, z uczynków których powinniśmy czerpać inspiracje. Mahatma Gandhi, człowiek, który rzucił wyzwanie Imperium Brytyjskiemu i wygrał. Chrystus, Budda.
Co zatem robić? Jak żyć, panie premierze? Nie dajmy się zwariować. Włącz myślenie. Nie wierz w nic, co ktoś ci mówi. Sprawdzaj, pytaj, myśl samodzielnie. Nie bój się myśleć, to nie boli. W ogóle niczego się nie bój. Twoim strachem żywi się system zniewolenia. Zastraszonego człowieka łatwiej kontrolować. Nie daj sobie odebrać twojej wolności, wiary, wiary w drugiego człowieka, w siebie i swoje możliwości. Działaj i korzystaj z tej wolności, jaką jeszcze masz. Nie jest ona dana ci raz na zawsze. Nie jest jej gwarantem ani konstytucja, ani prezydent czy parlament, tylko ludzie tworzący społeczeństwo, w którym żyjesz.