Anna Pelzel (fragment)
Magdalena Woźniak
Karczmarz właśnie pochował ostatniego kota w Habelschwerdzie. Zwierzak padł, tak jak pozostałe, na koci tyfus. Teraz już nie będzie komu chronić ziarna w spichrzu, ale też jest nadzieja, że zaraza wreszcie się skończy.
Lorenz Pelzel był przystojnym mężczyzną w sile wieku, z dobrze prosperującą karczmą oraz młodą żoną Anną. Po śmierci pierwszej żony w połogu i stracie nowo narodzonego synka przez wiele lat nie chciał słyszeć o żadnych pannach ani wdowach, które podsuwano mu na żony. Zajął się rozbudową karczmy, żeby udzielać noclegu, a nie tylko wydawać posiłki i warzyć piwo.
Zatraciłby się w tej pracy całkiem, gdyby pewnej wiosny nie usłyszał radosnego śmiechu wychodzącej z kościoła Anny. Zauważył ze zdziwieniem, że świat ponownie stał się dla niego pięknym miejscem, zamieszkałym przez ponętne kobiety, których obecność nie jest mu już obojętna. Dziękował Bogu za każdy dzień, podczas którego w jego domu rozbrzmiewał śmiech ukochanej żony.
– Anno – Lorenz Pelzel trzymał w dłoniach drewnianą skrzynkę – cóż to jest?
– Kciuk. Zasuszony. Schowałam go do skrzynki, bo nie lubię, jak leży między przyborami do szycia.
– Anno, na litość boską, skąd go masz?
– Och! Pamiętasz, mój drogi, pielgrzyma? Zeszłej jesieni poprosił o nocleg. Dał mi to jako zapłatę. – Potem dodała szeptem: – Odcięli go jakiemuś złodziejowi. Ponoć ma pomóc na płodność.
Lorenz zamknął szkatułkę. Minę miał nadal zmartwioną. Trudno ustalić, czy z powodu braku potomka po dwóch latach małżeństwa, czy z powodu palca. Oddał skrzynkę żonie.
– Obiecaj, że nie będziesz się chwalić tym prezentem.
Policzki Anny się zarumieniły. Właściwie to może obiecać. Wszyscy, oczywiście w tajemnicy, zdążyli zobaczyć już niecodzienny prezent. No, wszyscy oprócz Lorenza.
Anna Pelzel zmierzała stromymi schodkami w stronę rynku, a potem ku położonemu w najwyższym punkcie miasta kościołowi Świętego Michała Archanioła. Spieszyła na mszę, ale głowę zaprzątały jej sprawy wcale nie duchowe, a jak najbardziej przyziemne, domowe, a szczególnie inwazja myszy, które zalęgły się w spichrzu po tym, jak zaraza wybiła koty.
Zatrzymała się u szczytu kamiennych schodków i spojrzała w dół. Czuła na plecach jego wzrok tak wyraźnie, jakby to był dotyk. Spod białego czepka mężatki wymykały się kosmyki ciemnych włosów, policzki zarumieniły się od marszu, kaftan falował od szybkiego oddechu. Jak nie podziwiać tak pięknego widoku? Przechodzący mężczyźni spoglądali na Annę, ale to nie ich wzrok poczuła na plecach.
Franz? Zimny dreszcz przebiegł po karku Anny.
A jednak nie. Ktoś całkiem inny. Inspektor Bojaźni Bożej, który od czterech lat szpiegował, zakradał się pod okna, podsłuchiwał i wwiercał w duszę małymi, chytrymi oczkami. Od samego spojrzenia każdy czuł się winny naruszenia moralności. Każdy, ale nie Anna. Okręciła się na pięcie, zamiotła czarną spódnicą i już jej nie było.
Oczywiście początkowo, gdy ustanowiono urząd strażnika moralności w 1636 roku, Anna uwierzyła matce, że to z powodu zbyt głośnego śmiechu i zamiłowania do błyskotek u młodych panien powołano Inspektora. Szesnastoletnia dziewczyna odkrywała właśnie swoją kobiecość, gdy Ferdynand III Habsburg, właściciel hrabstwa kłodzkiego, został cesarzem rzymskim i postanowił rozprawić się jak należy z heretykami oraz niemoralnym zachowaniem. Trudno powiedzieć, co było dla władcy ważniejsze. Jedni powiadali, że najbardziej chodziło o wytępienie zwolenników Kaspara Schwenkfelda oraz luteranów, inni, że o nieobyczajne zachowanie. Tak czy inaczej, na ulicach Habelschwerdy pojawiła się postać Inspektora, który miał ręce, a raczej oczy i uszy pełne roboty. Szpiegował obywateli, czy przestrzegają praw kościelnych i bożych. Zależnie od ciężaru winy, karano chłostą, napiętnowaniem lub śmiercią. Za przestępstwa mniej ciężkie, na przykład przedmałżeńskie pocałunki narzeczonych, przykuwano winnych do pręgierza, który ustawiono na Małym Rynku.
– Ktoś o was pyta, Anno. – Służąca, która sprzątała karczmę, wskazała na drzwi.
Stała w nich stara kobieta z wiklinowym koszem. Od całej postaci biła pewność siebie. To nie była niedołężna babuleńka, co przyszła po jałmużnę. Wzbudzała respekt, pomimo skromnego, gminnego odzienia.
– Wejdźcie proszę, siadajcie – zaprosiła Anna, a do służącej zawołała, żeby przyniosła piwo, mięso i chleb.
– Mam dla ciebie koty. W koszu – odrzekła przybyła.
Anna ucieszyła się. Od kiedy pomór wybił wszystkie te zwierzęta w Bystrzycy, nie było żadnego, żeby chronił zboże w spichrzu. Myszy lęgły się bez opamiętania. W okolicznych wioskach, jak tylko dotarła wieść o zarazie, natychmiast pochowano koty, żeby sprzedać je za niebotyczne sumy. Można się było oczywiście targować, ale kiedy myszy wyżerają resztki zapasów i dobierają się do ziarna na siew, koszty kociaka przestają wydawać się zbyt wysokie.
Podczas gdy babka jadła, Anna otworzyła kosz i uśmiechnęła się. Zobaczyła kłębowisko białych futerek w rude łaty, matkę z całym miotem. Małe, urodzone tej wiosny, ssały z zapałem, a kotka otworzyła oczy, gdy padło na nią światło świecy. Wspaniale! Matka nie ucieknie, dopóki karmi młode, a one nauczą się, że nowe gospodarstwo to ich dom.
– Ile chcecie, babko, za koty?
– Od ciebie nie wezmę pieniędzy.
Anna uniosła brwi ze zdziwienia.
– Jest jeszcze on. – Starucha wygrzebała z kosza całkiem czarnego kociaka. – Zaopiekujesz się nim.
– Czemu on się tak różni od pozostałych?
Kobieta uśmiechnęła się i bez słowa przeżuwała chleb.
– Skąd, babko, przyszliście?
– Z Droszkowa.
Z Droszkowa? Anna w zamyśleniu wzięła czarnego kociaka na ręce. Nagle karczma znikła, a ona sama stała na kłodzkim rynku. Na jego środku… mój Boże! Na środku płonął stos, a razem z nim trzy kobiety. Anna stała wciśnięta w tłum, czuła żar bijący od ognia. Snopy iskier strzelały z polan, jęzory ognia lizały już nogi nieszczęśnic, ich jęki przeszły w krzyk przerażenia.
Odłożyła kociaka do kosza i widzenie umknęło. Stara kobieta przerwała jedzenie i patrzyła na Annę. Wiedziała już, że dokonała dobrego wyboru.
– Nie obawiaj się. To było sześćdziesiąt lat temu i wszystkie trzy były niewinne.
– Skąd wiesz, co ja… – Anna udławiła się własnymi słowami.
– To nie jest zwykły kot, który łowi myszy. Oczywiście też to robi, w końcu jest kotem, ale ma pewien dar. Podobnie jak ty.
Niczego więcej Anna nie dowiedziała się od babki, chociaż zasypywała ją pytaniami. Stara nie dała się też namówić na nocleg. Skończyła posiłek i po prostu wyszła z karczmy. Gdy Anna po krótkiej chwili wybiegła za nią, żeby chociaż dowiedzieć się, jak się kobieta nazywa, na drodze nie było już nikogo.
---
(Habelschwerda, obecnie Bystrzyca Kłodzka)
SPIS TREŚCI
Przedmowa
ANNA PELZEL Magdalena Woźniak
JELENIE Katarzyna Sieradzka
I ŻYCZĘ CI, ŻEBY… Ewa Grim
EWA Alf Soczyński
ZAGUBIONY Wojtek81
WERA Chrisa Ellas
DOM Z WIEŻYCZKĄ Monika Daszkowska
MIŁOŚĆ W CZASACH POPKULTURY Patrycja Balcerzak
BOGOWIE OLIMPU Milena Wiese
ANIOŁ Andrzej Chodacki
CEZAR, POTOMEK DROPSA Jolanta Rawska
FALSTART Katarzyna Karpińska
CZEGO CI BRAKUJE DO SZCZĘŚCIA? Katarzyna Daniel
SEN O PRZESZŁOŚCI Joanna Gorzka
KTÓRA ŻYJE Jan Stanisław Jeż
NAGA PRAWDA O DRZEWACH Beata Wołoszyn
PÓŁCIENIE Anna Kargol
DOM MOJEJ BABCI Agata Rak
RYKOSZET Z KULĄ U NOGI Piotr Paschke
HOSANNA Katarzyna Mikołajczyk
VIOLA Z ALEI ZAPOMNIENIA Dawid Bartela
JESTEŚ CZŁOWIEKIEM Anna Pełka
MGŁAWICA CZASU Regina Orzechowska