[stron_glowna]
0 books
0.00 zł
polishenglish
Paper books and ebooks
SEARCH
author, title or ISBN
Categories
  • Novels
  • Short stories
  • Poetry & Drama
  • Biographies & Memoirs
  • Science & Technology
  • Languages
  • Reference
  • Economics, Business, Law
  • Humanities
  • Nonfiction
  • Children & Youth
  • Psychology & Medicine
  • Handbooks
  • Religion
  • Aphorisms
We accept payments by Visa, MasterCard, JCB, Dinners Club

We accept payments via PayPal
Cień duszy
Cień duszy
Janusz Starzyk
Publisher:My Book
Size, pages: A5 (148 x 210 mm), 349 pages
Book cover: soft
Publication date:  December 2012
Category: Novels
ISBN:
978-83-7564-377-0
41.00 zł
ISBN:
978-83-7564-378-7
15.00 zł
FRAGMENT OF THE BOOK
     W środku stożkowatego namiotu z otworem u szczytu płonęło spokojne ognisko. Dookoła panowała cisza, gdyż o tej porze starsi szamani nie przekazywali już nauk. Jedynym funkcjonującym obszarem dzielnicy natury w Yovarze było wielkie Drzewo Przywrócenia, którego służba nocą zajmowała się wyłącznie ewentualnymi rannymi bądź ciężko chorymi, wymagającymi stałej opieki. Strefa ta znajdowała się jednak zbyt daleko, by ktokolwiek mógł ją tu nakryć, zwłaszcza że Pasterz klanu przodków w tej chwili znajdował się w pałacu na radzie Głosu. Raiva czuła, iż w tej chwili jej sekretnym rytuałom nic nie zagrozi. Uklękła przy ogniu, zamknęła oczy, następnie rozpoczęła ciche nawoływania w pradawnym języku przodków. Wzywała duchy wiedzy. Po chwili wpadła w głęboki trans. Jej ciało oblekła wirująca, jasnozielona poświata. Włosy unosiły się jakby pod wpływem powiewu, delikatnie falując. Pomiędzy zamkniętymi powiekami zaczęło błyszczeć podobne zielone światło. Po zaledwie kilku kolejnych słowach w trudnym języku jej oczy rozwarły się pod naporem coraz intensywniejszych promieni. Jednocześnie powietrze wewnątrz namiotu mocno zadrżało, wpadając w odczuwalny ruch wirowy. Im dłużej kontynuowała rytuał, tym powietrze krążyło szybciej i głośniej. Pomieszczenie wypełnił silny wiatr, który pomimo swej znacznej prędkości nie poruszał ani nie niszczył niczego. Głośny szum powietrza wzbogacił się o bardzo trudny w odróżnieniu szept. Duchy odpowiedziały na wezwanie szamanki tym samym językiem, którego użyła w zaklęciu. W jednej chwili ucichło wszystko prócz szeptów. Zielona aura wypełniła ogień paleniska. Płomień powiększył się prawie dwukrotnie, sięgając tym samym ruchomymi językami ścian namiotu. Płótno jednak nie spalało się pod jego wpływem. Wewnątrz ogniska pojawiła się wizja. Raiva nie potrafiła oderwać wzroku od zmieniających się intensywnie obrazów. Duchy początkowo pokazywały jej przeszłość i obrazy, które w większości znała. Niektórych nie rozpoznawała, jakby należały do wspomnień innej osoby. W krótką chwilę po tych wizje ukazały, zaledwie urywkami scen, trwające w chwili bieżącej zgromadzenie rady, a następnie ogromną czarną armię stojącą naprzeciw wojsk Shoaru. Dalej wizje były już zaledwie błyskami i zmieniały się zbyt gwałtownie, jednak Raiva zauważyła jeszcze wycofujących się z walki Shoaru, ewakuujący się do bastionu Yovar lud, walące się w płomieniach dzielnice miasta oraz leżącego martwo Etheryona. W tej chwili Shoaris chciała natychmiastowo przerwać zaklęcie, lecz płomień ogniska przytłoczył ją, zmieniając barwę na ciemnoczerwoną. Wizja ukazała jej fragment postaci, której nie była w stanie rozpoznać, gdyż okrywał ją cień. Jedyną charakterystyczną rzeczą, jaką dała radę zauważyć, była rogata głowa. Upiorny śmiech wypełnił namiot, zagłuszając nawet szepczące wewnątrz duchy. Raiva nie panowała już nad własnym rytuałem. Zgniatał ją coraz bardziej mroczny ucisk pochodzący z głębi ogniska.
     – Nie! Ther’sinyue! – wrzasnęła w akcie desperacji, zakańczając ryzykownie rytuał, stanowiący dla niej już śmiertelne zagrożenie.
     – Raiva! – Troskliwie brzmiący, lecz wystraszony kobiecy głos dobiegł spoza namiotu. Przez zasłonę wbiegła nieco młodsza szamanka. – Nic ci nie jest? Co tu się stało? – Shoaris obsypała prawie nieprzytomną Raivę pytaniami.
     – Ja… skąd wiedziałaś… przecież nikogo nie było… – Pomimo braku sił, z wielkim trudem usiłowała przemówić.
     – Usłyszałam wiatr, mówiły wraz z nim duchy. Były wzburzone, wiedziałam, że coś się dzieje – tłumaczyła niespokojnie młodsza, bez przerwy na oddech. – Możesz się podnieść? Potrzebujesz pomocy. Chodź, zaprowadzę cię do Drzewa Przywrócenia.
     – Nie. To, co zrobiłam, jest zakazane. Jeśli się dowiedzą, dowie się i Pasterz. Proszę, nie możesz mnie uleczyć?
     – Wybacz mi, Raivo. Nie znam jeszcze na tyle kręgu odnowy. – Zrezygnowana spuściła głowę ze smutkiem.
     – Nie martw się. Nie jesteś niczemu winna. Proszę, nie mów nikomu o tym, co zaszło, ani o mnie, ani też o tym, co słyszałaś. Możesz mi pomóc wrócić do domu? Ale nie do mnie. Do Etheryona. Nie może mnie tak zobaczyć ojciec, a potrzebuję opieki.
     – Z przyjemnością. – Starała się pocieszyć poszkodowaną własnym optymizmem.
     – Dziękuję, Sheealio. Za wszystko.
     Pod osłoną mroku młode Shoaris starały się przedostać niezauważone do domu Etheryona. Noc nie była jednak jeszcze zbyt późna, a to z kolei stwarzało ryzyko błąkających się jeszcze po ulicach mieszkańców. Dodatkowy problem stanowił blask księżyca, który rozświetlał otoczenie na tyle, że wszystko stawało się wystarczająco wyraźne. Oparta o ramię młodszej przyjaciółki Raiva utykała, dysząc coraz ciężej z każdym kolejnym krokiem. Przeprawienie się przez zaledwie trzy dzielnice zajęło im wyjątkowo dużo czasu. Po dotarciu na miejsce, Raiva ponownie dziękując, odprawiła Sheealię, na wypadek gdyby Etheryon był już w kurhanie. Kiedy znalazła się już wewnątrz, nie zastała partnera, co rozwiało obawy o jego wcześniejszym powrocie. Usiadła na łożu młodego wojownika z zamiarem oczekiwania na jego powrót, jednak zasnęła błyskawicznie z przemęczenia.

     Przed Etheryonem ukazała się okrągła sala pozbawiona sufitu, przez którą wpadał delikatny, jasnoniebieski blask księżyca. Tej nocy gwiazdy stroiły każdy widoczny fragment nieba. Dowódca nigdy nie przywiązywał uwagi do tego widoku, jednak teraz piękno zjawiska mimowolnie rzuciło mu się w oczy. Obszernego pomieszczenia nie oświetlało zupełnie nic poza owym światłem. Etheryon skupił się na chwilę, aby przystosować oczy do mroku. Zauważył przed sobą wysokie schody, które prowadziły do centralnego holu. Ich długość uniemożliwiała dostrzeżenie czegokolwiek za szczytem ostatniego stopnia. Shoaru spokojnie przemierzał odległość, znajdując się coraz to wyżej z każdym dźwięcznym krokiem. Zbliżając się do celu, wyczuł obecność pozostałych zebranych. Niedługo później jego łowczy słuch był w stanie zidentyfikować ilość osób zgromadzenia, zaledwie rozróżniając częstotliwości oddechów. Kiedy już wyszedł na samą górę, znalazł się na okrągłym tarasie, bez jakichkolwiek poręczy, zabezpieczających przed upadkiem z wysokości. Księżycowe światło było tu wyjątkowo intensywne. Obejmowało idealny krąg piętra, aż do samych krawędzi. Etheryon widział wszystkich bardzo dokładnie. Znajdował się w gronie kilkunastu Shoaru i zaledwie czterech Shoaris. Wszystkie kocie, mniej lub bardziej drapieżne twarze zwróciły się w stronę przybyłego. Prezentował się najzacniej z wszystkich, gdyż księżycowy blask, wplątany w srebro jego włosów oraz zbroi tworzył niesamowity efekt. Zasalutował zebranym z przyzwyczajenia, jednak ci po prostu odpowiedzieli bądź ukłonili się łagodnie. Zaraz po tym, ze zgromadzenia wyłonił się stary Shoaru. Pomagał sobie długą, drewnianą laską z przezroczystym kryształem, lewitującym nad powykręcanym końcem podpory. Starzec zbliżył się do Etheryona z niezwykłym entuzjazmem na twarzy.
     – Witaj, chłopcze. Rzeczywiście… masz potencjał. – Przywitał się, mierząc zaciekawionym wzrokiem osobę młodego dowódcy.
     – Witaj. Twoja godność, panie? Wybacz… – Etheryon ukłonił głowę ze wstydem.
     – Mów mi, jak ci wygodnie. Lub z prosta Pasterz – uspokoił z sympatią głosie.
     – Zatem jesteś Pasterzem klanu przodków? Tak szanowna osoba i znany przywódca, a nie miałem okazji poznać? – poirytował się znacznie młodszy rozmówca.
     – Ha… Ciężko mnie zastać, bracie. Nie miej wyrzutów.
     – Dziękuję.
     Wszyscy obecni skierowali twarze w stronę Etheryona, jakby w oczekiwaniu.
     – Nie mnie czynić tu honory, młodzieńcze. Zwołaliśmy Głos w poważnej sprawie i właśnie ty jesteś tu kluczem. – Pasterz zmienił ton na poważniejszy, pochmurniejąc wyraźnie.
     – Ja? Dlaczego? Z reguły nie wzywaliście mnie na zgromadzenia, więc czemu teraz…
     – Grozi nam niebezpieczeństwo. Poważne niebezpieczeństwo. Yovar jest skutecznie broniony dzięki twojej zaradności, jednak tak napiętej sytuacji nie było od bardzo dawnych lat – wtrąciła się radna Shoaris.
     – Tak, to jest fakt. Co gorsza… – Pasterz zamyślił się krótko. – Mamy do czynienia z czymś… nowym. I nie jest łatwo ocenić nasze przygotowanie. Jednego jestem pewny. Całe miasto musi być gotowe, musi współpracować. Pojedyncze angażowanie niczego nam nie da. Droharze! – wezwał kogoś, obracając się twarzą w stronę grupy. – Przedstaw dowódcy doniesienia o sytuacji.
     – Dowiedzieliśmy się, że pewien doświadczony w kontaktach z naturą szaman usłyszał skowyt ziemi o jej masowej dewastacji. Coś zabijało życie na wielkim obszarze. Nie wiedzieliśmy co. Nie wierzyliśmy i zbagatelizowaliśmy fakty. Co gorsza, straciliśmy czas. Jednak ów starszy szaman na szczęście był od nas mądrzejszy. Porozumiał się z wiatrem, by potwierdzić swoje odkrycie. Wysłaliśmy więc w dalsze góry nasz najszybszy zwiad, w celu rozpoznania źródła problemu. Donieśli, że Czarne Morze płynie powoli w naszą stronę i zostawia za sobą wyschniętą, martwą ziemię. Jak już mówił Pasterz, nie mamy pojęcia, z czym przyjdzie nam się zmierzyć – tłumaczył powoli i zrozumiale radny z Wysokiej Straży, wywołując wśród zebranych liczne szepty.
     – Jeśli to magia… – Mędrzec starał się uciszyć szum. – To ja, mój klan oraz wszyscy władający magią postaramy się stworzyć barierę, zapewniającą nam przetrwanie. Mam też nadzieję, że zdołam przekonać Żywioły, aby nam pomogły – dodał z lekkim wahaniem w głosie.
     – Szanowni radni. Jestem prawdopodobnie zbyt mało doświadczony, by przyjąć tak wielką odpowiedzialność. Jeśli to prawdziwa, ogromna armia… Nie jestem przygotowany na coś takiego. Może starsi weterani, służący jeszcze w klanie wojów, mogliby…
     – Wszyscy jesteśmy zbyt mało doświadczeni w obliczu takiego zagrożenia – przerwał Etheryonowi Pasterz. – Znam twoją historię, młodzieńcze. Wiem, przez co przeszedłeś, wiem, jak się wychowałeś, wiem, że masz ogromną moc ducha. Mam pewność, bo znałem twojego ojca, był szlachetnym Shoaru. Ale nie teraz czas na to, opowiem ci o nim kiedyś… – Zbliżył postarzałe, siwe oblicze do młodszego rozmówcy, by spojrzeć mu w srebrne oczy. – Chcę ciebie i nikogo innego do tego zadania – wyszeptał dowódcy prosto w twarz, jakby chcąc ukryć przed resztą zgromadzenia.
     – Będę zaszczycony. Zrobię co w mojej mocy i nie spocznę, aż zapewnię bezpieczeństwo Yovaru, lub zginę. – Zasalutował starszemu, podbudowany jego wiarą. – Mam jeszcze pytanie. Jak szybko można się spodziewać konfrontacji z zagrożeniem? Ile mamy na przygotowania?
     – Dni, góra dwa tygodnie nim Czarne Morze tu dotrze – odparł z przekonaniem Drohar.
     – Miasto będzie do twojej dyspozycji, Etheryonie, każdy plan przedstawiaj radzie tu w pałacu, każdy, choćby szalony pomysł może być warty. Gdybyś potrzebował rady lub po prostu wsparcia, powiedz, a twoja partnerka cię do mnie doprowadzi. Wysoka Straż, mam nadzieję, przekaże ci wszystkie koniecznie lub cenne informacje na temat zagrożenia, uzyskane poprzez zwiady. Również ja nawiedzę cię, kiedy już dojdę do porozumienia z Żywiołami. Będziesz wiedział o wszelkich postępach i możliwościach adaptacji uczniów mojego klanu do twego zadania. Nie jesteś sam, Etheryonie – przemówił wyniośle przygarbiony mędrzec. – A teraz, jeśli nikt nie ma więcej pytań, chciałbym zakończyć zgromadzenie Głosu. Nie mamy czasu do stracenia. – Kończąc pożegnalnym gestem ręki, skierował się ku stromym schodom.
     – Uru’lijah! – zawołał pokrzepiająco uzbrojony dowódca.
     – Uru’lijah! – zawtórowało mu zgromadzenie, szykując się do opuszczenia okrągłej komnaty.
     Etheryon schodził powoli, w głębokim zamyśleniu. Zastanawiał się, co może zdziałać. Martwił się pomimo obiecanego wsparcia Głosu, czy podoła tej roli i co nastąpi, jeśli zawiedzie. Był na tyle nieobecny, że nawet nie spostrzegł, kiedy znalazł się u podnóża schodów i niemal wpadł na wysokie drzwi wielkiej sali. Zaskoczyło go własne niedopatrzenie. Wyszedł na zewnątrz i zauważył zmianę warty, co oznaczało zbliżający się świt. Nie mógł uwierzyć, iż spotkanie zajęło mu tyle czasu. Kiedy przeszedł przez główne wrota pałacu, skierował się bezpośrednio do domu, by wypocząć przed podjęciem jakichkolwiek działań. Drzwi do kurhanu były niedomknięte. Shoaru zastanawiał się, czy to jego własne uchybienie, czy też ponownie odwiedziła go Raiva. Brzask napełniał pomieszczenia delikatnym światłem. W sypialni zauważył dobrze mu znaną kobiecą postać, śpiącą w jego własnym łożu. Tym razem jednak wyglądała nieco inaczej. Zbliżył się ukradkiem, nie chcąc wybudzić, a jedynie przyjrzeć się jej dokładnie. Wyglądała jakby była w sporym szoku lub po starciu z czymś groźnym. Jej sierść mierzwiła się we wszystkie strony, włosy reprezentowały totalny nieład, a samo ciało leżało jakby rzucone bezwładnie na posłanie. Partner śpiącej Shoaris zdecydował się czekać, aż wybudzi się sama. Przysiadł w wolnym miejscu na łożu i oczekiwał. Gdy tylko otworzyła oczy, nachylił się nad nią opiekuńczo, biorąc jej drobną dłoń we własną.
     – Wreszcie jesteś! – Starała się objąć go z radości, jednak natychmiastowo wycofała się z powodu gwałtownego, przeszywającego bólu.
     – Jestem. Co się stało, najdroższa? Jak się czujesz? Jak doszło do tego, że tak wyglądasz? – wypytywał niespokojnie Etheryon.
     – Odprawiałam rytuał. Chciałam porozumieć się z duchami, by dowiedzieć się czegoś nowego o sprawie tego szamana, który…
     – Wiem. Widzę, że i ty. Zastanawia mnie tylko, ile różni się nasza wiedza. Ale mniejsza o to. Co ci się stało? – przerwał jej, ponawiając pytanie.
     – Duchy… Ukazały mi wizję. Widziałam wasze zgromadzenie Głosu i to wszystko później. Walkę, klęskę, twoją śmierć… Co się dzieje?! Jeszcze to na końcu. Przez to tak wyglądam – kontynuowała, robiąc częste przerwy na oddech.
     – Co? Walkę? Z kim? I co z tym końcem…
     – Nie widziałam dokładnie. A rytuał mnie zaatakował. To nie były duchy. One zamilkły pod jego wpływem. To ta postać. Śmiał się… – starała się wytłumaczyć, lecz wyczerpanie pogarszało jasność jej wypowiedzi.
     – Co to za postać? Co tam zaszło konkretnie? Wiesz, że nie znam się na tej waszej magii.
     – Nie wiem. Widziałam tylko zarysy, był niczym cień. Charakterystyczne były tylko rogi.
     – ROGI? – Zaniepokojony Shoaru nacisnął na szczegół.
     – Tak. Wykręcone w górę. Tego jestem pewna. Zaraz po tym przygniotła mnie niesamowita siła. Mroczna. Przejął rytuał. Przerwałam i znalazła mnie Sheealia. To, co zrobiłam, jest zabronione dla tak młodych szamanów jak ja, ale musiałam…
     – Ktoś tu bierze zbyt dużo „rzeczy ponadto” na siebie, co? – burknął sarkastycznie, po czym objął partnerkę troskliwie, uśmiechając się serdecznie. – Wygląda na to, że nawet nie muszę ściągać zbroi przez dłuższy czas. Mam sporo do zrobienia. Ale najpierw pójdę szybko po kogoś z Drzewa Przywrócenia, by cię uleczył. Niedługo będziesz potrzebna w pełni sił. Przy okazji muszę coś załatwić, jako że dostarczyłaś mi nowe, być może przydatne fakty. Nie ruszaj się stąd. Odpocznij, niedługo zjawi się pomoc.
     – Dziękuję, ukochany. Czekam na ciebie. Wróć szybko.
     Etheryon kiwnął głową twierdząco i złożył ogromną broń w przeznaczonym miejscu na plecach, wybiegając żwawo z kurhanu. Zaraz za progiem przeniósł ciężar na cztery łapy, znacznie przyspieszając. Shoaru zazwyczaj biegali na dwóch łapach, jednak chcąc przemieścić się jak najszybciej, używali obu par kończyn, co umożliwiało im pokonywanie większej odległości w znacznie krótszym czasie. Dowódca szarżując przed siebie podłużnymi susami, znalazł się w zaledwie kilka minut pod ogromnym Drzewem Przywrócenia. Poprosił jedną z uzdrowicielek o natychmiastową opiekę nad swą poszkodowaną, a następnie ruszył dzikim sprintem w stronę pałacu Yovar.
© 2004-2023 by My Book