[stron_glowna]
0 books
0.00 zł
polishenglish
Paper books and ebooks
SEARCH
author, title or ISBN
Categories
  • Novels
  • Short stories
  • Poetry & Drama
  • Biographies & Memoirs
  • Science & Technology
  • Languages
  • Reference
  • Economics, Business, Law
  • Humanities
  • Nonfiction
  • Children & Youth
  • Psychology & Medicine
  • Handbooks
  • Religion
  • Aphorisms
We accept payments by Visa, MasterCard, JCB, Dinners Club

We accept payments via PayPal
Opera et artificia
Opera et artificia
Grzegorz Świątoniowski
Publisher:My Book
Size, pages: A5 (148 x 210 mm), 362 pages
Book cover: soft
Publication date:  April 2012
Category: Humanities
ISBN:
978-83-7564-333-6
42.50 zł
ISBN:
978-83-7564-340-4
10.00 zł
FRAGMENT OF THE BOOK
I.
     Miłość wydaje się towarzyszyć człowiekowi od bardzo dawna. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie zabiegi nadające miłości wartość ideologiczną. W tych warunkach wszystko wyrodnieje. Nie jest więc przypadkiem, że odnajdujemy w czasach współczesnych miłość w stadium zwyrodnienia. Gdybyśmy chcieli poszukać „winnych”, należałoby zwrócić się do owego potężnego prądu, który połączył nauki swego mistrza z moralnymi rozważaniami części (gorszej części!) filozofów greckich i doprowadził to wszystko daleko poza granice przyzwoitości. Należałoby się zatem zwrócić do chrześcijaństwa. Religia ta, oprócz wielu innych pojęć, wypracowała (i szczyci się bardzo z tego powodu) jedno szczególnie kuriozalne, szkodliwe i bezczelne – miłość przykazaną. Co więcej – taką miłość jako miarę rzeczy.
     Nie można wszakże nie dostrzegać innych źródeł absolutyzacji miłości w świecie dzisiejszym. Ciągle aktywny Wschód (może coraz bardziej aktywny), rosnące sfeminizowanie społeczeństw, frustracje cywilizacyjne (powiedzmy otwarcie, gdzieniegdzie – jawna histeria), przede wszystkim jednak – ów fatalnie błędny pogląd (zresztą chrześcijański – zatem znów wracamy do…), zdobywający wielu zwolenników i bardzo do życia pobudzany przez okrucieństwa ostatnich dziesięcioleci (a także sposób ich przedstawienia), pogląd ludzi zmęczonych nienawiścią, głoszący, że można z ową nienawiścią walczyć miłością. W ten sposób miłość ideologiczna wymknęła się z systematu religijnego i jednocześnie stała się ludziom potrzebna do. Religia zaś, w sensie spójnej całości, dawno potrzebną być już przestała. (Oto przyczyna funkcjonowania większości wartości chrześcijańskich w świecie pochrześcijańskim). Chrześcijaństwo, przy okazji, także chce jeszcze wykorzystać swoją szansę i udowodnić, że nie tylko miłość, lecz ono całe na coś jeszcze może się przydać. Czy to się powiedzie? – zobaczą już nasi następcy.
     Pragnę przypomnieć, że pogląd, o którym mówię, wykluł się w głowie człowieka, któremu nic się nie udało. Sukces chrześcijaństwa nie pochodzi od jego nominalnego założyciela, lecz od ludzi, którzy przyszli potem, i doprawdy nie został osiągnięty metodami mistrza. Jednak w interesie pewnych osób jest to tak właśnie przedstawiać. W ten sposób powstał mit o skuteczności metod par excellence nieskutecznych. Horrendalna głupota maluczkich proces ten jedynie ułatwiła. Niech to wystarczy tytułem wstępu.
    
    II.
     „Wywyższenie” miłości, przypisanie jej zadań i wartości niemających z nią nic wspólnego jest próbą znalezienia absolutu – na Ziemi (lepiej: próbą narzucenia…), i ma to być absolut z prawdziwego zdarzenia, czyli totalny (a nie tylko w jakiejś dziedzinie) i jedyny (jakakolwiek konkurencja z góry wykluczona. Diabeł). Przy czym usytuowanie domniemanego absolutu w sferze uczuć:
    1) służy zabezpieczeniu go przed oceną ze strony intelektu. Absolut zabezpieczony!
    2) ustanawia go absolutem o dużym stopniu immanencji, „w zasięgu ręki” niejako. Pozwala to zinterpretować zjawisko bezspornie powszechne i utrzymywać, że argumenty przeciw dotykają owej bezsporności, a nie interpretacji („prawo naturalne” – przy zaprzeczeniu natury!)
    3) ewentualne sprzeciwy z miejsca sytuuje także w sferze uczuć. Jest to sprowadzenie sprawy na wygodną płaszczyznę.
    
    Niebezpieczeństwo zaistniałej sytuacji wynika z faktu, że do jak najbardziej powszedniego życia wkrada się złowrogi potwór, głośno wołający: „Ja – beze mnie wszystko martwe i jałowe! Ja – konieczny warunek świata! Ja – remedium totalne! Ja – Miłość!”. Co by o takim wołającym poglądzie nie myśleć – jest on na pewno wygodny, i to na sposób prostacki. A cechy te niechybnie prowadzą do powszechnej aprobaty.
     Stwierdzenie, że absolut jest wśród nas, i że jest to taki właśnie absolut – zasadniczo stanowi samobójstwo. Są jednak wśród ludzi samobójcy i niewiele można na to poradzić, jednak nie muszą od razu namawiać wszystkich wokoło do rzucenia się w przepaść (w objęcia… – Boże, jaki ja jestem dowcipny!). Ma to jednak swój cel. Ocenianie. Otóż jednostki rozsądne, które lekkim okiem spozierają na podobne brednie i równie lekką ręką zagarniają i rozsypują przeróżne obfitości, wyraźnie nie mieszczą się w schemacie: kochaj, kochaj, kochaj… Są zatem wrogie. Są zatem złe. (Przy czym – o zgrozo! – to drugie zdanie wynika wręcz z pierwszego). Tak dochodzimy do sedna sprawy: kochać, aby oceniać. Ciekawy rodzaj miłości. Rodzaj, bo są jeszcze kochający bezpretensjonalnie i jest miłość bezpretensjonalna.
     Jak od dawna wiadomo, moralność została wynaleziona głównie w celu umożliwienia sprawnego oceniania jednych przez drugich (konkretniej: pogardzania). I jest to pierwszy stopień zepsucia. (Na marginesie – oprócz przewagi fizycznej, jest to także jedno z głównych źródeł władzy). W tym mniej więcej stadium znajdowała się starożytność. Jednak pomysłowość ludzka nie zna granic – przyznano miłości nadrzędną rolę w systemacie moralnym. Stała się Zasadą – a pomysłodawcy zostali raz na zawsze zwolnieni od obowiązku myślenia, gdyż niezależnie od sytuacji (człowiek niezależny od sytuacji!) – wystarczy zastosować Zasadę. I postępuje się dobrze. Genialne: Kochaj, a będziesz dobry! (Pomijając oczywiście znaczenie słowa „dobry”). Podwójna komedia. Mam nadzieję, że aktorzy znudzą się wreszcie rolami. Znając jednak ogólny poziom aktorów (tego spektaklu) może to się okazać nadzieja płonna.
     Czytelnikowi rozsądnemu zalecam pominięcie kilku poniższych akapitów, bowiem zanurzam się oto w oceanie moralizatorstwa. Nie jest to wszak zwyczajny ocean. Drogo pewnie zapłacę za chwilę pływania w szambie. Pocieszam się jednak faktem, że inni – choć spędzili tam całe życie – jakoś nie są zaczepiani na ulicach, wytykani palcami, iże śmierdzą. Dołączam do nich! Hop!
     Otóż miłość bardzo często bywa źródłem zła: niesprawiedliwości, zakłamania, zaślepienia etc. Zwykle mówią nam na to: Prawdziwa miłość nigdy nie rodzi zła. Ale, jak wielokrotnie podkreślano, postawienie przymiotnika „prawdziwy” przy jakimś rzeczowniku raczej osłabia niż wzmacnia jego wymowę. Często jest po prostu oznaką bezsilności, jeszcze częściej – krętactwa. (Chyba że ma to jedynie stylistyczne znaczenie). Stwierdzenie takie implikuje istnienie miłości nie-prawdziwej, czyli po prostu nie-miłości (złoto nie-prawdziwe nie jest złotem etc.). Powyższy zatem podział nie ma sensu – określenie „prawdziwa” nic nie wnosi do słowa „miłość”. Uwaga! Teraz zaczynam grzmieć.
     Tak! Z pozycji miłości najwięcej było dotychczas pogardy! Nie jestże to sprzeczne? – zapyta ktoś (i pytanie to świadczy o głębokości zaślepienia). Nie! Rozejrzyj się wokoło, a zobaczysz:
    - zakochanych, którzy gardzą wszystkim prócz siebie, dla których wzajemna miłość ponad wszystko wyrasta;
    - modlących się: „Kocham Cię, Boże mój – a grzechem swoim pogardzam – ba! – sobą pogardzam!”;
    - kochających, którzy mówią: „Gardzę tobą (żałuję cię), bo nie kochasz”.
    A może nie znasz tego typu rozumowania:
    - ja kocham, zatem jestem dobry, ty nie kochasz, zatem jesteś zły, etc., etc.
     Ukoronowaniem perfidii tak myślących ludzi jest, powiedziane ze swojej (jakże dziwnej!) wyżyny, zdanie: Mimoże jesteś zły, kocham cię.
     Moralny przymus miłości totalnej – jest owym gwoździem do trumny wszelkiej moralności aktywnej, moralności, która wymaga ruchu – a nie schematu, moralności niepokoju, dramatycznych ocen i wtórnych wobec nich, równie dramatycznych wyborów, na koniec – moralność wielu błędów, miast jednego błędu.
     Kończę moralizować, przekonany o tym, że owe najbardziej śmierdzące miejsca dobrzem omijał.
     Mimo nawoływań z wielu stron, nacisków, o których była mowa, ludzkość ani myśli poddać się miłości totalnej. Ta wspaniała sytuacja stanie się zapewne udziałem mieszkańców Raju – miejsca miłości spełnionej (na Ziemi nazywa się podobne przybytki trochę inaczej – ). Jednak pamiętajmy, że owymi mieszkańcami nie będą ludzie. Tylko dlatego Niebo jest zasadne.
     U nas – na Ziemi – miłość totalna jest jedynie perspektywą. I stanowi próbę normalizacji zachowań według sprytnego kryterium. Wiecie, do czego w pierwszym rzędzie wiedzie (a może czemu służy?) normalizacja zachowań. –.
     Absolutyzacja miłości doprowadziła jeszcze do jednej patologicznej sytuacji – ugruntowania się przesądu o istnieniu stałych kryteriów. To jest już kuriozum wysokiej klasy. Przecież świat nie istnieje dla wygody człowieka. Przecież wszelkie oceny to tylko wzajemne oddziaływania, zmienne, zależne, zachodzące pomiędzy „równymi” zjawiskami. Nie ma stałych kryteriów! W ogóle nie ma kryteriów! Są tylko sędziowie. (Jest to zasadniczo opis sytuacji naszego świata). I jeśli powiadam: „Miłość bywa piękna” – to wcale nie sytuację kryteriów estetycznych nad moralnymi, lecz stwierdzam jedynie związek, oddziaływanie. Ukoronowaniem perfidii tak myślących ludzi jest, powiedziane ze swojej (jakże dziwnej!) wyżyny, zdanie: Mimoże jesteś zły, kocham cię.
© 2004-2023 by My Book