Otworzono dębowe drzwi prowadzące do pubu. W pobliżu wejścia, przy pulpicie miał swoje miejsce pan Franciszek, pełniący rolę kierownika sali, rozprowadzającego klientów po wolnych stołach; dbał o to, by kelnerki we właściwym czasie podeszły do klienta, a także aby nieproszone osoby nie zakłócały spokoju klientów siedzących przy barze i stołach. Pan Franciszek jest młodym człowiekiem; po skończonych studiach administracyjnych rozpoczął pracę w policji. Pracował kilka lat na stanowisku policjanta, a następnie dzielnicowego. Do jego przełożonego wpłynęła skarga, że Franciszek źle potraktował zatrzymanego, bo bez żadnego powodu zbił go pałką, a następnie zakuł w kajdanki i osadził w areszcie komendy. Przełożony Franciszka uznając, że stało się to z winy policjanta, wystąpił o ukaranie podwładnego. Franciszek nie godził się z takim stanowiskiem, dlatego odwołał się od kary, uzasadniając, że po to policjant ma przy sobie pałkę i kajdanki, aby przy zatrzymywaniu wymusić posłuch na osobie, którą decyduje się zatrzymać. A zatrzymywał osobę, która na jego oczach urwała lusterko od stojącego samochodu i na widok idącego policjanta odrzuciła je za siebie. W czasie postępowania zatrzymany tłumaczył, że lusterko było już urwane, a on tylko je podnosił z ziemi i oglądał. Do przełożonych Franciszka nie docierały wyniki badań daktyloskopijnych, ukazujące, że ślady na lusterku wskazują rozłożenie palców tak, jak przy urywaniu lusterka, i należą do osoby zatrzymanej. Za wszelką cenę chcieli Franciszka ukarać. I ukarali, karą dyscyplinarną, wstrzymując na długi czas premie i awans na wyższy stopień.
Koledzy też byli zadowoleni z ukarania Franciszka, bo on jedyny ćwiczył walki wręcz i potrafił jedną ręką obezwładnić przeciwnika. Był w tym naprawdę dobry. Kiedy Wiesław dowiedział się o przyczynach odejścia Franciszka z policji, zaproponował mu zatrudnienie w pubie swojej żony. Jerry, poznawszy Franciszka, widząc go w akcji, jak radził sobie z niepożądanymi gośćmi, też był zadowolony z takiego pracownika. Mieli pewność, że żadni awanturnicy nie będą zakłócać spokoju klientom pubu.
W kilka godzin po otwarciu pubu Franciszek podszedł do Wiesława, informując go, że zgłosiło się dwóch łysych i mówią, że przysyła ich jakaś Marchewka.
– Mówiłem im, że warzywa zamawiamy hurtem – zaczął z poważną miną Franciszek – ale odpowiedzieli mi, że są od pana Marchewki i mogą rozmawiać tylko z właścicielem pubu, bo są wysłannikami.
– Żona wyjechała, a Jerry jeszcze nie wrócił. – Wiesław zasępił się. – Daj ich do mnie do pokoju.
– Dobrze, szefie – odparł Franciszek i odwrócił się do klientów przysłanych przez Marchewkę – zapraszam do pokoju.
Obaj mężczyźni słusznego wzrostu z przerośniętymi karkami spojrzeli krytycznie na dużo niższego Wiesława i puszczeni przez niego przodem. weszli do wskazanego pomieszczenia.
– Proszę, siadajcie, panowie – rozpoczął, widząc w oczach klientów nieme pytanie.
– Pan jest właścicielem? – zapytał jeden z nich. – Jestem Mysiek, a to kolega Zyga.
– Moja żona jest właścicielem, ja tylko pomagam – odpowiedział.
– Za długo będzie? – zapytał ten sam.
– Za jakiś czas, ale o co chodzi?
– Możemy powiedzieć tylko właścicielowi – odezwał się ten drugi.
– No to przyjmijcie panowie, że jestem współwłaścicielem tego pubu – zaproponował Wiesław.
– Kolega powiedział, że możemy rozmawiać tylko z właścicielem – głośniej odezwał się ten pierwszy – nie słyszy pan?
– Panowie, żona moja jest kobietą, bardzo delikatną i nie wiem, czy będzie chciała z panami rozmawiać – stwierdził Wiesław, obserwując bacznie obu mięśniaków.
– Jak nie będzie chciała rozmawiać, to my z nią porozmawiamy – mruknął głośniej Zyga.
Wiesława ubodło takie potraktowanie Justy i już miał sięgnąć po broń przymocowaną pod blatem biurka, gdy otworzyły się drzwi i do pokoju wpadł Jerry. Stanął w drzwiach, pokręcił głową przyglądając się przybyłym i zapytał:
– Wiesiu, cy mas, jaki kłopot?
– Dobrze, że jesteś, bo panowie koniecznie chcą rozmawiać tylko z właścicielem lokalu, nie przyjmując do wiadomości, że jestem mężem właścicielki.
– O, widzis, to dobze powiedziane, że jestes tylko menzem właścicielki – Jerry wpadł w swój ton rozmowy. – A ze mną bendziecie panowie rozmawiać? – zapytał mięśniaków.
– A kto pan jest? – pytał ten pierwszy.
– Pierwsy właściciel – przedstawił się Jerry. – W cym moge panom pomóc?
– A gdzie jest drugi właściciel? – zapytał ten drugi.
– Robi swoje sprawy – szybko odpowiedział Jerry – mófcie, o co wam chodzi.
– Robi się niebezpiecznie – zaczął ten pierwszy – jestem Mysiek a to Zyga, musimy panów chronić, dlatego proponujemy swoją ochronę…
– Panowie chcą nas chronić? Przecież to pub prowadzony przez żonę emeryta policyjnego i byłego policjanta z Nowego Jorku – szybko wtrącił Wiesław.
– Ale emerytów – odezwał się Zyga – dlatego potrzebujecie ochrony.
– Cy panowie mówią w swoim imieniu? – zapytał Jerry. – Czy pytaliście miejscowych zuli, cy chcom na nas napadać w lokalu?
– To sprawdzał nasz szef, Marchewka – odezwał się Mysiek – dlatego na negocjacje przysłał nas.
– A kto to jest, ten wasz sef? On nie lubi policji? Powinien sam tu pzyjść, jeśli chce z nami rozmawiać – spokojnie tłumaczył Jerry.
– My jesteśmy upoważnieni do rozmów z właścicielami lokali. Za ochronę waszego lokalu zapłacicie miesięcznie pięć tysięcy złotych i ponieważ działacie tu na tym terenie już cztery miesiące, to płacicie dwadzieścia pięć tysięcy złotych. Pieniądze proszę włożyć w kopertę. My za dwa dni przyjdziemy po odbiór – wyrecytował Zyga. – Jako byli policjanci wiecie, że z nami nie ma żartów.
– O, pzeprasam, ja nie byłem na tym terenie, to nie znam zwycajów – wtrącił Jerry. – W tym casie pracowałem w Niu Jorku, a tam było inacej. Tam policję sanowano i tu, mam nadzieje, ze tez tak bendzie – zakończył zupełnie spokojnie.
– No to się rozumiemy – wtrącił Mysiek – przyjdziemy za dwa dni po odbiór.
Wiesław zerwał się gwałtownie, ale Jerry objął go ramieniem, przytulił do siebie i powiedział:
– Tylko spokojnie, bez niepotsebnych nerwów. Nie mów nawet Justy, niech siem nie denerwuje – uspokajał.
Mięśniaki wyszły z pokoju, a za chwilę przyszedł pan Franciszek. Popatrzył chwilę na Wiesława, popatrzył na Jerry’ego i zapytał:
– Przepraszam, ale czegoś nie rozumiem, wiecie panowie, że poradziłbym sobie z oboma mięśniakami, ale nic nie daliście znać. W Stanach to robi się inaczej? – zapytał.
– Panie Franku, pan tylko patsy. Ja bende załatwiał po irlancku – stwierdził Jerry.
Jerry nie chciał powiedzieć nawet Wiesławowi, w jaki sposób zaspokoi żądanie pana Marchewki. Wiesław był spokojny, wiedział, że jeśli Jerry postanowił załatwić ten temat, to na pewno temat będzie załatwiony. Nie wiedział tylko jak.