Osada powstała wokół monastyrów z relikwiami świętego Kaleba rozrastała się z każdym rokiem. Przyczyną tego był z pewnością szlak handlowy, jaki tamtędy przebiegał, ciągnący do krajów zamieszkałych przez wyznawców proroka Mahometa. Orientalne towary sprowadzane z Południa w znaczącym stopniu pobudzały handel i ściągały kupców z całej Europy, a mieszkańcom przynosiły duże dochody.
Kolejną ekonomiczną podwaliną tej młodej mieściny byli Żydzi. Parali się oni niechlubnym zajęciem – kupowali i sprzedawali niewolników. Może nie był to etyczny proceder, ale bardzo dochodowy, więc nikt przeciwko temu nie protestował. Udzielali także lichwiarskich pożyczek i prowadzili drobny dom bankowy, wydający weksle. Powodziło się im tutaj dobrze, więc osiedlili się na stałe. Mimo protestów ze strony obydwu zakonów, wybudowali nawet bożnice. Okoliczni cechowali się dość dużą tolerancją i nie przeszkadzało im takie sąsiedztwo, a niektórzy rabini nawet zdobyli powszechne uznanie jako autorytety moralne. Gdy na Zachodzie dochodziło do różnego rodzaju pogromów, tutaj Starsi Bracia w Wierze zawsze mogli liczyć na azyl. Pod tym względem było to wyjątkowe miejsce.
Jednak największym magnesem przyciągającym ludzi w te strony były szczątki świętego. Zakonnicy sumiennie wypełnili swą misję i kult męczennika Kaleba rozprzestrzenił się na cały chrześcijański świat. Bracia konkurowali ze sobą w głoszeniu legendy życia tego bożego wojownika, przez co w ferworze rywalizacji troszeczkę koloryzowali pewne fakty, tak by ich wersja wydawała się bardziej wiarygodna i lepiej poruszała serca wiernych. Dalsze przekazy ustne dodawały coraz to nowszych wydarzeń oraz cudów do hagiografii. Tym oto sposobem można się zetknąć z historią, w której święty Kaleb poległ w walce z dwoma siedmiogłowymi smokami, będącymi wcieleniami Szatana, czy z opisem jego bohaterskich walk przeciwko muzułmanom, w których sam pokonuje całą armię sułtana, wyzwala setki niewolników i niszczy największe twierdze ówczesnej Arabii. Niezależnie od tego, czy dany wariant zawierał w sobie więcej prawdy czy fałszu, w skuteczny sposób zachęcał do odbycia pielgrzymki.
Pątnikami, jak i samymi relikwiami, opiekowały się dwa zakony: Opactwo Pod Wezwaniem Świętego Kaleba (założone przez Rocha) i Opactwo Grobu Świętego Kaleba (założone przez Jeremiasza), które, podobnie jak ich założyciele, nie pałały do siebie wielką miłością. Można nawet powiedzieć, że mnisi robili sobie na złość, gdy tylko była ku temu okazja. Utarczki między nimi czasami dochodziły do tego stopnia, że mieszkańcy w obawie o własne majątki, na które zamieszki częstokroć się przenosiły, postanowili wybudować kamienne ogrodzenie okalające znajdujące się w niedużej odległości od siebie monastyry. Tym sposobem odgrodzili się od zawadiackich zakonników, którzy prowadzili odtąd regularne bitwy na kije i kamienie na podwórzu powstałym pomiędzy dwoma budynkami. Podglądanie tych osobliwych rozgrywek stało się wkrótce ulubionym zajęciem okolicznych mieszkańców. Gdy tylko dochodziło do jakiejś większej sprzeczki, natychmiast mur zapełniał się kibicującymi jednej ze stron gapiami. By zapobiec próbom wzajemnego zatruwania studni, zasypano je i wykopano tylko jedną do użytkowania wspólnego, znajdującą się w równej odległości pomiędzy zakonami. Kolejność jej użytkowania stała się kością niezgody wywołującą starcia. W tym odizolowanym od reszty świata małym pasie ziemi trwała permanentna wojna, będąca dla jednych śmiertelnie poważną sprawą, a dla innych dobrym, darmowym widowiskiem.
Jeśli zaś chodzi o wiernych, to nie byli oni w żaden sposób podzieleni. Większość z przymrużeniem oka traktowała wojujących między sobą duchownych, choć istniała, co prawda, drobna grupa zaangażowanych ideologicznie w ten konflikt, lecz stanowili oni nikły procent społeczeństwa.
Zakony zwalczały się nawzajem, ale też wciąż prowadziły wspólne krucjaty przeciwko domowi publicznemu, żartobliwie zwanemu przez gmin „trzecim zakonem”. W każdym rozwijającym się ośrodku miejskim, wcześniej czy później, powstaje takie miejsce, będące źródłem powszechnego rozkładu i demoralizacji dla jednych i przystanią szczęścia dla drugich. Miejscowi duchowni, na przekór kazaniom, jakie wygłaszają z ambony, pełnych imperatywów, gróźb i ognia piekielnego, ostrzegających przed tym złowrogim chrześcijaninowi przybytkiem, sami byli tam częstymi gośćmi. Zakład prosperował dobrze, stręczycielki wciąż dostarczały nowe dziewczęta, a nawet młodych chłopców na specjalne zamówienie.
Gdy w te okolice przybył turecki kronikarz, Khodia Efendi, a było to już ponad dwa wieki po śmierci świętego patrona, zastał tu nie drobną osadę, lecz bardzo dobrze prosperujące, bogate miasto. Był zadziwiony bogactwem tej krainy, ale jeszcze bardziej zdumiała go osobliwa pajęczyna stosunków, jakie tu panują. Dane było mu ujrzeć pojedynkujących się mnichów, spotkać opata w buduarze i poznać dwa skrajnie różne życiorysy świętego Kaleba, które nie miały ze sobą nic wspólnego, prócz imienia głównego bohatera. Jako mahometanin i tak nie rozumiał istoty chrześcijaństwa, po tej wizycie zaś już całkowicie zaprzestał studiów w tym kierunku. Zostawił po sobie jednak bardzo cenną rzecz – dziennik, w którym nazwał i opisał to miejsce wraz z jego historią. Był to pierwszy udokumentowany zapis wzmiankujący istnienie Disanktusordoburga.
W ciągu kolejnych stuleci świat się bardzo zmienił. Wielkie imperia upadły, niektóre szlaki przestały istnieć, pojawiły się nowe drogi i nowe możliwości dla człowieka. Ograniczono handel niewolnikami, materiały, dotąd bardzo drogie, potaniały, a Disanktusordoburg stracił główne źródła dochodów. Wyludnił się i stał się już tylko cieniem swej dawnej majętności i potęgi.