Helena wychodząc z hali dworca kierowała się bezpośrednio do sztabu głównego OMEGI. Od kiedy porzuciła tajne studiowanie i rozpoczęła swoją pracę konspiracyjną, praktycznie nie bywała w swoim mieszkaniu. Śmiała się często, że sztabowe pomieszczenia i przedziały w pociągu to jej kwaterunek.
Akcje OMEGI, bardziej społeczno-polityczne, nie były tak zuchwałe jak w przypadku innych organizacji. OMEGA jako tajna organizacja, zrzeszona w Polskim Państwie Podziemnym, głównie zajmowała się zbieraniem informacji o sytuacji w Warthelandzie i przygotowywaniem raportów sytuacyjnych na tenże temat. Zbierano wszystkie możliwe dane od szpiegów osadzonych w różnych miejscach strategicznych dla Niemców. Następnie należało to przekazać do zwierzchnictwa Związku Walki Zbrojnej.
Poza tym organizowano także tajne nauczanie dla dzieci i młodzieży oraz różne inne akcje wsparcia dla rodzin polskich i żydowskich. Działania dywersyjne na rzecz Niemców nie zaliczały się do głównego przedmiotu, ale przekazywanie informacji partyzantom już tak.
Helena została zaprzysiężona w styczniu 1941 roku. Była dumna ze swojej pracy konspiracyjnej, którą uważała za punkt honoru każdego obywatela Rzeczpospolitej Polskiej. Należała do młodego pokolenia Polaków, które znało tylko niepodległą ojczyznę. Wyrośli na opowieściach rodziców i dziadków o czasach zaborów i tragicznej walce o wolność. To tym bardziej motywowało do działania w jej obronie.
Swoim zadaniom poświęcała się bez reszty. Kosztem własnego życia prywatnego, które w czasie wojny i tak bardzo się zmieniło. Jej zadania były ściśle związane z rozpoczętymi przed wojną studiami na Uniwersytecie Poznańskim, a kontynuowanymi na UZZ, na Wydziale Matematyczno-Przyrodniczym. Poznawała tajniki wiedzy w Instytucie Geograficznym i Geologicznym. Dla organizacji zbierała i przekazywała materiały dotyczące rozmieszczenia oraz różnorakich zmian w wykonywanych przez Niemców przedsięwzięciach budowlanych, takich jak rozbudowa obozów, węzłów kolejowych, fabryk i innych temu podobnych. Wysyłano ją w teren, w konkretne miejsce, aby zbadała sprawę i przygotowała dokumentację. Z pomocą mikrofilmów i tego, co sama zapamiętała, rozrysowywała to w sztabie na rysunkach technicznych, nanosiła zmiany na mapach kartograficznych i opisywała w raportach sytuacyjnych, tak aby specjaliści od kryptologii mogli przekazać te informacje dalej. Była o tyle ceniona w tym fachu, że bardzo rzadko popełniała pomyłki, a jej doskonały niemiecki w żaden sposób nie zdradzał polskiego pochodzenia.
Ta jej biegłość w niemieckim nie miała sobie równych. Niektórzy dopatrywali się w tym jakiś koneksji, powiązań ze znienawidzonym narodem najeźdźcy. Prawda była zupełnie inna. Ojciec zawsze powtarzał, że – o ironio – najlepiej mu się handluje z Żydami i Niemcami.
– Od Żyda kupię za bezcen, tak długo się będę targował! A Niemcowi wszystko wcisnę, i ten przepłaci! – mawiał.
Dlatego mała Helenka, Lenoczka, Lonia, jak wołała za nią matka, poza tym, że doskonaliła mowę polską, od najmłodszych lat miała niemiecką guwernantkę Kristinę, która szkoliła ją w mowie i piśmie, ucząc też powiedzonek, piosenek i związków frazeologicznych.
Helena szła przed siebie, upajając się widokiem znajomych, poznańskich ulic i miejsc. Gołębie wydziobywały okruszki i ziarenka ze szczelin pomiędzy wypukłościami bruku. Co chwila wzbijały się w górę, powodując spore zamieszanie. Ale ludzie, przyzwyczajeni do takiego stanu rzeczy, nie reagowali. Tylko czasami nieliczne piórka uwolnione z tej szamotaniny osiadały na płaszczach, bluzkach, garniturach i mundurach.
Jakiś mały chłopiec ciągnął matkę za rękaw i głośno krzyczał:
– Ja też! Ja też!
– Co też? – zapytała go matka.
– Też chcę tak latać – pokazał ręką w niebo.
Zatopiona w myślach, wśród gwary przechodniów i stukotu dorożek kierowała się do sztabu. Zbliżała się do cukierni „U Krause”. Z daleka było już czuć słodkie aromaty, wydobywające się z środka. Miejsce doprawdy wyjątkowe. Tak zwana poczekalnia OMEGI. Tu umawiano się na wstępne rozmowy i tu oczekiwano przyjęcia przez szefa. Oczywiście właściciel był „swój”. Jeśli był tam jakiś podsłuch, to tylko założony przez organizację. Cukiernia była całkiem nieźle zaopatrzona jak na czasy wojny (z przemytu rzecz jasna), poza tym bardzo przytulna. Naprawdę chciało się tam przebywać. Helena często, wykonując kolejne „zadania” w terenie, marzyła o gorącej kawie i niebiańskim serniku pana Krause. Smakołyki przygotowywane tutaj rozpływały się w ustach, uzależniając od tego miejsca raz na zawsze. Kto choć raz spróbował tych pyszności, zawsze wracał.
Przechodząc obok, zerknęła przez okno. Zauważyła w środku kilka osób. Właściciel ukłonił się jej, a ona dyskretnym skinieniem głowy odpowiedziała na ten ukłon. Nie miała zamiaru wchodzić – najpierw musiała się zameldować, że dotarła cała i zdrowa.
Ulga zacienionej ulicy, a potem już tylko przyjemny chłód murowanego wnętrza. Miejsce to ukryto przed niepożądanymi oczami na tyłach starej kamienicy, w której od frontu mieściło się Towarzystwo Przyjaciół Dziedzictwa Rzeszy okręgu Wartheland oraz państwowa kancelaria notarialna.
Odmeldowała się i czekała, bowiem okazało się, że Leszek, jej bezpośredni przełożony, jest zajęty i nie może jej przyjąć. Usiadła zmęczona na krześle, opierając nogi o drugie krzesło. Tu zawsze było tak samo. Jak zwykle unosił się lekki kurz, a dookoła panował rozgardiasz.
– Jakiś szwab u niego jest – mruknęła Irena, która była sekretarką Leszka. Zawsze wiedziała wszystko o wszystkich i wszystkim. – On jest jakiś nowy chyba – szepnęła – przynajmniej ja go wcześniej nie widziałam – dodała.
Helena z obojętnością wzruszyła ramionami. Stwierdziła, że nie ma sensu iść do domu, bo i tak za godzinę lub maksymalnie dwie szef przyśle po nią chłopca. Stwierdziła, że poczeka. Zaczęła żałować, że nie wstąpiła jednak do pana Krause.
– Idę trochę się odświeżyć – powiedziała zdawkowo do Ireny.
Jak na kancelarię notarialną przystało, była tutaj toaleta z prawdziwego zdarzenia, z ciepłą wodą i normalną spłuczką przy ubikacji. Helena zmoczyła twarz. Ten zabieg od razu poprawił samopoczucie. Wytarła w ręcznik twarz, dłonie i dekolt. Wyszła, gasząc za sobą światło i cicho zamykając drzwi.
Po powrocie do biura, które było schowane głęboko, jeszcze za archiwum, postanowiła rozłożyć mapy i zacząć pracować.
– Proszę przygotuj mi B1-8, K7 i K2-11 – powiedziała do sekretarki.
Irena bez zbędnych pytań zaczęła przeszukiwać stertę papierów w celu wydobycia właściwych map.
– Zapomniałabym powiedzieć! Wczoraj dostaliśmy sporo zdjęć lotniczych – zawołała sekretarka. – Pewnie od razu ci zlecą rozpoznanie i przygotowanie map. Ale to tak tylko informacyjnie ci mówię.
– W porządku – rzekła zdawkowo Helena, rozkładając przy tym puste kartki papieru na dużym dębowym stole stojącym pośrodku. – Po zakończeniu analizy z Kalisch będę miała trochę czasu.
– Oj, chyba nie… – odparła na to z uśmiechem sekretarka. – Bo przecież… – zawiesiła głos. Zorientowała się, że chyba za dużo powiedziała.