Muszę teraz przeprosić czytelnika, choć robię to jedynie raz, ponieważ to, co zamierzam teraz przekazać zaskoczy go, a być może wręcz oszołomi. Zdaję sobie sprawę z tego, iż istnieją pewne aspekty tej opowieści tak niesłychane, że niektórzy po prostu nie będą chcieli w nie uwierzyć. Przekażę jednak tę opowieść własnymi słowami Lurgana-la (pomijając oczywiście tłumaczenie) na tyle, na ile je pamiętam po tylu latach.
Dzopowie, powtórzył najpierw, nie są potomkami naturalnych mieszkańców naszej Ziemi. Wystarczy na nich popatrzeć, a każdy, kto w to wątpi – każdy, kto posiada elementarną wiedzę naukową – musi zmienić zdanie. Ich słabe ciała i tendencja do garbienia się, ich głowy, zbyt duże w stosunku do reszty ciała, udowadniają ponad wszelką wątpliwość, iż musieli się przystosować w toku ewolucji do życia na planecie, na której siła grawitacji jest mniejsza. Na niebie północnym widać gwiezdną formację, którą nazywają Matushinapsa Dropalatsah, czyli dom Szlachetnego Ludu, ponieważ planeta, z której pierwotnie przyszli obraca się wokół jednego ze słońc, stanowiących część tej konstelacji. Moje notatki potwierdzają, że Lurgan-la miał na myśli gwiazdę, którą zwiemy Syriuszem, ponieważ układ gwiazd, jaki opisał, przypomina Wielkiego Psa. W ich języku nie istnieją już słowa, ciągnął dalej, którymi można by opisać niewiarygodną odległość tej gwiazdy od naszej Ziemi, choć kiedyś istniało takie słowo, oznaczające tysiące pokoleń. Wyjaśnił, że właśnie tysiące pokoleń zajęłoby promieniowi światła przebycie z ich rodzimej planety do Bematushinapsa Gilay, jak nazywali nasz świat. Nazwa ta oznacza zimny, adoptowany dom, miejsce wygnania, a z powodów, które później wyjaśni, Szlachetny Lud nigdy nie oddalał się zbytnio od tych ponurych gór, wśród których teraz mieszkają. Dweenah jest nie tylko ich stolicą, jest to także dokładne miejsce, w którym wylądowali po raz drugi.
Ich rasa, kontynuował Lurgan-la, powstała na piątej planecie od tamtejszego słońca wiele obrotów przed tym, nim rozpoczęli eksplorację kosmosu, lecz w jaki sposób się to stało – tego nie wiedzą, ani też nie zależy im szczególnie na tym, by się dowiedzieć. Co do pytania dlaczego rozpoczęli taką eksplorację, które, jak sądził, przez stulecia absorbowało energię intelektualną wielu naszych uzdolnionych badaczy – kwestia ta w ogóle nie zaprzątała im głowy. W ich charakterze były dążenie do ekspansji, odwaga i chęć przygody, a będąc istotami niezwykle praktycznymi, nie mieli czasu na filozofię, teologię, metafizykę i podobne sprawy.
Nie wiem – powiedział Lurgan – i myślę, że nawet ci, którzy, jak sądzę, wciąż tam mieszkają, też nie wiedzą, jak długo nasz Szlachetny Lud mieszkał na swej planecie, zanim rozwinął w sobie wielką dociekliwość, palące pragnienie dowiedzenia się, czy i w jaki sposób na innych planetach powstały inne rasy. Pragnienie to łączyło się z naturalnym dążeniem do podboju i podporządkowania sobie owych ras, a tam, gdzie to było absolutnie konieczne – nawet do ich całkowitego wyeliminowania, jeśli nie byli silniejsi; w ten sposób ich planety mogłyby być wykorzystywane albo jako kolonie, albo też w charakterze kopalń surowców. Pragnąc zrealizować tę godną pochwały ambicję, zwrócili najpierw swą uwagę ku własnym dwóm księżycom. Jeden z nich był zamieszkany, co – jak się później zorientowali – było rzadkością we Wszechświecie. Obydwa znajdowały się o wiele dalej i były o wiele mniejsze niż księżyc tej planety. Istoty zamieszkujące księżyc posiadały całą gamę kształtów i kolorów i zdolne były do oddzielania na krótki czas świadomości od swego olśniewająco pięknego ciała, podtrzymując dalej życie. Przemawiały do siebie pieśnią swych myśli.
Po pierwszym ataku Szlachetny Lud został pokonany przez istoty z księżyca, a ci, którzy przeżyli, musieli uciekać na Matushinapsa Dropalatsah, gdzie długo rozważali całą sytuację. Stwierdzili, że ich porażka w tej bitwie wynikała z faktu, iż na swych statkach nie mieli możliwości koordynowania swej napaści; także Dzopa zatem muszą mieć jakiś sposób porozumiewania się bez kontaktu fizycznego. To zaskakujące, jak się o tym pomyśli, że na ich planecie wynalezienie „środków przemieszczania się pomiędzy światami”, które w naszym języku nazywamy mniej poetycko lotami kosmicznymi, nastąpiło wcześniej niż wynalazek radia. A jednak i tu mamy do czynienia z czymś podobnym: dla przykładu za mego życia dopiero prawie trzydzieści lat po opatentowaniu telewizji wynaleziono naprawdę adekwatny i wydajny system nagrywania i odtwarzania przekazywanego obrazu.
W tamtych czasach ich planetą rządził jeden władca, powiedział Lurgan. Jego wola uznawana była za sprawiedliwą ponad wszelką wątpliwość, ponieważ został wybrany przez cały lud, a najwyraźniej był to najlepszy sposób na władcę uczciwego, inteligentnego, skromnego i pozbawionego osobistych ambicji. On i jego doradcy zaprzysięgli mieszkańcom księżyca straszną karę za opieranie się dominacji Dzopów. Jednakże udoskonalenie radia zajęło pół pokolenia i dopiero wtedy ponownie podjęto próbę podboju.
Tym razem znowu odparto napaść, a straty w ludziach wśród Dzopów były jeszcze większe. Księżycowe istoty bezlitośnie atakowały, wykorzystując swe fale myślowe do rozprzestrzeniania wielkiej zarazy oraz wzbudzania powszechnego szaleństwa na rodzimej planecie Szanownego Ludu. Doprowadzeni poprzez upór i okrucieństwo wroga do niespotykanej u nich żądzy zemsty, Najwyższy Prezydent i Rada Dzopów uchwalili użycie przeciwko ludziom z księżyca wieluset pocisków tysiąca słońc. Nieustanne bombardowanie trwało przez dziesięć obrotów księżyca wokół ich planety i doprowadziło do jedynego w swym rodzaju zwycięstwa ponad wszelką wyobraźnię, większą nawet, niż tego oczekiwano. Ani jeden z wrogów nie pozostał przy życiu! Niestety triumf zmienił powierzchnię księżyca w śmiercionośny pył, zatem nie można było na nim wylądować przez wiele stuleci – więc czekaliśmy – powiedział Lurgan-la ze smutkiem w głosie. – Widzisz, nam, Dzopom, czekanie idzie całkiem dobrze. – Nawet wtedy, gdy pył stracił swą moc, z jakiegoś powodu nie zamieszkano na księżycu. Ludzie o większej wrażliwości stwierdzali, że odczuwają smutek, tak często widząc na nocnym niebie pełną blizn i lejów powierzchnię „siostrzanej planety”, jak ją sentymentalnie nazywali, lecz wkrótce się nimi zajęto. Ich pełna przesądów gadanina o klątwie zmarłych rzuconej na Dzopów wystarczyła, by każdemu zbierało się na wymioty. Ekspedycje na księżyc stwierdziły, że niemal w całości pokryty jest on twardą i kruchą substancją, nie mającą zastosowania w wojnie, a poza tym dość powszechną także na rodzimej planecie. Naturalnie duma z tak wielkiego zwycięstwa przeciw tak okrutnemu wrogowi była wpajana każdemu dziecku, gdy tylko nauczyło się pisać.
– Dlaczegóż jednak, Lurganie-la – przerwałem mu, pomyślicie zapewne, że zupełnie bez sensu – wasza rasa tak bardzo podobna jest do naszej z wyglądu zewnętrznego, przynajmniej w ogólnym zarysie? Czemu nie jest kompletnie inna? W jaki sposób świat położony, jak mówisz, w połowie galaktyki mógł być zamieszkany przez rasę, która w tak dużym stopniu przypomina szczuplejsze i słabsze wersje nas samych? (W gruncie rzeczy ich słabość, albo też ich „degeneracja”, jak błędnie ją określają niektórzy autorzy, była dla mnie nieraz wielką pokusą; istnieje niejaka przyjemność w poszturchiwaniu i biciu słabszych od nas – jak wszyscy wiemy z pobytu w szkole – której nie można porównać z niczym innym).
Książę pomyślał przez chwilę i przyznał, że nie wie. – Lecz część odpowiedzi – rzekł – tkwi być może w tym, że prawa rządzące Wszechświatem sprawiają, iż podobne położenie planety daje podobną rasę. Jesteśmy tacy jak wy, ale nie identyczni, również nasz świat jest w wielu aspektach podobny do waszego, lecz nie całkiem taki sam. – Zamieszkany wcześniej księżyc rodzimej planety Dzopów, dodał Lurgan, był znacznie mniejszy od naszego pojedynczego księżyca i posiadał czerwonawą barwę. Niegdyś, dawno temu, nasz lud uważał, że księżyc kontrolował przypływy i odpływy mórz, które pokrywały znacznie mniejszą powierzchnię Matushinapsa Dropalatsah niż na naszej planecie. Naukowcy jednak odrzucili ten pogląd, uznając go za część głupiego folkloru, przyjemnego, a nawet urzekającego, lecz całkowicie niezgodnego z prawdą, za coś, w co wierzą tylko osoby sentymentalne i przesądne. A mimo to późniejsze pokolenie badaczy odkryło, że w rzeczy samej to właśnie siła przyciągania grawitacyjnego księżyca wywierana na wodę powoduje przypływy. Od czasu do czasu zmuszeni byli do takiej weryfikacji poglądów, lecz nie oznaczało to wcale, że członkowie Szacownego Ludu, wykształceni czy nie, obdarzali ich choćby odrobinę mniejszą estymą.
Wszyscy z nas, powiedział Lurgan, nawet teraz, po tylu wiekach, jesteśmy wypełnieni, opętani i zżerani nostalgią za dawną ojczyzną. Dzieje się tak pomimo faktu, że ani my, ani liczne pokolenia naszych przodków nigdy jej nie widziały. Nigdy nie czuć zimna, zawsze być na tyle silnym, by wykonywać wszystkie prace w naszym codziennym życiu…! Jakże często wyobraźnia podsuwała im takie wizje! A przede wszystkim być w domu!