[stron_glowna]
0 książek
0.00 zł
polskiangielski
Książki papierowe i ebooki
Olimpijczycy
Olimpijczycy
Kristian Kowalski
Wydawca:My Book
Format, stron: A5 (148 x 210 mm), 463 str.
Rodzaj okładki: miękka
Data wydania:  październik 2023
Kategoria: opowiadania
ISBN:
978-83-7564-696-2
66.00 zł
ISBN:
978-83-7564-699-3
10.00 zł
FRAGMENT KSIĄŻKI
Selentyda (fragment)

   Okrągły księżyc unosił się nad spokojnym morzem, malował przestrzeń srebrzystym blaskiem, a biała plama ciągnąca się za rufą tworzyła znikający ślad drogi, jaką pokonywał statek. Różne odcienie czerni przebijały się przez poświatę, gwiazdy świeciły na wysokościach niczym magiczne oczy bóstw, a opierający się o burtę człowiek widział znikomość palących się na pokładzie lampionów.
   Podróżnik miał na imię Elpenor. Podróżował w najdalsze zakątki Wielkiej Hellady, eksplorował niezbadane obszary, odnajdował etnograficzne korzenie ras przy jednoczesnym odszukiwaniu zapomnianych technologii dawnych nacji. Szczególnie cenił sztukę wzbudzania światła bez udziału ognia, za pomocą kryształów. Wolny od wspomnień świata, który pozostawił za sobą, przeniknięty podziwem dla nocnych pejzaży, starał się pozostać obojętny na fakt pustki panującej wokół niego. Tym razem podążał w ślad za zaginionym mistrzem, ku wyspie, gdzie żyli ponoć przedstawiciele kultu słońca, do kraju opanowanego przez lęki przed ciemnością.
   Stał niemal na samym dziobie, obok figury mitycznej Syreny, pół ryby, pół kobiety. Niedotarcie do brzegu wyspy przed zachodem słońca spowodowane było opóźnieniem załadunku. Zdając sobie sprawę z niebezpieczeństwa nocnego pływania bądź dryfu, dziwił się brakowi obecności na pokładzie kogokolwiek z załogi.
   Nagle za sobą usłyszał głos kapitana:
   – Od chwili zachodu słońca pasażerowie wraz z marynarzami zaszyli się pod pokład. Jesteśmy blisko celu. Do świtu lepiej pozostać na morzu.
   W tym momencie poczuli mocne szarpnięcie, potwierdzające rzucenie kotwicy. Podróżnik powiedział:
   – Osobliwie dziwne. Nikt nie podziwia firmamentu w nocy? Żadnych marzycieli?
   – Takie zwyczaje. Zwykła ostrożność. – Odpowiedź była miła, lecz stanowcza.
   – Zabobon.
   Kapitan dotknął rzeźby i wyjaśnił niezwykle cierpliwie:
   – Większość pasażerów to dalecy potomkowie Hiperborejczyków albo Etrusków. Wierzą oni, że podczas pełni księżyca, w nocy, o tej porze bez względu na szerokość geograficzną rządzi upiorny Mantus, skrzydlaty król piekieł, nienasycony przedstawiciel świata podziemi. Wyszukuje ofiary dla swej córy, aby mogła napić się krwi ludzkiej. Nigdy nie słyszałeś o tym, cudzoziemcze?
   Zaprzeczenie głową było odpowiedzią. Zaraz wyjaśnił, że przybył zza gór Kaukazu, gdzie ponoć trzymano Prometeusza, tytana, ale żadnego śladu po nim nie znalazł. Badał legendy, spisywał na pergaminie lokalne mity, tworzył na bazie swoich doświadczeń naukowe traktaty o geografii, próbując zrozumieć dzięki filozofii najgłębsze zagadki natury i umysłu ludzkiego, ale nigdy o tym nie słyszał.
   Rozmowa wciąż trwała przy świecącym księżycu i lekkim falowaniu jednostki.
   – Nie lubią srebrnego okręgu?
   – W żadnym wypadku.
   – Mówiąc obrazowo, są czcicielami ognia i światła, tak? – Pytanie Elpenora było właściwie odpowiedzią.
   Kapitan pokiwał głową i zaraz wyjaśnił, że co miesiąc ktoś z nich umiera podczas pełni księżyca w niewyjaśnionych okolicznościach. Wierzą oni, że odpowiadają za ten stan rzeczy empuzy.
   – Bzdury. Podczas wielu nocy żadnej z nich nie spotkałem.
   – Pewnie dlatego jeszcze żyjesz.
   Komentarz kapitana był rozstrzygający. Napomknął coś o dziwnym kataklizmie tworzącym polodowcowe jeziora oraz o zarazie i wyludnieniu wyspy, pękniętej na trzy odrębne części. Jego miedziane włosy wydały się szczególnie jaskrawe w poświacie zrodzonej przez srebrny okrąg. Przestrzeń na horyzoncie pogrążona była w absolutnej ciemności, ponieważ przybyły z północy wiatr zakrył świecące punkty i księżyc.
   Elpenor uchwycił w spojrzeniu kapitana rys właściwy paranoicznej obawie o własny los. Dla obcego obserwatora, niezwiązanego z wierzeniami i rytuałami miejscowej kultury, był to trop warty podjęcia badań. Kapitan zszedł pod pokład, on zaś ruszył jego śladem. Co bardzo go uderzyło, to cisza. Płynący na ląd podróżni albo spali, albo pogrążeni byli w zadumie. Bez różnicy, czy był to żeglarz czy pasażer. Można było usłyszeć jedynie przytłumione szepty. Poddany rytmowi spokojnego kołysania, wkrótce zamknął powieki, dziwiąc się w myślach, dlaczego nie wystawiono straży. Na pokładzie pozostał bowiem cenny towar w postaci amfor i lampionów, przedmiotów wartościowych i szczelnie owiniętych pergaminów. Statek przewoził także przestępców.
   Śnił mu się koszmar. Gdzieś około godziny trzeciej obudził się nagle i kątem oka ujrzał zarys schodów oświetlony lampionem. Zdążył zobaczyć unoszone do góry nogi, znikające w otwartym luku. Wydawało mu się, że wyniesiono człowieka. Własna słabość i wola nie pozwoliły mu wyjść na pokład i zobaczyć faktyczny stan. Żaden dźwięk nie dotarł do jego uszu, toteż ponownie zmęczony podróżą, zasnął.
   Kiedy otworzył oczy zobaczył szarość zwiastującą nowy dzień. Czym prędzej doprowadził się do porządku, umył twarz i wyszedł na pokład. Pierwsza czerwona plama przyniosła nadzieję na światłość, bez której życie na świecie nie mogłoby się rozwinąć.
   Elpenor zauważył, że sternik podszedł do aojdy i pokazując czyjeś rzeczy, oznajmił:
   – Tyle po nim zostało, kiedy go zabrała. Co z tym?
   – Do morza! – odparł śpiewak i wskazał na białe grzywy fal.
   Podróżnik wspomniał nocny incydent.
   Wkrótce ujrzano ląd. Wraz z przybliżaniem się do wyspy było widocznych coraz więcej szczegółów linii brzegowej. Drzewostan był niezwykle gęsty, gdzieniegdzie stały budynki. Pilot statku przybił do falochronu w pięknym stylu, omijając płycizny i wystające ponad powierzchnię wody skały. Widoczne z dala kształty budowli przykuły jego oczy i utwierdziły w przekonaniu, że miejsce to warte jest badań. Nim jednak statek dobił do przystani, Elpenor zauważył unoszące się na powierzchni morza ciało. Przyjął założenie, że był to nieszczęsny pasażer zaginiony w nocy. Nikt nie zwrócił na to uwagi.
   Kapitan podszedł do niego i powiedział:
   – Łodzie przypływają tutaj bardzo rzadko, bo nad wyspą ciąży przekleństwo. Kiedy wygaśnie? Bogowie raczą wiedzieć. Weź to dla bezpieczeństwa.
   Wręczył mu zawiązany rzemieniem amulet, mający służyć jako świecący kryształ. Świecił w nocy, podczas dnia promienie słońca przenikały ten minerał. Uczony przyjął go, ale nie wierzył w jego moc odstraszania demonów ciemności.
   Wyszedł na ląd. Skalista plaża została wygładzona na pewnym odcinku i przemieniona w drogę ku opustoszałemu miastu. Wychodzący ze statku podróżni czym prędzej udali się w stronę zabudowań, pozostawiając go samego. Zarzucił tobół na plecy i zaczął iść ich śladem. Wystające zza gęstwiny cyklopowe mury i konstrukcje z megalitycznych bloków zdradzały stare pochodzenie. Założył, że jego bytność na opuszczonym w pewnym sensie archipelagu potrwa dokładnie miesiąc, do najbliższej pełni księżyca. Miał zrobić notatki, obliczenia, wrócić i upublicznić wnioski dla badaczy swego pokolenia. Pragnął zbadać dziwne zjawiska mające występować na tej szerokości geograficznej, zwłaszcza że jego mentor, Eurypides z Beocji, zaginiony bez wieści od trzech lat, pozostawił notatki dotyczące minionych odkryć tej wyludnionej wysepki.
   Szedł kamienną drogą i po około dwustu metrach natrafił na pierwszy dom. Był pusty. Pęknięcia w konstrukcji ścian i dachu wskazywały na trzęsienie ziemi jako przyczynę zniszczeń. Inne domostwa, również opuszczone, w wielu przypadkach zapadały się w rozpadlinach. Szedł w stronę areopagu. Spotykał na drodze bardzo mało ludzi, niechętnych do rozmowy.
   Spotkawszy starego archonta o możliwość wybrania miejsca na nocleg, usłyszał następującą odpowiedź.
   – Jest tyle domów pustych. Wybierz sobie.
   Urzędnik nie słyszał także o Eurypidesie z Beocji.
   Podróżnik ruszył dalej i po godzinie wędrówki ujrzał skupisko opuszczonych domostw. Wszedł do jednego z nich i po sprawdzeniu pomieszczeń postanowił w nim zostać. Po upływie dwóch godzin, wypełnionych sprzątaniem i odpoczynkiem, sięgnął po pióro i umoczywszy jego koniec w atramencie, napisał:
   Podróż statkiem ku opuszczonej przez ludzi wyspie odbyła się bez zakłóceń, jeśli nie liczyć incydentu z topielcem. Wybrałem opuszczoną willę. Jeżeli zjawi się właściciel, odejdę. Nie jest prawdą, że wyspa jest całkowicie opuszczona. Spotkałem kilkunastu Greków, mówiących z dość dziwnym akcentem. Może to potomkowie Jonów? Starodawne symbole i napisy nie dają się odczytać, a zdewastowane przez czas i przyrodę urządzenia techniczne zostały unieruchomione. Nie ma śladu po Eurypidesie. Poszukiwania zacznę od dzisiaj. Nowi osadnicy wprowadzający się do porzuconych siedzib odziedziczyli upadłą cywilizację, organizując na nowo system państwowy i społeczny. Epoka oziębienia klimatu i kolejnych podtopień, związanych z topnieniem lodowców utworzonych przez wody potopu, oraz braku pierścienia pary wodnej nad globem ziemskim wydaje się kończyć. Ta zapora atmosferyczna, ochraniająca nasze głowy, sprzyjała rozwojowi środowiska. Przestworza odkrywają piękno błękitu, jeśli nie ma chmur. Zauważyłem, że koloniści nienawidzą wszystkiego, co odnosi się do księżyca, cienia i mroku. Mają osobliwy zwyczaj czcić Heliosa. Noszę medalion, ozdobny amulet z kryształem, mający uchronić mnie, według słów kapitana, przed empuzami, bytami duchowymi, zdolnymi ponoć uśmiercać ludzi. Niech będzie! Będę go nosił. Owi czciciele światła, wyznawcy Heliosa, podczas dnia nigdy go nie zakładają. Mają zwyczaj kłaść go na najbardziej nasłonecznionym miejscu i kiedy ostatni promień słońca zniknie za horyzontem, natychmiast go zakładają. Tak powiedział mi kapitan statku i jeden z mieszkańców, Amelius. Zachód słońca zwiastuje smutek, brak światła z palącego się lampionu – nieszczęście, a wschód słońca – szczęście. W opuszczonym domu – właściwie to jeden pokój, reszta uległa zniszczeniu – czuć zaduch właściwy nieużytkowanym gmachom. Podobno jest tu biblioteka. Pójdę tam i zbadam to, co warte jest zapisu.
   Elpenor odłożył pióro i zamknął małą amforę z atramentem. Podszedł do okna, skąd widać było skrawek portu i posąg głównego bóstwa dawnych mieszkańców lądu.
   Około południa zjawił się Amelius wraz z kapłanem i czcicielem Heliosa, by ostrzec przybysza, aby po zachodzie słońca nosił na sobie dysk słoneczny – tak nazywali ten amulet – jako potwierdzenie przynależności do społeczeństwa i w trosce o własne bezpieczeństwo. Przypominali, aby zapalać po zmroku wszelkie możliwe światła. Elpenor spytał o zaginionego przyjaciela.
   – Nigdy nikogo o takim nazwisku i funkcji nie spotkałem – odparł kapłan o imieniu Solar.
   Gospodarz poczęstował gości winem i kontynuował rozmowę:
   – Gdzie grzebano zmarłych?
   – Nikt ich nie pochował… są tam, gdzie dopadła ich śmierć.
   – Czyli w opuszczonych domostwach?
   Kapłan Heliosa przytaknął. Ponura myśl o obecności niepogrzebanych ciał wzbudził w nim niepokój. Jednak jego rozmówcy punkt ciężkości przesuwali na bezwzględne noszenie medalionów, a także na oświetlenie domów w nocy. Elpenor zrozumiał teraz, dlaczego aż tyle lampionów paliło się na statku.
   – A czemu to?
   – Światło odstrasza empuzy.
   Owa straszna nazwa nie zrobiła na badaczu wrażenia. Mimo to dyskutowali dalej, jak na Hellenów przystało.
   – Nigdy nie spotkałem tych istot, rodacy.
   Stary kapłan przymrużył oczy i smutno się uśmiechnął, wyjaśniając:
   – Obyś nigdy nie doświadczył ich nadprzyrodzonej obecności. I choć wyobraźnia wprowadza do naszego mózgu różne obrazy i wizje, upieranie się przy racjonalnych wyjaśnieniach może okazać się zgubą. Pamiętaj o tym.
© 2004-2023 by My Book
×