Po trzech wspaniałych dniach spędzonych w Lizbonie, urozmaiconych wypadami na plażę, koncertem muzyki fado oraz posiłkami w portowych knajpkach, zapełnionymi zarówno turystami z całego świata, jak i sympatycznymi Portugalczykami, po obejrzeniu słynnej wieży Belem i ogromnego monumentu Chrystusa, stojącego przy moście łączącym centrum z plażami Costa da Caparica, ruszyli na wschód w kierunku granicy z Hiszpanią. Po przejechaniu granicy w pierwszym pobliskim miasteczku zatrzymali się na obiad przy głównej trasie. Tam Thorsten zaopatrzył się u miejscowego dilera w marihuanę, aby wieczorem dla relaksu móc delektować się aromatycznym jointem. Julia, która po raz pierwszy odwiedzała Hiszpanię, z ciekawością przyglądała się mijanym krajobrazom parku narodowego, a kiedy już wjechali na trasę prowadzącą do portowego miasta Algeciras, wysadzaną kilometrami wysokich palm rosnących po obydwóch stronach drogi, wpadła w prawdziwy zachwyt.
– Thorsten! Tu jest fantastycznie! – cieszyła się jak dziecko, podekscytowana egzotyczną podróżą.
– Tak, jeśli pomyśleć, że za niecałą godzinę dobijemy nad cieśninę Gibraltaru, przez którą jest już tylko jeden skok do Afryki, to robi wrażenie!
– A stamtąd to już też niedaleko na wybrzeże Costa del Sol, nieprawdaż?
– Zgadza się, kochanie. To będzie jeszcze tylko jakieś trzydzieści kilometrów.
Podróżowali tak w dobrym nastroju, planując spędzić te dwa tygodnie jak zwykli turyści oddający się leniuchowaniu na plaży i kąpielom w ciepłym morzu. Starszej daty „golfik” sprawował się nadal bez zarzutu, co ogromnie cieszyło uczestników wyprawy uwielbiających podróże kamperem. Już po południu zajechali do portowego miasta Algeciras, z którego odpływały promy do hiszpańskiej Ceuty, położonej na kontynencie afrykańskim. Zjedli kolację w jednej z portowych knajpek, której obsługę stanowili Marokańczycy. W centrum miasta można było zauważyć ich wielu. Poruszali się zazwyczaj szybkim krokiem, jakby spieszyli się w celu załatwienia różnych interesów.
– To ładne miasto ta Algeciras, ale jakieś takie hmm… obce. Może to przez tych Marokańczyków – stwierdziła Julia, odstawiając pusty talerz po posiłku.
– O tak, jest ich tu bardzo wielu. Nie ma się co dziwić. Przeprawa promem do Maroka to raptem godzina drogi.
– Tak…
Julia westchnęła, bo w tym momencie przypomniał się jej Mahomed, którego poznała przed około rokiem, pracując jeszcze wówczas w klubie „U Rosi” jako barmanka. Jak w kalejdoskopie przebiegły jej przez głowę obrazy obszernej limuzyny, ambasady marokańskiej w Kolonii, służącego ze złotą tacą odzianego w tę dziwaczną suknię w pasy, no i oczywiście on – elegancki, cholernie przystojny, bogaty i do tego wyrafinowany w łóżku. Spędziła z nim jedną, niezapomnianą noc. Musiała mieć chyba półprzytomny wyraz twarzy, kiedy dotarły do niej słowa Thorstena:
– Czy wszystko z tobą w porządku, kochanie?
– O tak, jak najbardziej. – Na policzki wypłynęły jej mocne rumieńce.
Na szczęście do stolika podszedł kelner z rachunkiem, co odwróciło uwagę Thorstena od czerwonej na twarzy Julii. Sadowiąc się w samochodzie, myślała jeszcze, że wtedy, kiedy to się wydarzyło, tak właściwie czuła się naprawdę wolna i niezależna. Niezwiązana żadnym ślubem, zarabiająca własne, całkiem niezłe pieniądze, mogąca sama o sobie decydować. Tak, to był wspaniały czas, choć nie był wolny od ryzyka i niebezpieczeństwa. Teraz była ze swoim nowym, niedawno poślubionym przyjacielem, który sprawił, że właściwie też czuła się szczęśliwa. Pomimo że ślub zawarli tylko „dla papierka”, pokochała Thorstena za jego opiekuńczość i odpowiedzialność, których to cech charakteru tak bardzo brakowało jej w poprzednich związkach. Zastanawiała się, czy aby nie jest femme fatale, przywodzącą mężczyzn do zguby, a przynajmniej do rodzaju nieszczęścia z jej powodu.
Od tych zawiłych myśli oderwał ją widok potężnej góry Gibraltaru, w której pobliżu właśnie przejeżdżali, usytuowanej na cyplu skrawka wybrzeża należącego do Brytyjczyków. Wjeżdżający na jej szczyt turyści mogli podziwiać cieśninę i niezliczoną ilość żaglówek, łodzi, jachtów i cumujących tam statków. Przy dobrej pogodzie można było ze szczytu ujrzeć ląd afrykański.
– Dlaczego nie zajedziemy tam, jak wszyscy inni turyści? – spytała, kiedy minęli tą interesującą strefę.
– Gibraltar jest przereklamowany i bardzo drogi. Wierz mi, nic ciekawego tam nie ma, a cena wjazdu na jego górę to trzy noce kempingu w Hiszpanii. Poza tym nie przepadam za Anglikami, którzy są zarozumiali i aroganccy, tylko dlatego, że kiedyś posiadali te ich rozległe kolonie. Co innego ich muzyka. Jest naprawdę dobra. – Thorsten nastawił radio na brytyjską muzykę rockową.
– Hmm, może i masz rację – stwierdziła lekko rozczarowana Julia, kiedy minęli cypel i wjechali na trasę Costa del Sol.
Mijali teraz piękne wille bogaczy, hotele i kompleksy wypoczynkowe, położone tuż nad samym morzem, w otoczeniu wysokich palm, egzotycznych kwiatów i mieniących się niebieską wodą przyległych basenów. Już wkrótce zajechali na sporych rozmiarów kemping, otoczony sosnami o rozłożystych koronach, w małym miasteczku o nazwie San Pedro. Kemping zastawiony był wieloma samochodami, na których Julia dostrzegła rejestracje niemieckie, holenderskie francuskie i z kilku innych krajów. Znaleźli odpowiednie miejsce pod szeroką pinią i tam zaparkowali kampera. Thorsten tak ustawił samochód, aby drzewo dawało cień od południowego wschodu, bo nie znosił budzić się w nagrzanym od słońca pojeździe, a wstawać lubił dopiero około dziewiątej rano. Do plaży było stąd kilka minut pieszo, więc rozczarowanie nieodbytą wycieczką na Gibraltar szybko poszło w zapomnienie i Julia pełna entuzjazmu zaczęła wystawiać turystyczny sprzęt oraz przenośny grill z samochodu. Przyjaciel zainstalował dodatkowo ciemnozieloną siatkę maskującą, która miała chronić ich małe domostwo od prażącego słońca w południe.
Choć byli już trochę zmęczeni długą podróżą, postanowili pójść na pobliską plażę. Morze było bardzo spokojne i odczuwało się dość ciężkie, parne powietrze jak przed burzą. Julia zastanawiała się, czy jest tu tak zawsze, czy tylko wyjątkowo dzisiejszego wieczora, porównując plaże nad Bałtykiem, na których zawsze od północy wiał zimny, ale orzeźwiający wiatr. Po krótkim spacerze poczuła się senna, może od długiej jazdy, a może od klimatu, do jakiego nie była przyzwyczajona. Thorsten był nadal pełen energii, tak jakby to parne, ciężkie powietrze południa nie miało wpływu na jego samopoczucie. Ona natomiast położyła się już o dziesiątej do łóżka i lepka od potu, zasnęła ciężkim snem, aby około drugiej w nocy obudzić się przerażona od obrazów, które ją tej nocy niespodziewanie dręczyły. W momencie kiedy wielki łeb zakrwawionego wilka sapiącego jak jakiś potwór, o paszczy pełnej krwi i piany zbliżył się do jej twarzy, zerwała się ze snu śmiertelnie przestraszona i z krzykiem na ustach szybko przytłumiła go ręką, aby nie obudzić pochrapującego obok przyjaciela. Wiedziała już, że ten sen zwiastował dziwne, nieprzyjemne wydarzenia, jakie mogły wkrótce nastąpić. Jednocześnie nawet w najgłębszych myślach nadal nie mogła wyobrazić sobie tego, co miało nastąpić na wakacjach pełnych zrelaksowanych turystów, na złotych piaskach plaż, przy szumie szmaragdowego morza słonecznego wybrzeża.
Pierwsza noc na kempingu, choć przerwana okropnym snem, minęła szybko i Julia obudzona porannym słońcem oraz hałasem krzątających się ludzi z innych kamperów, pełna świeżej energii, wstała już o ósmej rano. Przygotowała śniadanie, budząc aromatem kawy Thorstena, który również niedługo później wygrzebał się z samochodowej koi. Około jedenastej ruszyli na plażę, taszcząc ze sobą leżaki i całe wyposażenie potrzebne do spędzenia dnia nad morzem. Kiedy dotarli na miejsce i Julia kompletnie spocona poczuła lekki wiaterek od morza, odetchnęła z ulgą, marząc już tylko o kąpieli w spokojnej wodzie. Orzeźwiona pływaniem, z przyjemnością oddała się opalaniu, w nadziei, że jej nadal dość blada skóra w końcu się zabrązowi, tak że po powrocie z wakacji dumnie będzie mogła zaprezentować opalone ciało znajomym, szczególnie przyjaciółce Lenie. „Ciekawe, która przyjedzie brązowsza?”, myślała właśnie o serdecznej koleżance, wiedząc, że ta w tym czasie wyjechała z mężem na Wyspy Kanaryjskie.
Po południu około drugiej para plażowiczów udała się do jednego z licznych barów, aby coś przekąsić. Zamówili po kawałku popularnej hiszpańskiej tortilli – rodzaju placka z ziemniaków i jajek, obłożonego soczystym plastrem pomidora. Kąpali się tego dnia jeszcze dwukrotnie, a Julia z rodzajem niechęci zauważyła wiele kobiet spacerujących i opalających się na plaży bez stanika. Nieprzyzwyczajona do takiego widoku nad Bałtykiem dziwiła się, że większość z tych kobiet wyglądających „pożal się Boże” tak bez wstydu i zażenowania paradowała im półnago przed samym nosem. Wiele z tych pań, najczęściej bardzo chudych, miało brzydkie, wiszące piersi aż do brzucha, natomiast te grubsze porażały wzrok ich gabarytami. Julia była jeszcze młoda, ale mając krytyczne podejście do swojego wyglądu, była przekonania, że nie odważyłaby się na robienie z siebie takiego niesmacznego widowiska.
Pod wieczór wracając na kemping podziwiała piękne, wysokie palmy i juki rosnące gdzie okiem sięgnąć oraz okazałe wille z basenami. Tu jest jak w raju! – zachwycała się, a Thorsten cieszył się, że czuje się szczęśliwa i zadowolona. Tej nocy kochali się znowu długo i namiętnie, nie bacząc nawet na sąsiadów biwakujących dookoła. Tak wspaniale było spędzać czas z nowym przyjacielem, który nie tylko fundował jej cudowne wakacje, ale był też namiętnym i doświadczonym kochankiem. Zasnęła ufnie w jego objęciach, zapominając o ostrzeżeniu przerażającego snu poprzedniej nocy, nieświadoma zbliżającego się niebezpieczeństwa i dramatu, który już wkrótce miał się rozegrać.
Kolejnego ranka po śniadaniu postanowiła wybrać się do marketu w miasteczku po zakupy, aby uzupełnić zapas sera, szynki i chleba oraz kupić kilka puszek piwa na wieczór. Na plażę chcieli wybrać się dopiero po obiedzie, więc Julia narzuciła na siebie lekką sukienkę, założyła plażowe laczki ze złotą plecionką między palcami, a na głowę nałożyła kolorowy słomkowy kapelusz, który kupiła na straganie w Lizbonie. Do tego pleciony koszyk, doskonale nadający się na zakupy. Do koszyka włożyła małą torebkę z paszportem i portmonetką i pocałowawszy Thorstena w policzek, powędrowała aleją palmową do centrum. W miejscowym minimarkecie przy pomocy rąk i gestów u sympatycznego młodego sprzedawcy kupiła szynkę serrano i pół kilo sera. Po dokonaniu reszty zakupów wyszła ze sklepu na oślepiającą od słońca ulicę i rozglądając się dookoła, stwierdziła, że chyba zaczęła się już południowa sjesta, ponieważ poza jakimś bezdomnym grzebiącym w koszu na śmieci koło ławki, wszędzie było pusto.
Przeszła kilka kroków po chodniku, kiedy niespodziewanie poczuła mocny chwyt z obu stron pod łokciami. Wystraszona odwróciła głowę w prawą stronę, chcąc zobaczyć jednego z napastników. Kątem oka ujrzała śniadego mężczyznę z brodą. Twarz zasłaniały mu ciemne okulary przeciwsłoneczne. Szarpiąc się, odwróciła głowę w lewo, aby dojrzeć drugiego, ale w tym momencie otwarły się suwane drzwi zaparkowanego przy ulicy samochodu i dwóch drabów brutalnie wepchnęło ją do wnętrza pojazdu. Z głowy spadł jej kapelusz, który potoczył się na ulicę, a jeden z napastników wyrwał jej koszyk z zakupami z ręki. Pchnięto ją na siedzenie, tak że lekko uderzyła głową o ścianę samochodu i w jednej sekundzie zamknięto z hukiem zasuwane drzwi. Ogarnęła ją kompletna ciemność i poczuła paniczny strach. Zaczęła głośno krzyczeć i walić w karoserię na oślep. W tym momencie poczuła, jak ktoś wykręca jej ręce do tyłu, ciężarem ciała przygniata do siedzenia i wiąże je mocno sznurem. Kiedy zdołała się podnieść, samochód ruszył, tak że częściowo unieruchomiona straciła równowagę i znowu upadła. W apogeum strachu i przerażenia zaczęła kopać napastnika po nogach i w brzuch. Ten wskoczył na nią i wymierzając mocny policzek, przytknął jej jakąś szmatę do twarzy. Julia słyszała jeszcze pisk opon biorącego ostro zakręt samochodu i leżąc na siedzeniu, czuła ból i pieczenie twarzy od uderzenia. Nie mogła dojrzeć twarzy brutala, bo w środku było zupełnie ciemno. Nagle zrobiła się senna, głowa opadła jej na siedzenie. Samochód odjechał w nieznane.