Miłość aż po grób (fragment opowiadania)
Dzwonek przy drzwiach rozdrażnił Daniela. Już był zdenerwowany, bo przegrał do tej pory pięć partii szachów z komputerem. Wczoraj wygrał dwa razy z łatwością. A dzisiaj tyle partii po rząd i ciągle szach-mat. I teraz – za szóstym razem – miał szansę na wygraną, ale nie, akurat w tym momencie musiał zabrzmieć natarczywy dzwonek.
– Zapraszam. – Daniel przełknął rozczarowanie kolejnym matem i zdołał okazać klientce uprzejmość.
– Chciałabym, żeby pan odnalazł tę kobietę.
W biurze Daniela Grota rozsiadła się bardzo zadbana pani – jak sama się przedstawiła, Jadwiga Kamińska – w wieku trudnym do określenia, może około pięćdziesiątki, w granatowym żakiecie zapiętym starannie po samą szyję, a kiedy podawała zdjęcie, zauważył, że jej ręka drży.
– To Samanta Forster-Kamińska, żona mojego syna, Tomasza Kamińskiego.
Spojrzał na zdjęcie. Amerykańska seksbomba. Długie nogi na kilkunastocentymetrowych obcasach, krótkie dżinsowe spodenki z postrzępionymi brzegami, różowy top eksponujący obfity biust, burza blond loków, dolepione rzęsy, narysowane brwi i białe, wielkie zęby, wyeksponowane w szerokim uśmiechu.
– Gdzie ostatnio przebywała?
– Mieszkała razem z moim synem w El Paso w stanie Teksas nad rzeką Rio Grande aż do czasu jego wypadku, a ściśle mówiąc, do momentu przetransportowania go do Polski.
Zamilkła na chwilę, jakby ciężko było jej mówić. Westchnęła głęboko. Daniel Grot – polecony kobiecie jako jeden z najbardziej skutecznych w działaniu detektywów w Trójmieście – spojrzał w jej oczy, wyrażające już tylko bezradność.
– Wie pan co, nie chciałabym się tutaj rozkleić, ciężko mi o tym mówić. Może syn by panu wszystko dokładnie opowiedział, ale on nie może chodzić. Na razie, potem na pewno będzie mógł, ja w to wierzę, to znaczy jestem o tym przekonana. Proszę, niech pan przyjedzie do nas, on panu wszystko opowie. Może nawet dobrze mu to zrobi, bo ze mną za bardzo nie chce o tym mówić. Proszę oto adres: Krokowa dwanaście.
Znałem tę miejscowość. Dzięki bliskości morza, latem zatrzymywało się tu na dłużej lub tylko przejazdem mnóstwo turystów.
**
Emilia Daszyńska miała teraz tylko jeden cel. Uwolnić się z trwającej kilka już lat zależności emocjonalnej. Wielokrotnie przekonywała się, że to było jak walka z nałogiem narkotycznym. W końcu doszła do wniosku, że „narkotyk” – Hubert Dębski, musi zniknąć definitywnie i na zawsze z zasięgu jej wzroku. Konieczna była zmiana pracy. Od siedmiu lat pracowała w Klinice Rehabilitacyjnej New Med w Gdańsku. Kiedy przyszła do pracy jako dwudziestoczteroletnia początkująca rehabilitantka, w arkana nowych zajęć wprowadzał ją starszy o pięć lat kolega Hubert Dębski, świetny fizykoterapeuta, mąż i ojciec prześlicznych bliźniaczek Agatki i Agnieszki. Serdeczny, z poczuciem humoru, słuchający o problemach i służący zawsze dobrą radą, szybko potrafił zyskać sympatię pań, tym bardziej że nie szczędził im komplementów, przynajmniej na początku. Kiedy już widział, że przynęta została połknięta, zaczynał porcjować miłe gesty, by ofiara nie zrobiła się nagle zbyt nachalna. Jedną z jego przyjaciółek stała się Emilia Daszyńska – filigranowa brunetka z zielonymi oczami w czarnej oprawie, wyciętymi w kształcie ogromnych migdałów. „W takich oczach można utonąć” – mówił jej często, a słowa jak krople wody drążyły skałę chłodnego dystansu, skracając go tak znacznie, że ukradkowe spotkania stały się ich codziennością. O ile jednak Arkadiusz dobrze się bawił w tej sytuacji, o tyle Emilia cierpiała z upływem każdego roku coraz bardziej. Przyszła tutaj jako młoda, naiwna dziewczyna. Teraz miała lat trzydzieści jeden. Koleżanki dawno powychodziły za mąż i cieszyły się macierzyństwem, a ona nadal czekała od telefonu do spotkania i od spotkania do telefonu. Sama spędzała święta, sylwestra, weekendy, bo Arek był wzorowym mężem, ojcem i wolny czas poświęcał rodzinie. A Emilia, kim była? Chciała zerwać całkowicie z dawnym życiem, z czekaniem, pozbawionymi realizmu marzeniami, uwolnić się od zależności, przez którą cierpiała nieustannie. Miała pełną świadomość, że nie jest to miłość. Na miłości można się oprzeć. W dodatku jeszcze te dopadające ją w środku nocy wyrzuty sumienia, że sypia z żonatym mężczyzną. Co by czuła jego żona, gdyby się dowiedziała, jak cierpiałyby dzieci, gdyby ich małżeństwo nie przetrwało? Musi zniknąć. Nie tylko dla ratowania siebie samej, ale też ze względu na tamtą kobietę I jej dzieci. Codziennie przeglądała ogłoszenia z ofertami pracy, aż w końcu natknęła się na jedno, które było jak otwarta furtka w klatce, w której sama się zamknęła.
Przyjmę rehabilitanta do opieki nad 37-letnim mężczyzną po wypadku samochodowym. Opieka 24 godziny na dobę. Zakwaterowanie i wyżywienie plus wynagrodzenie do uzgodnienia. Zgłoszenia – tylko osobiście – Krokowa 12.
Emilia umówiła się telefonicznie na przyjazd i jednocześnie dowiedziała się, że jak na razie jest jedyną kandydatką do tej pracy. Co prawda kobieta, z którą rozmawiała, była najwyraźniej rozczarowana, że nie jest mężczyzną, ale w końcu dała się przekonać, że płeć nie ma tu znaczenia, tylko fachowość. „Ale wie pan, mój brat nie chodzi, jeździ na wózku, czy pani da sobie radę, trzeba mu pomóc przedostać się z jednego miejsca do drugiego”. „Jestem skutecznym fachowcem, może mi pani zaufać” – zapewniła Emilia. Jeszcze tego samego dnia złożyła wypowiedzenie w New Med, życzyła powodzenia w życiu Arkowi na FB, po czym skasowała swoje konto, by nie mógł jej znaleźć. Zmieniła numer telefonu. Do tej pory kilkakrotnie próbowała się z nim pożegnać, ale on widząc to, zaczynał na nowo się starać, by zmieniła zdanie, albo obracał wszystko w żart: „Nie histeryzuj. Nic się złego nie dzieje. W życiu albo się zdradza, albo się jest zdradzanym. Nie ma innych możliwości. Tak się kręci świat, tak zakręcony jest człowiek”.
Przed samym wyjazdem weszła do miejsca, w którym nie była od lat. Kościół pod wezwaniem św. Anny był zawsze otwarty dla zbłąkanych dusz. Emilia zatrzymała się przy konfesjonale. Wierzyła, że spowiedź pomoże jej zmienić samą siebie, rozpocząć nowe życie. Zapamiętała słowa księdza po spowiedzi:
– Nie sięgaj nigdy po kogoś, kto do ciebie nie należy. Małżeństwo to sakrament. Nie wolno w nie wkraczać. Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozłącza. To, co zrobiłaś, zostaw w przeszłości I nie rób tego nigdy więcej. Nie wyrzucaj też sobie tego, co było. Widocznie tak musiało się stać. Czasem potrzebujemy unurzać się w błocie aż po same uszy, żeby chcieć zmienić nareszcie brudne ubranie. Przed tobą nowe życie, podporządkuj je Dekalogowi, wtedy twoje ścieżka życiowa będzie jasna i prosta, a nie spowita w mroku wyrzutów sumienia, niepokojów, czekania, bolesnych rozczarowań i poplątana przez ciągłą konieczność kłamstw, by ukryć związek, który nie jest sakramentem. Idź w pokoju.
– Bóg zapłać – wyszeptała.
Ksiądz zapukał w drewnianą ściankę konfesjonału, a ona wyszła z chłodnej niszy na zalaną słońcem ulicę. Powietrze pachniało wiosną.
**
– What’s your name?
– Samanta Forster.
Była późna noc kiedy wybudzona ze snu właścicielka motelu w stanie Texas wpisywała imię i nazwisko do bazy danych w swoim wysłużonym laptopie. Zapytała jeszcze, czy pani Forster długo tu zabawi. Samanta odsłoniła białe, wielkie zęby w szerokim uśmiechu.
– A macie tu kasyno?
– Nie.
– No to krótko.
Odwróciła się na pięcie i kołysząc biodrami, zniknęła w głębi korytarza, szukając wzrokiem pokoju numer pięć. Jej celem było Las Vegas. Te miliony neonów, kolorowy tłum ludzi, noce w kasynach, drogie drinki, suknie do ziemi całe w cekinach, pożądliwe spojrzenia mężczyzn, adrenalina przed kolejnym rzutem kulki przez krupiera, wizyty w salonie tatuaży i u najlepszych fryzjerów, nowe wzory na paznokciach. Wtedy dopiero poczuje, że żyje. Ten podły motel to tylko chwilowy przystanek w podróży do raju. A teraz odpocznie. Musi się wyspać przed dalszą podróżą. Pokój numer pięć – jest. Przekręciła klucz w zamku. Rzuciła torbę na podłogę w niewielkim korytarzyku, zdjęła skórzaną kurtkę z frędzlami i zamszowe kozaki, a w reszcie stroju rzuciła się na łóżko.
„Wielkie jak lotnisko. Brakuje tylko pilota, który by mnie zabrał do nieba”. Mimowolnie pomyślała o Tomku. „Nieeee, on na pilota się nie nadaje. Może kiedyś. Teraz już nie”. Po co właściwie za niego wyszła. Nieźle zarabiał, prowadząc swój sklep w Teksasie, sprzedając kowbojskie kapelusze, siodła i tabliczki z napisem w stylu: „Jeśli chcesz żyć, zabieraj tyłek z mojego ogrodu” albo “Uwaga, mój pies ma broń”. Zapowiadał się nieźle. Nie żałował forsy na wspólne imprezowanie, no i w łóżku nie był egoistą. Tylko po ślubie jakoś się taki drętwy zrobił. Głupi Polaczek! Co on sobie myślał? Że teraz ona będzie siedziała tylko w domu, gotowała obiady, zmieniała pieluchy dzieciakom, o których nie przestawał paplać. Może i by chciała kiedyś mieć jedno dziecko z Tomem, ale na razie nie. A on nie mógł tego pojąć. On byłby cały dzień w tym swoim sklepie, a ona sama w domu z ryczącym niemowlakiem, zmęczona, nieumalowana, znudzona? Ona chciała od życia zupełnie czegoś innego. Związek to miała być silna, szaleńcza namiętność, adrenalina, a każda chwila dnia powinna być intensywna. Podróże, imprezy, noce w kasynie, ryzyko, seks. Myślała, że Tom chce tego samego, a on tylko o tym swoim sklepie, potomku, obiedzie, filmie w TV. Koszmar. Nuda. Rutyna. Marazm. A potem ten wypadek przekreślił całe ich wspólne życie, no ale ona w sumie dobrze na tym wyszła. Ma kasę. Baaardzo dużo kasy. I jest wolna. Nareszcie może robić, co chce, bez tego ględzenia, co powinna.