Z dala od ludzkich skupisk, wyniosła i czujna stoi Twierdza na szczycie góry. Przytulona do skał, zdaje się tworzyć z nimi całość – i istotnie tak jest, bowiem jej korytarze ciągną się w głąb góry, choć bez przesady – gdyby rzeczywiście jej wnętrze było tak wydrążone, jak to opowiadają, zawaliłaby się pod własnym ciężarem. Gdy Kora po raz pierwszy ujrzała Twierdzę – jej strzeliste, szare wieże i majestatyczne, milczące mury – nie mogła uwierzyć, że zbudowały ją ludzkie ręce. A jednak tak było. Setki lat temu wznieśli ją budowniczowie zgodnie z wizją studentek czarodziejki Helike. Początkowo miała służyć do obrony przed smokami, a potem, gdy stwory te zaszyły się w okolicach Jeziora Smoczego, stała się po prostu świątynią bogini roślin, Baby Jagi.
Po dębowych balach mostu dochodzi się do bramy, wysokiej i masywnej jak w baśniach. Za nią znajduje się dziedziniec ze studnią na środku, a w kilku przypadkowych miejscach wyrosły buki i graby, niezrażone nieprzyjaznym podłożem. Inne rośliny są nie mniej wytrwałe w pokonywaniu kamieni wyściełających dziedziniec: mchy przeciskają się przez szczeliny, a macierzanka korzysta z każdej odrobiny piasku.
W korytarzach palą się zamknięte w kloszach pochodnie, izby są dobrze oświetlone i wszędzie słychać gwar głosów. Wychodząc z łaźni można się ochłodzić na dachu pod czujną obserwacją wiewiórek. Dobrze stąd widać ciemniejący na tle nieba Górny Zamek. Jego drzewa zamieszkane są przez sowy, które pohukują od zmierzchu do świtu i nawet strażnicy chodzą tam po murach z nieprzyjemnym dreszczem, gdy bezszelestne nietoperze muskają im twarze błoniastymi skrzydłami. Magia czarodziejek miesza się z energią duchów, które opuściły ciała zmarłych, lecz pozostały w okolicy.
Nocą drzewa rosną. Wypełniają przestrzeń konarami i liśćmi, wyciągając się ku niebu. Ono zdaje się wychodzić im na spotkanie, obniżając skołtunione oblicze. Gałęzie rozcinają ciała chmur, które wyrwane z sennej wędrówki, opadają miękko. Tak ziemia sięga w stronę nieba, a ono deszczem sięga do niej. Rośliny w zamku ożywiają się i poruszają z niepokojem, aż Baba Jaga musi wychodzić, by je uspokoić. Wtedy kładzie na nich ręce i jej zaklęcia przenikają przez ogród, szeleszcząc cicho. Jeśli to nie wystarcza, Babka rozdziela się i jej delikatnie migoczące postacie przemieszczają się po ogrodzie. Ziołom nie wolno spotkać się z niebem – mogłyby przejąć wówczas naturę drzewa.
Kora podniosła patyk i dołożyła do stosu, który niosła, po czym odwróciła się, żeby sprawdzić, czy nie odeszła zbyt daleko od zamku. Drzewa zasłaniały jej widok. W lesie łatwo stracić orientację, pomyślała, lepiej zawrócę na ścieżkę.
Nagle zrobiło się ciemno, jakby potężna chmura przesłoniła słońce. Zerwał się wiatr, Kora poczuła na plecach jego zimny dreszcz. Serce jej zatrzepotało. Zmusiła się, żeby spojrzeć w górę; coś przesuwało się nad lasem, lecz nie była to chmura. Zdawało jej się, że nad pogrążonym w złowrogim cieniu lasem rozlegał się krzyk, czuła go włoskami na skórze, które stanęły dęba. Ledwie zdając sobie sprawę z tego, co robi, mniszka przykucnęła i oparła się dłonią na drzewie. Bezcielesny stwór, który pochłonął światło, galopował przez las dziesiątkiem końskich kopyt, nie, pomyślała, to raczej trzepotanie skrzydeł, licznych, ciężkich skrzydeł, miękkich jak ćma… drzewa oddaliły się od niej, zostawiając ją samą w objęciach brnącej przed siebie czerni… Krzyknęła, lecz w tętniącej ciszy nie słyszała własnego głosu; coś jakby bicie ogromnego serca zagłuszało ją, lecz jednocześnie czuła to bicie we własnej głowie. Ciemność wtargnęła do jej gardła, dotknęła serca… Kora wyciągnęła ręce przed siebie i palcami wyczuła światło. Stwór minął ją; spazmatycznie wciągnęła powietrze i rozejrzała się wokół siebie z niedowierzaniem.
Las wznosił się wokół niej jak przedtem, lecz przed sobą widziała ostatnie strzępy mroku pełznące dalej, śpiew ptaków zamarł. Muszę się stąd wydostać, pomyślała i podniosła się, żeby biec do zamku. Nie mogła jednak zrobić kroku, stwór wyssał z niej siły. Powoli, przytrzymując się drzew, ruszyła w stronę jaśniejącej między drzewami polany, pragnąc jak najszybciej znaleźć się w słonecznym świetle.