Na zebraniu partyjnym w zakładzie pracy odbywał się sąd kapturowy. Główny oskarżony siedział na krześle obok stołu prezydialnego i spoglądał na czubki własnych butów. Oskarżycielskie mowy do niedawna jeszcze kolegów z pracy tak go przybiły, że nie potrafił na swoją obronę użyć żadnego argumentu.
– Towarzysze, musimy być czujni. Obcy klasowo element czai się za każdym rogiem. Ten oto obywatel, notabene mający koligacje z wrogą nam kapitalistyczną hołotą, jak dywersant zaszył się w naszej partii – grzmiał czołowy aktywista koła partyjnego. – Wychowując córkę na złodziejkę, dał dowód, że nasza proletariacka rewolucja była słuszna. Tylko krew robotniczo-chłopska może dać nowe życie, nowy moralny ład. Towarzysze, wnioskuję o usunięcie inżyniera Nowaka z szeregów naszej partii.
Przewodniczący komitetu zakładowego skrzywił się z niesmakiem. Znał ojca Maćka i to on ściągnął jego syna do tego miasta zaraz po studiach. Fanatyzm ideologiczny robił jednak swoje. Przewodniczącemu nie wypadało spierać się z przedmówcą, toteż musiał przedsięwziąć wobec przesłuchiwanego jakieś kroki. Jak jednak pogodzić starą przyjaźń z obowiązkami ideologa?
– Towarzysze, proponuję najpierw wysłuchać oskarżonego Tylko proszę, bez zbędnej nadgorliwości. Czasami pomyłki się zdarzają.
– Ależ jakie pomyłki, towarzyszu przewodniczący – nalegał przedmówca. Wszystko jest przecież jasne. Mamy protokół z MO czarno na białym. Inżynier Nowak jest niegodny naszej partii.
Oskarżony podniósł wzrok. Śmiałe spojrzenie w stronę głównego oskarżyciela zbiło aktywistę z tropu. Pod naporem wzroku inżyniera napastnik opuścił na chwilę głowę, próbując poszukać w myślach jakiegoś kontratakującego argumentu. Gdy już wszystkim wydawało się, że zrejteruje pod naporem spojrzenia Nowaka, uniósł się z krzesła niczym wystrzelony z katapulty.
– A czy to prawda, że były towarzysz Nowak uczęszcza na msze?
Tego było już za wiele. Przewodniczący komitetu zakładowego PZPR przerwał zaczepną akcję aktywisty.
– Towarzyszu Grajski, co wy mi tu wyskakujecie z jakąś religią. Trzymajmy się faktów. Po pierwsze, towarzysz Nowak nie jest jeszcze „byłym towarzyszem”, więc proszę o trafniejsze sformułowania, a po drugie, mówimy o nieetycznym czynie córki inżyniera Nowaka, a nie o jakiejś zbrodni dokonanej przez niego samego. O tym, jakie będą sankcje wobec towarzysza Nowaka, zadecyduje sąd partyjny, a nie wy, towarzyszu Grajski.
Wojujący aktywista usiadł momentalnie na krześle i zaczerwienił się jak burak. Konflikt z przewodniczącym komitetu zakładowego nie był mu na rękę. Stary miał dobre układy w miejskim komitecie PZPR, więc był w tej chwili nie do ruszenia.
– Ja tylko chciałem zwrócić uwagę na zbieżność pewnych faktów. Nie wydaje mi się, aby potomek dawnej szlachty potrafił w patriotycznym duchu nowej rzeczywistości społecznej wychowywać dzieci. Czy taki ktoś może zasiadać w naszych szeregach? No, towarzysze, powiedźcie sami.
W sali konferencyjnej zaległa cisza. Nikt z gremium nie tylko nie chciał się narażać przewodniczącemu, ale również widział całe zajście w innym świetle. „To zebranie to jakaś stalinowska farsa” – przemknęło przez myśl niejednego członka komisji sędziowskiej, więc każdy czekał na dalszy rozwój wypadków.
– Towarzysze – głos zabrał przewodniczący – musimy być zwarci. Tylko w jednomyślności możemy pokonać ideologicznego wroga. To fakt, wychowawcza postawa towarzysza inżyniera budzi w nas pewien niesmak, ale czy mamy moralne prawo wyrzucać go z partii? Czy nie lepiej dać towarzyszowi Nowakowi jeszcze jedną szansę? Przecież często udowadniał, że socjalistyczne idee są mu tak samo bliskie, jak wam wszystkim. Zatem proponuję udzielić towarzyszowi Nowakowi partyjnej nagany bez wyciągania poważniejszych konsekwencji. Kto jest za wnioskiem?
Las uniesionych w górę rąk pieścił ego przewodniczącego. Czuł, że tym razem wygrał bitwę, ale co do wojny, to jeszcze nie był tego wcale pewien.
– Kto jest przeciw? – przewodniczący spojrzał groźnie na Grajskiego. – No, towarzyszu Grajski, albo jesteście za, albo przeciw. Nie widziałem, abyście wcześniej podnieśli rękę.
Grajski skurczył się w sobie niczym wyciśnięta cytryna.
– Ależ towarzyszu przewodniczący, uniosłem przedtem rękę, ale towarzysz przewodniczący tego nie zauważył.
– Chcecie powiedzieć, że źle prowadzę zebranie? – Na sali dało się słyszeć delikatny śmiech.
– Przepraszam, towarzyszu przewodniczący, nie to miałem na myśli. Oczywiście, zgadzam się z kolegami. Proszę odnotować, że również jestem za.
Oskarżonemu nie było do śmiechu. Sytuacja, w jakiej się znalazł, przypominała jakiś surrealistyczny obraz. W tej grotesce brakowało tylko inkwizycyjnego oskarżyciela i kata z toporem. Nowak wiedział, jak działa socjalistyczna sprawiedliwość. Prędzej czy później ta groteska odbije się na jego karierze. A wtedy nie pomoże mu nawet przewodniczący zakładowego komitetu partii.
Wielka polityka niewiele obchodziła lokalną społeczność. Informacje z gazet uspokajały ludność, pokazując świat tylko od frontu. Tymczasem na zapleczu tego świata fundamenty niebezpiecznie pękały. Coraz częściej dało się słyszeć utyskiwania, które zaczęły się odbijać echem nawet na partyjnych salonach. Uświadamiające partyjny aktyw zebrania nie miały już takiego wydźwięku. Czuło się opór materii, jakiś zgrzyt, który wydobywał się z dobrze naoliwionej maszynerii. W wielkich aglomeracjach miejskich świadomość społeczna rosła jak na drożdżach. Robotnicy już nie chcieli być tylko elementem wytwarzającym dobra konsumpcyjne. Oni pragnęli partycypować w wypracowanych zyskach. Gospodarka naszego kraju dostała zadyszki. W miejscowych zakładach porcelany wszczęto alarm. Czujność partyjnego dowództwa była jednak godna uwagi. Jeszcze nigdy w historii zakładu nie zdarzyło się, aby na naradzie prym wiódł dyrektor. Dwuwładza w firmie była zwykłym pozorem. Rządził pierwszy sekretarz komitetu zakładowego partii, a nie dyrekcja. Tym razem powaga sytuacji zmusiła jednak „przywiezionego w teczce” sekretarza komitetu zakładowego do współpracy z dyrektorem. „Stary” nie był jednak człowiekiem znikąd. On też był z partyjnej nominacji, jednak hierarchia ważności była jasna. Dyrektor jest od mniej ważnej produkcji, a sekretarz od najważniejszej w świecie ideologii. I zaczęło się nawracanie wątpiącego coraz bardziej w socjalistyczną rzeczywistość społeczeństwa.
Nowak siedział w drugim rzędzie szeregowych członków organizacji. Miejsce przy stole prezydialnym zostało stracone bezpowrotnie. Macki socjalistycznej sprawiedliwości zrobiły swoje. Frakcja Grajskiego triumfowała. Głos zabrał towarzysz dyrektor i sala momentalnie ucichła.
– Towarzysze, sytuacja jest napięta! Wróg naszego socjalistycznego państwa przeszedł przez gdańskie wybrzeże niczym watahy Hunów. Bandyckie ekscesy nie złamią jednak naszego ducha, bo to my mamy rację, a nie kapitaliści. Zdobycze socjalistycznego systemu pozwoliły społeczeństwu rozwijać się w duchu…
Inżynier Nowak znał te teksty już na pamięć. Po raz pierwszy jednak poczuł zażenowanie. Czyżby on sam też był karmiony taką papką? Dlaczego wcześniej nie zauważył tej wielkiej manipulacji, tego masowego urabiania mózgów? Ciekawe, jak się czuje człowiek wygłaszający takie androny? Czyżby natura ludzka potrafiła się tak momentalnie przeobrażać? Przeskakiwanie z jednej skrajności w drugą musi chyba być wyższą szkołą jazdy, bo przecież on, mimo wszystko człowiek z administracyjnej drabinki, nigdy nie zauważył ze strony swych partyjnych kolegów jakichś wahań. A może to taka gra? Może w tym swoistym psychologicznym wyścigu chodzi o to, kto tę obłudę wytrzyma dłużej? On, niestety, wysiadł w przedbiegach, w czym pomogła mu córka. Maciek nie miał żalu do Jadzi. Nie wierzył w całą tę historię. Jeśli już coś się wydarzyło, to musiała być to zwykła dziecinada. Pretekst jednak wystarczył, aby pozbyć się ludzi niewygodnych. To państwo jest chore. Zaczyna, jak Darwinowska małpa, pożerać własny ogon.
– Chyba dam sobie spokój z tą polityką. Powinienem więcej czasu poświęcać Jadzi.