Ogień w ognisku powoli się rozniecał. Rory przysiadł obok niego pod jedną z zachowanych ścian warowni i wyciągnąwszy kawał suszonej wołowiny, zaczął powoli ją przeżuwać.
– Dobra? – odezwał się nagle głos przy jego uchu. – Może i ja mógłbym kawałek dostać?
Nie jest to przyjemny moment, gdy do człowieka dociera, że znajduje się sam jeden, bez broni, w środku nocy, w bliżej nieznanej mu okolicy. Gdy do tego odkrywa, że na środku tego pustkowia w sposób niezauważony pojawia się jegomość mający wyraźną ochotę na zawarcie bliższej znajomości z jego zapasami, na pewno sytuacji to nie poprawia. A już na pewno w takiej chwili uspokajająco nie działa fakt, że nieznajomy na nogach ma sandały ze skrzydłami i takież same skrzydełka na dziwnym nakryciu głowy, na którym też rysunek dziwny, jakiś kamień przewiązany sznurkiem przedstawiający, się znajduje.
– Zdaje mi się, że cię wystraszyłem. Wybacz. Herm – kurier bogów. Dostawa posłannictw od bogów – szybko i z fasonem.
Rory uścisnął podaną mu dłoń. Spojrzał na trzymany w drugiej ręce kawałek suszonego mięsa. Nigdy za nim nie przepadał, ale i również tak dziwnych wizji po nim nie miał. Widać to Hjalte sprawka. Przed początkiem podróży suszył je nad paleniskiem, do którego dziwne różne zioła wrzucał. W lesie chyba na borówki i korzonki przejść trzeba będzie.
– Nie żebym się przymawiał, ale naprawdę chętnie bym tego mięsa spróbował. Tak to tylko wiecznie nektar i ambrozja, ambrozja i nektar. Nie wyobrażasz sobie, jak po czymś takim wizyta w wychodku wygląda. Nie jesteś zbyt rozmowny, co?
Rory pokręcił głową. Rozmowa z własnym urojeniem nie byłaby chyba dobrym pomysłem. Choć z drugiej strony – co właściwie złego mogłoby się stać.
– Kim jesteś? – spytał, podając gościowi kawałek mięsa, o który prosił.
– Herm – kurier bogów. Mówiłem ci już. Mam dla ciebie przesyłkę oraz kilka słów do przekazania od nich.
– Ale bogowie, kiedy chcą coś przekazać, objawiają to sami w wizjach. Tak mówił Hajlte.
– Hjalte? Nie znam. Widocznie nie mój rejon. Słuchaj – wyobraź sobie, że jesteś bogiem. I masz do wyboru uczestniczyć w ucztach, zsyłać dla zabawy gromy na obejścia ateistów tudzież wyznawców innych bogów, z którymi posprzeczałeś się podczas ostatniej imprezy, uwodzić młode śmiertelniczki w przebraniu białego byka – albo wybierać się na jakieś zadupie i w snach przemawiać do jakiegoś młokosa, który pewnie i tak połowy tego, co się do niego mówi, nie zrozumie i będzie trzeba powtarzać. Co byś wybrał?
– Co?
– No. I właśnie o tym mówiłem. Dlatego właśnie jesteśmy my – kurierzy bogów.
– Jakoś nigdy nie słyszałem, żeby w którejkolwiek z sag była mowa o kurierach.
– Jasne. Wiesz – to wspaniale by brzmiało, kiedy w najciekawszym i najbardziej podniosłym momencie pojawiałby się fragment: „I wtedy pojawił się kurier bogów i doręczył przesyłkę. I była ona doręczona”. Kiedyś wprawdzie udało mi się namówić jednego pieśniarza do zamieszczenia tego w swojej opowieści, ale ludzie jakoś nie przyjmowali tej części najlepiej. A że było to w czasach, gdy kamienowali za mniejsze rzeczy, więc przyznaję, że nie wspominam tego eksperymentu najlepiej. Ten pieśniarz właściwie też nie. Choć dla niego bardzo szybko przestał to być problem. Ale dość już o tym. Przejdźmy do interesów. Mam coś dla ciebie.
Wyciągnął z kieszeni przedmiot o kształcie elipsoidy, wykonany z idealnie wyszlifowanego bursztynu. Nad brzegiem morza, gdzie wychowywał się Rory, było dużo bursztynów. Choć przy bliższym przyjrzeniu się… to było coś podobnego do bursztynu, ale nie bursztyn.
– Co to jest?
– To argelit – pomoże ci, jeżeli zgubisz drogę. Wystarczy, że weźmiesz go do ręki i pomyślisz o tym, że chcesz odnaleźć drogę, a on blaskiem swoim wskaże ci ją.
– Ale drogę dokąd? Dokądkolwiek?
– Tam, gdzie akurat masz się udać. Nie pytaj o szczegóły techniczne – nigdy nie byłem w tym najmocniejszy. Ale kazano mi przekazać ci jedno. Korzystaj z niego tylko w ostateczności. Używając go, zwracasz bowiem na siebie uwagę różnych sił. A nie wszystkie z nich z naszymi bogami w zgodzie żyją.
Herm wolał to ogólne stwierdzenie niż dużo bardziej prawdziwe, zgodnie z którym większość z owych sił najchętniej rozszarpałaby owych bogów na strzępy, defekując się nad ich truchłami. Prawda – uważał – to wspaniała rzecz, ale uważać trzeba, żeby nie przedawkować.
– Zrozumiałeś wszystko?
– Chyba tak – odparł Rory, nieśmiało wyciągając rękę po dziwny podarunek.
– Nie tak szybko. Najpierw podpisz na liście doręczeń, że przesyłkę otrzymałeś i że była ona w stanie nieuszkodzonym.
– Co?
– Podpisz. Nie chcę potem żadnych reklamacji. Nawet nie wiesz, jakie to wkurzające, kiedy słucha się tych żalów w modlitwach: że niby bogowie zawiedli, bo biedny bohater nie dostał od nich żadnej pomocy i biedna ukochana naszego bohatera skończyła jako deser jakiegoś trolla, albo doręczony artefakt był uszkodzony i całą wioskę pożarły ludożercze chomiki. I potem zawsze tłumaczyć się muszę, że wielbłądem nie jestem.
Rory nieszczególnie rozumiał ostatnią część rozmowy, ale jeżeli dziwny przybysz był tylko urojeniem, to podpisanie czegokolwiek niczemu zaszkodzić nie mogło. A jeżeli faktycznie był posłańcem bogów – wtedy kłócić się nie wypadało wręcz. Zresztą – i tak pisać nie umiał, więc trzy krzyżyki nakreślił jeno.
– Dziękuję i miłej heroicznej wyprawy życzę – na pożegnanie rzucił Herm. – Polecam się na przyszłość. Aha – fantastyczna suszonka.
Po czym zniknął. Rory otrząsnął się i spojrzał na ognisko. Prawie całkiem już wygasło, a na horyzoncie widać było pierwsze oznaki wschodu słońca. Więc to tylko sen, pomyślał, po czym spojrzał na trzymany w ręku przedmiot.
A może jednak nie.