Opuściła mieszkanie po jedzenie i butelkę wina. Późny ranek nastrajał melancholijnie. Łypnęła na świat spod oka. Rozczarowana wróciła do domu. Tym samym rytmem jak co dzień spędziła kolejne godziny życia. Siedziała przed komputerem, piła wino, wprowadzając się w lekką nieświadomość istnienia, zjadła byle co i późnym wieczorem położyła się do łóżka, aby przez następne dwie godziny myśleć o absurdzie własnej osoby i całego świata, nie mogąc zasnąć w spokoju, bojąc się czegoś, bez cienia wyobrażenia o twarzy swego lęku. Gdy w końcu udało jej się wyrwać z kajdan myśli, gnała po pustkowiach wyczarowanych przez podświadomość w koszmarach, wspomnieniach bądź złudzeniach z najskrytszych pragnień i marzeń niezrealizowanej w psychice osobowości.
Gdy ocknęła się z niespokojnej nocy, posłyszała wrzawę codzienności, wdzierającą się niczym złodziej w jej progi i kradnącą uzurpowany w ostatnich chwilach snu pogląd, iż każda nieprzychylność jest do pokonania, że poddanie się jest niechlubnym wyjściem awaryjnym, z którego korzystają jedynie nieudacznicy. Nie mogąc wytrzymać z wszechogarniającą bezczynnością, usiadła na łóżku i założyła to samo ubranie co wczoraj i przedwczoraj, i jeszcze dzień wcześniej. Zajrzała do lodówki i spostrzegłszy niedojedzony zeszłego wieczoru jogurt, uśmiechnęła się do siebie: „Co się ze mną porobiło?”. Wyłożyła puszkę z kocim jedzeniem do talerzyka przy stoliku w kuchni i patrzyła w ciszy, jak kotka, głupie stworzenie, połyka kawałki mięsa, Bóg wie z jakiego zwierzęcia, być może z innego kota? Zazdrościła jej. Tak niewiele potrzebowała ta kulka futerka. Puszkę kociej żywności, czasem suchą karmę dla równowagi pokarmowej i czystą kuwetę (o której czyszczeniu niekiedy zapominała, lecz smród dochodzący z okolic szafki na buty w przedpokoju przypominał rychło o obowiązkach posiadacza niższej formy życia). Jakże chciała stać się bezrozumnym zjadaczem materii, podobnym miauczącym potomkiem ameby o zminimalizowanych potrzebach. Usiadła na taborecie przy oknie i czekała, aż kotka skończy jeść. Ta oblizała się, dojadłszy wszystko, co zostało jej wyłożone, i spoglądając w kierunku właścicielki obojętnie, obróciła się i wyszła z kuchni. Powędrowała za zwierzęciem bez ciekawości, dla samej przechadzki, z kuchni do dziennego pokoju. Kotka wskoczyła na fotel i zawinąwszy ogon, zasnęła, bezpieczna, niegłodna, szczęśliwa.
Wyszła z domu przed pierwszą. Dzień, który z rana nasłonecznił jej mieszkanie, teraz, pochmurny i ciemny, pachniał wczesną jesienią. Zanosiło się na deszcz. Lubiła deszcz. Przeganiał ludzi z ulic i sprawiał, że świat wyglądał znośniej, był wówczas bardziej podobny do niej, szarością i smutkiem lgnął do niej niczym brat bliźniak. W sklepie spożywczym kupiła dwie główki sałaty i bułki. Kasjerka oszukała ją na drobnych. Wiedziała o tym, ale nie zareagowała, zgarnęła z lady resztę i wróciła do domu. Nie lubiła zabierać głosu w sytuacjach, w których można oszczędzić sobie wysiłku otwierania ust. Ale postanowiła więcej do tego sklepu nie pójść. Wspięła się na drugie piętro, do wynajętego mieszkania, i zamknęła za sobą drzwi na zamek. Usiadła w fotelu, który wcześniej okupowała jej kotka, i pogrążyła się w myślach.
Od półtora roku mieszkała sama. Nie miała „żywych” przyjaciół, a jedynie znajomków z ekranu monitora, internetowych ziomków dotrzymujących jej towarzystwa, kiedy wieczorami nachodziła ją potrzeba dopełnienia stadnej natury. Siadała przed komputerem i wymieniała poglądy, myśli, uwagi z osobami, których oblicza były jej obce, nieznajome albo które znała jedynie ze zdjęć złej jakości, przesyłanych pocztą elektroniczną wśród tłoku sieciowego, który potęgował się z miesiąca na miesiąc, uniemożliwiając niekiedy zwykłą egzystencję w cyberprzestrzeni. Nie wiodła jednak życia podzielonego na dwie osobowości: jedna widoczna w życiu codziennym, w realiach miejskich struktur, odziana w cielesność, druga wirtualna, stworzona przez nią w społeczności Globalnej Wioski, uźródlona w świadomości i rzucona na dysk twardy serwera internetowego. Nie tak wyglądało jej życie, ponieważ życie poza pokojem mieszkania, utrzymywanego z zasiłku socjalnego, poza siecią, poza społeczeństwem wirtualnym, nie istniało. Ograniczało się do podtrzymywania funkcji biologicznych organizmu, do chadzania na spacery celem wypoczęcia, schłodzenia umysłu, kupienia prowiantu dla siebie i kota. W życiu wirtualnym natomiast żyła bardzo aktywnie. Prowadziła kilka stron www zawierających notatki z dziedzin jej zainteresowań, była autorką grupy dyskusyjnej zbierającej wypowiedzi wszelkich mniejszości na świecie, często uczestniczyła w czatach, gdzie poznawała nowych przyjaciół lub spotykała starych. Przeszukiwała „półki” sklepów internetowych, kupując niekiedy książki, płyty z muzyką, czy inne produkty mniej lub bardziej potrzebne, pomniejszając oszczędności zgromadzone w poprzednim roku, kiedy jeszcze pracowała.
Czy była szczęśliwa, prowadząc podobną egzystencję, pełną wyrzeczeń natury ciała, potrzeb rodzinnych, bez wakacji z przyjaciółmi czy zwykłego spaceru z kochaną osobą? Jest rzeczą jasną, iż wiele nocy spędziła płacząc, użalając się nad sobą, a nawet myśląc o samobójstwie. Ale nie jej pozostawiono wybór takiego a nie innego życia. Została niejako zaszeregowana przez naturę i społeczeństwo do grupy ludzi, którzy w normalnych warunkach zwykłego życia nie potrafią odnaleźć szczęścia czy choćby spokoju. Zmuszona zatem do prowadzenia podobnego bytu, osiadła w średniej wielkości miasteczku i z dala od rodziny, matki, przyrodniego brata i sióstr, udawała przed samą sobą, iż jest normalna.
Jak zaczęło się jej osamotnienie, pozostawienie samej sobie w warunkach elektronicznych przełączników Globalnej Wioski? Przede wszystkim wyemigrowała z rodzinnego kraju do innego państwa, gdzie system opieki socjalnej był na wyższym poziomie i nikomu nie przeszkadzało, iż była wrzodem na ciele społeczeństwa. Kluczem do tego było posiadane podwójne obywatelstwo. Początkowe kłopoty z językiem rychło pokonała. Znalazła pracę za rozsądne wynagrodzenie, umeblowała mieszkanie, zaoszczędziła trochę gotówki na zakup przenośnego komputera. Po roku dopełniła formalności z przyznaniem zasiłku socjalnego, niewielkiego, ale zapewniającego utrzymanie stałego przyłącza do Sieci i odpychającego wizję śmierci głodowej. Wszystko to, nie nawiązując bliżej znajomości z kimkolwiek. Będąc z natury nieśmiałą, a może nie chcąc angażować się w jakąkolwiek przyjaźń, z przyczyn nawet dla niej zupełnie niejasnych, oduczyła się obcować z ludźmi na tyle, by dziwić się najzwyklejszym ich gestom. Ale co tak naprawdę przyczyniło się do oderwania od stada społecznego? Dlaczego postanowiła upozorować własną śmierć przed światem i w dwudziestopierwszowiecznej samotni planować resztę życia? W jakich źródłach należy się zanurzyć w poszukiwaniu odpowiedzi…?
Zaczął padać deszcz. Zamknęła okno, wszystko wskazywało na to, iż zima tego roku przyjdzie rychlej i będzie zimniejsza od poprzedniej. Drugi raz spędzi w tym miejscu krótkie dni zimowe i długie wieczory pod kocem przy biurku komputerowym, z rozświetlonym jasno monitorem, lub w grubej pościeli, przykryta po uszy, z laptopem na kolanach. Wyjęła z barku nową butelkę wina i nalawszy sobie do używanego już dzisiaj kieliszka pokrzepiającego płynu, zasiadła do klawiatury w nadziei dopisania kilku zdań do tworzonej w porywach powieści. Otwarła edytor tekstu i miast pisać wyimaginowane wydarzenia wzrastające jak przebiśniegi na wiosnę w rozbudzonym umyśle szaleńca czy notorycznego łgarza, notowała fakty z własnego życia, mniej lub bardziej zrozumiale, bardzo spontanicznie, zapominając o znakach przestankowych lub poprawnej konstrukcji zdań, żonglując trzema znanymi językami, włączając niekiedy do ciągu liter znane w Internecie znaczki symbolizujące nastroje.
Po chwili przyjemnego zatracenia w historii swego bytu, jego naturze i wynaturzeniach, weszła do pokoju pogaduszek, gdzie spędziła łącznie wiele tygodni, spotykając ludzi ze wszystkich zakątków tej przedziwnej planety, spotykając znane „twarze”, spotykając przyjaźń i zrozumienie, spotykając niezrozumienie i nienawiść. Pokój zbudowany przez nią dwa lata temu, gdy jeszcze mieszkała z rodziną, a jej kontakty z Siecią ograniczały się do kilku godzin dziennie, pod nazwą Studnia Przemilczanych Pragnień, świecił pustkami. Nic dziwnego, godzina wczesna. Pokój zapełniał się przeważnie około godziny dwudziestej drugiej. Pozostawiając nicka w liście osób uczestniczących w pogaduszkach, wyszła do kuchni przygotować sobie kolację. Skromną, bo zawierającą poszatkowaną główkę sałaty, pieczywo i kilka kostek żółtego sera. Gdy wróciła do biurka, w pokoju rozmów przebywał ktoś o pseudonimie Alchemik, a w oknie dialogowym widniał napis:
– Hello.
Przysiadła do klawiatury i rzuciła zapytanie, które zawsze stosowała, poznając nową osobę:
– Kim jesteś?
Ku swemu zdziwieniu otrzymała najnormalniejszą odpowiedź, jaką kiedykolwiek udało jej się uzyskać:
– Nie wiem. A Ty wiesz, kim jesteś?