PEWNEGO RAZU ZIMĄ (fragment)
Na stole leżała gazeta. Była to gazeta lokalna, sprzed trzech tygodni. Zwyczajna, jakich wiele, czarno-biała. Tak mogłoby wydawać się na pierwszy rzut oka. Niczym bowiem szczególnym z pozoru się nie wyróżniała, będąc jak tysiące jej podobnych, kawałkiem papieru, wypełnionego morzem liter, cyfr i zdjęć... Lecz wystarczyło jedno krótkie spojrzenie na przerażoną, bladą twarz Emilii, by Nik natychmiast pojął, że coś się stało.
Coś złego...
Już wiedział, że nie należy spodziewać się dobrych wieści.
Nie miał co do tego żadnych wątpliwości.
— Co ci? — zapytał.
— Nie wiem, co o tym myśleć... W głowie mi się miesza... — westchnęła ciężko. — To nie może być prawda...
— O czym mówisz?
— Nie wiesz?
— O nim?
— O nim...
Kątem oka zauważył, jak bardzo drżały jej ręce i nijak nie rozumiał, co tak poważnie ją przeraziło, co tak głęboko wytrąciło ją z równowagi. Niedawno przecież, kiedy wychodziła do wsi, wyglądała tak jak zwykle...
Zapytał, więc raz jeszcze:
— Dowiedziałaś się czegoś?
— Odpowiedź jest tam — to powiedziawszy, wskazała, leżącą na stole gazetę — dostałam ją od naszego rybaka. Spotkałam go przypadkiem...
Nik wziął ją do ręki i powoli zaczął przerzucać strona po stronie, uważnie przypatrując się każdemu zdjęciu i czytając wszystkie nagłówki. Zrazu nic szczególnego nie odkrył. Przejrzawszy prawie całą zawartość gazety, dotarł bez większych zaskoczeń niemal do jej końca, gdy nagle,
na przedostatniej stronie natknął się na średniej wielkości czarno-białe zdjęcie i krótki tekst, który zamieszczono obok, opatrzony znamiennym tytułem: Tajemnicze zniknięcie.
Wystarczył jeden szybki rzut oka na twarz zaginionego mężczyzny, by podejrzenia co do jego osoby przestały być tajemnicą — fotografia przedstawiała człowieka, który spał w tej chwili w ich domu... Nieznajomego, który tego poranka przyszedł nagle z lasu...
Oto, co pisano w gazecie:
W pierwszych dniach stycznia wyjechał z domu w interesach i dotąd nie powrócił, Jan Kowal, przedsiębiorca budowlany, lat 48, żonaty, dwójka dzieci. Rodzina twierdzi, że miał coś pilnego do załatwienia w Zaszumiu lub jego okolicach. Chodziło o wizytę w którymś z tamtejszych tartaków. Tam też udał się swym samochodem marki Mercedes, koloru czarnego, informując najbliższych, że za dwa dni wróci do domu, jak tylko pozałatwia wszystkie sprawy. Choć od dnia jego wyjazdu minęły już ponad dwa tygodnie, Jan Kowal nie dał znaku życia i nie skontaktował się dotąd z rodziną. Podejrzewa się, że mógł ulec wypadkowi lub zaginąć w nieznanych okolicznościach. Nie wyklucza się porwania, bowiem zaginiony był osobą majętną...
Ktokolwiek zna miejsce pobytu poszukiwanego lub inne szczegóły w tej zagadkowej sprawie, proszony jest o kontakt z naszą gazetą lub najbliższym posterunkiem policji...
Nik zaniemówił...
Raz jeszcze spojrzał na twarz mężczyzny ze zdjęcia, by wnet rozpoznać w niej człowieka, który twierdził, że zabłądził w lesie. Wszystko byłoby w porządku, wszystko z logicznego punktu widzenia zgadzałoby się, gdyby nie data wydania owej lokalnej gazety. Pochodziła ona z dnia 23 stycznia, a w tej chwili był już środek lutego! Jak to możliwe? Jak to wytłumaczyć? Jak w końcu pojąć przedziwny, niewytłumaczalny fakt, iż od dnia opuszczenia domu, Kowal przebywał w nieznanym miejscu ponad miesiąc! Nie mógł przecież, niezauważony, błąkać się po okolicy, nie mógł także przeżyć w tęgi mróz bez jedzenia i picia, mieszkając w lesie! O dłuższym pobycie na dworze nie mogłoby być nawet mowy! Nikt nie zniósłby tego!
Gdzie zatem był przez cały ten czas?
Co robił i w jaki sposób utrzymał się przy życiu?
Może z długotrwałego głodu i wyziębienia doszło do utraty pamięci?
— I co teraz? — spytała Emilia.
— Teraz wszystko już wiemy. Trzeba mu powiedzieć. Niech w końcu się uspokoi. Może jak przeczyta o sobie, wróci mu nagle pamięć?
— Jak to pojąć? Teraz ja mam w głowie zamęt...
— Sam nie wiem...
— Jak to możliwe, żeby tyle czasu krążył po lesie? No pomyśl! To niemożliwe! Nikt by tego nie przeżył. Po jednej nocy człowiek zamarzłby na kość. Tu coś nie gra, coś nie jest w porządku... Jak udało mu się przetrwać to wszystko???
— To rzeczywiście wygląda niewiarygodnie. Trudno to sobie wyobrazić. On nie mógł, ot tak, przez tyle dni istnieć tu gdzieś, obok nas, i przez nikogo nie zostać zauważonym. Nie jest powietrzem. Przecież ludzie kręcą się po dworze, po lesie nawet, ktoś by się na niego nadział, komuś rzuciłby się w oczy nieznajomy mężczyzna, tułający się bez celu w środku zimy... Nie mieści mi się to w głowie. To wprost niewiarygodne! — Nik powoli zaczynał rozumieć, że pierwszy raz w życiu ma do czynienia z rzeczą, której nie potrafi ani pojąć, ani logicznie wytłumaczyć. Czuł, że nie wszystko, co tego dziwnego dnia widział i słyszał, musi być prawdą, może jest to tylko niewielka część jakiejś większej, nieznanej całości... Może to jedynie tylko jedna z wielu wersji wydarzeń? Widziana oczyma Jana Kowala... Należało spojrzeć na to z zupełnie innej perspektywy...
— Idź na górę, zobacz, co z nim — rzekł do Emilii.
— Boję się... — odpowiedziała, patrząc na niego dziwnie zalęknionym wzrokiem.
— Czego? Tego biedaka?
— Coś mi mówi...
— Daj spokój. Idź i powiedz mu, że już wiemy jak mu pomóc.
— Nie zrobię tego. Ty idź. Po tym wszystkim, co tu napisali, boję się, że to coś gorszego...
— Co, na przykład?
— Mam złe przeczucie...
— Nie panikuj.
— Tu coś jest nie tak...
— A jeśli nawet, to co?
— Nie wejdę tam.
— Dobrze. Ja pójdę — i powiedziawszy to, ruszył do pokoju, w którym przebywał Kowal.
Emilia słyszała, jak otwierał drzwi i jak potem głośno krzyknął, żeby natychmiast przyszła. Kiedy już się tam znalazła, wydała z siebie mimowolny okrzyk grozy.
Pokój był pusty...
Na łóżku leżał koc, złożony w kostkę, nietknięty i nieużywany, dokładnie w miejscu, w którym został położony wiele tygodni wcześniej... Nikt z niego nie korzystał, nikt nie spał dziś w tym łóżku...
W tym pokoju nie było nigdy żadnego Jana Kowala...
— Byłem cały czas w domu — rzekł przerażony Nik — widziałem, że nie opuszczał pokoju. Nie mógł tak po prostu wyjść stąd, rozpłynąć się w powietrzu! Było tu cicho, myślałem, że śpi... Jak on to zrobił? Okna też nietknięte, tak jak je uszczelniliśmy watą na jesieni. Gdyby wyszedł oknem, wata leżałaby teraz na podłodze. Co tu się dzieje? Był człowiek, nie ma człowieka...
— Jesteś pewien, że nie wyszedł jakoś? — spytała łamiącym się głosem wstrząśnięta Emilia.
— Jestem pewien. On stąd nie mógł wyjść. Żeby to zrobić, musiałby przejść przez kuchnię, a ja bez przerwy tam byłem i nie słyszałem najmniejszego nawet szmeru...
— Więc gdzie jest teraz? Przecież nie ukrywa się gdzieś w domu?
— Chyba się domyślam... Chyba zaczynam to powoli rozumieć, coś powoli do mnie dociera, choć rozum się temu sprzeciwia, choć odrzuca to jak niedorzeczną bzdurę. Bo są czasem tajemnice, które nie dają się wypowiedzieć, lecz są też i takie, które proszą, by je wyjawiono...
— O czym mówisz?
— Poczekaj tu. Zaraz wrócę — to powiedziawszy, wybiegł nagle na dwór. Gdy po chwili wrócił, wiedział już wszystko...