…a jak z wojny „normalnej” zrobiono „wojnę światową” opowiemy:
W 1870 roku Francja przegrała wojnę z Prusami. Chcąc się na przyszłość zabezpieczyć, zawarła szereg sojuszy. Najważniejszy był pakt francusko-rosyjski.
Niemcy już od 1874 roku szykują się do kolejnej wojny. Der Nachrichtendienst wysyła mnóstwo swoich agentów do Francji. Agenci ze znaną niemiecką solidnością penetrują francuskie możliwości pod względem militarnym. Dzięki tej mrówczej pracy wywiadowczej szef sztabu niemieckiego, generał Helmut von Moltke, opracowuje szczegółowy plan strategiczny przyszłej wojny. Jest on wielokrotnie unowocześniany i w roku 1914 mamy do czynienia z wersją 13 B. Wersje te mało się między sobą różnią. Zasadnicza idea pozostaje ta sama. Należy energicznie uderzyć na zachód, ku Francji, stosując na wschodnim froncie jedynie obronę pozycyjną. Po szybkim pokonaniu Francji wszystkie siły mają być skierowane na wschód, gdzie w kolejnych bitwach z Rosją carską wymuszony zostanie pokój, warunkujący Niemcom dwie kwestie: swobodny dostęp kapitału niemieckiego do Rosji i wycofanie się jej ze wszystkich działań na Bliskim Wschodzie. Takie skromne ustalenia w pełni satysfakcjonowały Niemców. Francuzi oczywiście też nie zasypiają gruszek w popiele. W Deuxiéme Bureau, przy ulicy Saint Dominique 14, przyjęto jednak zupełnie inną taktykę. Chłopcy od św. Dominiki nie lubią bawić się w taką żmudną robotę, jak to robią Niemcy u nich. Oni po prostu zainstalowali kilka wtyczek w Generalnym Sztabie niemieckim i za ciężkie pieniądze kupują każdą nową wersję planu „Schlieffen-Moltke”. Znając szczegółowo plany niemieckie, orientują się doskonale, że warunkiem koniecznym spełnienia tych marzeń jest błyskawiczna wojna na froncie zachodnim. Jak bowiem jasno wynika z planów niemieckich, państwa centralne nie mogą sobie pozwolić na zbyt długie odkładanie ofensywy na wschodzie. Wersja błyskawicznej wojny na zachodzie jest możliwa tylko wtenczas, gdy jedynym przeciwnikiem będzie Francja. Francuzi znają niemieckie plany od lat, ale przez wrodzoną skromność nie informują o tym Anglików.
Kiedy jednak słowo staje się ciałem, to jest 28 lipca 1914 roku, delegacja Ministerstwa Spraw Zagranicznych Francji pakuje do teczki prezent dla Anglików i jedzie do Londynu. Tam, po krótkich rozmowach we francuskiej ambasadzie, dochodzi do spotkania z Anglikami w Foreign Office. Francuzi prezentują sojusznikom dokładne kopie planu „Schlieffen-Moltke nr 12”. Następnie tłumaczą, że wystarczy żeby Anglia opowiedziała się po stronie francuskiej i zasymulowała przerzut korpusu ekspedycyjnego przez kanał, a Niemcy w ogóle na zachód nie uderzą. Wynika to jasno z przedłożonego planu.
Anglicy zachwyceni gratulują Francuzom świetnej roboty wywiadowczej. Poklepują ich po plecach, wznoszą toasty i na tym się kończy. Francuzi po raz kolejny tłumaczą, że potrzebna jest natychmiastowa reakcja Anglii, bo wojna może wybuchnąć lada dzień. Anglicy mówią: „ależ tak”, „jak najbardziej”, „oczywiście” i nic nie robią. Francuzi pertraktują już z pozycji „na kolanach”, a Anglicy ciągle zapewniają ich o niezłomnym sojuszu.
Francuzi powtórnie tłumaczą, że wojna może wybuchnąć w każdej chwili, a Anglicy znowu swoje.
– No to dlaczego nic nie robicie – pytają Francuzi
– Jak to nic nie robimy ? Przecież wszystko jest jasne. My się ze wszystkim zgadzamy. Teraz tylko parlament to przyjmie, król podpisze i załatwione.
Problem polega na tym, że Francuzi w tej swojej dyplomacji popełniają ogromny błąd. Ograniczenie wojny do jednego frontu, to jest wschodniego, stanowi dla nich optymalne rozwiązanie. Francja, nie będąc niepokojona na własnym terenie zmaganiami wojennymi, przestawi cały swój przemysł na produkcję zbrojeniową i będzie pomagać carskiej Rosji. Taka kilkuletnia pomoc zapewni Francji dobrobyt na wiele kolejnych pokoleń. Tak wygląda optymalna wersja dla Francji. Ale nie dla Anglii. Anglicy są w istotny sposób zainteresowani zniszczeniem potęgi pruskiej. Jednakże dla nich sojusz z Francją oznacza sprzymierzenie w walce z Niemcami na francuskiej ziemi. Przecież to Francja od lat zaśmieca całą Afrykę Północną swymi marnymi, ale niezwykle tanimi wyrobami. Indochiny są zalewane produktami francuskiego przemysłu, a stąd tylko krok do perły korony brytyjskiej, a mianowicie do Indii. Kapitał francuski penetruje kraje Ameryki Środkowej i Łacińskiej rozpoczynając od newralgicznego punktu, jakim jest Panama. Wojna ograniczona jedynie do wschodniego teatru walk spowoduje, że w jej wyniku Francja, będąca mocarstwem, przerodzi się w supermocarstwo. Do tego Anglicy dopuścić nie mogą, a więc spokojnie słuchają francuskich wywodów i czekają.
W tej bitwie nie bierze udziału wojsko, nie huczą armaty, a rozmowy toczą się w dobrze strzeżonych zacisznych gabinetach. Na zewnątrz więc nie słychać nawet szeptu. Niemcy wsłuchują się w tę londyńską ciszę. Dla niemieckiego ucha brzmi ona jak najpiękniejsza muzyka Wagnera, ale to nie „Złoto Renu”, lecz raczej mgła leniwej Tamizy wróży Niemcom spełnienie ich marzeń i snów. Nie mogą oni inaczej odczytać angielskiego milczenia, jak tylko jako zupełny dêsintéressment w stosunku do spraw kontynentu. W końcu po dokładnym, precyzyjnym rozważeniu sprawy, będąc całkowicie pewni angielskiej neutralności, Prusy uderzają poprzez Luksemburg i Belgię na Francję. Dochodzi do walki. Jest mnóstwo trupów i rannych. Propaganda po obu stronach podgrzewa atmosferę.
„No – mówią Anglicy – teraz to już na pewno nikt nie wycofa się z walki” i natychmiast wypowiadają Prusom wojnę, mimo braku zobowiązań formalnych względem państw sprzymierzonych. Niemcy już teraz rozumieją, że „zostali wpuszczeni w maliny”, ale na odwrót jest już za późno. Chcąc ratować plan strategiczny i pokonać swego zachodniego przeciwnika muszą maksymalnie nasilić działania przeciwko Francji. To uniemożliwia wsparcie wojsk austriackich. Rosjanie uzyskują chwilową przewagę. Austriacy dostają lanie i trzeciego września wojska carskie zajmują Lwów.