[stron_glowna]
0 książek
0.00 zł
polskiangielski
Książki papierowe i ebooki
Konik drewniany
Konik drewniany
Leon Chrapko
Wydawca:My Book
Format, stron: A5 (148 x 210 mm), 179 str.
Rodzaj okładki: miękka
Data wydania:  październik 2008
Kategoria: powieść
ISBN:
978-83-7564-130-1
28.00 zł
ISBN:
978-83-7564-133-2
19.00 zł
FRAGMENT KSIĄŻKI
     Słony, wilgotny wiatr od morza. W porywach unosił krople wody w głąb lądu. Uderzał w ściany domów, twarze przechodniów. Leszek był daleko od ulubionej dzwonnicy, tajemniczego konfesjonału. Stał na zwodzonym moście za zieloną bramą w Gdańsku. Oparty o metalową balustradę obserwował ciemną toń kanału. Spienione fale uderzały o jego betonowe brzegi. Mała dziewczynka wrzucała kawałki bułki do wody. Niektóre porywane były w locie przez krzykliwe mewy. Dziewczynka śmiała się i wrzucała następne. Leszek patrzy biernie na ten mewi festyn i radość dziewczynki. Jego myśli biegły ponad tym, co go otaczało. Kanał, most, żuraw, ruiny starówki. Oczami wyobraźni widział wartki bieg Osławy. Słyszał jej śpiew pośród wybielałych na słońcu kamieni. Nosił w sobie jej krystaliczny nurt okradający błękit nieba. Wędrówki jej brzegami, brodzenie za rybami. Zawsze sprawiało mu to największą radość. Tę odrobinę radości przywiózł ze sobą tu, do Gdańska. Sam wybrał nową, obcą przestrzeń. Od przyjazdu minęło już kilka miesięcy. Zima przeszła nieoczekiwanie łagodnie. Powoli przyzwyczajał się do nowego rytmu życia. W szkole radził sobie dobrze. Wydawało się, że nic nie powinno zakłócać jego ułożonego bytu.
     Tego dnia padał rzęsisty deszcz. Po powrocie z zajęć zauważył na swoim łóżku kartkę. Wziął ją do ręki. Było to wezwanie do dyrektora bursy o następującej treści:
     „Zawiadamia się mieszkańca bursy co następuje. Wymieniony zobowiązany jest do stawienia się u Dyrektora bursy w dniu 16 kwietnia br. o godz. 13. Sprawa pilna. Ze sobą należy wziąć legitymację szkolną. Podpis: Dyrektor Bursy inż. B. Kozłek. Wezwanie należy traktować jako obowiązkowe”.
     Zdziwiony nieoczekiwanym pisemkiem usiadł na łóżku.
     – O co właściwie chodzi? Nic nie rozumiem.
     – Formalności, kochany! Ot co!
     – Przestraszyłeś mnie. Wchodzisz jak duch – był to Andrzej.
     – Nie zastanawiaj się długo. Idź o wyznaczonej godzinie do niego. Tak będzie najlepiej. Tego faceta stać na wszystko. Dobrze radzę, pamiętaj o tym. Cześć, lecę do klubu TPPR. – W drzwiach zatrzymał się i rzucił przez ramię: – To pewnie zwykła rozmowa.
     Leszek wstał z łóżka. Popatrzył na pokój. Koledzy jak zwykle pozostawili po sobie spory bałagan. Do wyznaczonej godziny miał jeszcze sporo czasu. Poukładał rozrzucone ubrania, starł proch z parapetu okna, poprawił łóżka. Zajęty układaniem książek usłyszał skrzypnięcie otwieranych drzwi. Odwrócił się w ich kierunku. Patrzył ze zdziwieniem na niespodziewanego gościa. W drzwiach stał dyrektor Kozłek.
     – Co, piorun w ciebie strzelił czy zobaczyłeś diabła!? – lustrując pokój, przetarł brodę i kierując się do drzwi, dodał: – Pamiętasz? Trzynasta!
     Leszek usiadł na krześle przy stole. Zastanawiał się, co miała znaczyć ta wizyta. Spojrzał na zegarek. Była za piętnaście trzynasta. Punktualnie o trzynastej był przed drzwiami dyrektora bursy. Mosiężna tabliczka na drzwiach błyszczała w promieniach słońca. Jej treść informowała jednoznacznie; Dyrektor Bursy – inżynier Bronisław Kozłek. Poniżej na białej tabliczce wypisano dodatkową informację; BEZ WEZWANIA NIE WCHODZIĆ.
     Leszek usiadł na ławie pod ścianą. Mijały minuty. Milczące drzwi i cisza na korytarzu. Wydłużający się czas oczekiwania. Nerwy. Spocone ręce. Zastanawiał się, co stało się z poprzednim dyrektorem. Wytarł ręce chusteczką. Wstał z ławy. Drzwi raptownie się otworzyły.
     – Co z tobą, dlaczego nie wchodzisz!?
     – Tabliczka – zauważył Leszek.
     – Faktycznie, tabliczka. Siadaj – wskazał ręką na fotel.
     – Dziękuję – odparł już nieco spokojniejszy.
     Jest po raz pierwszy w tym gabinecie. Duży pokój z trzema weneckimi oknami. Samo pomieszczenie nie budzi większego zainteresowania. Natomiast jego wyposażenie zadziwia. Ciężkie, duże meble w kolorze mahoniu. Zapewne dębowe. Biurko, podłużny stół i fotele obite skórą w kolorze ugru. Trzy przeszklone biblioteczne szafy. W nich, równymi rzędami, dzieła wszystkie Lenina i Stalina w skórzanej oprawie. Złocone grzbiety tych dzieł błyszczą w promieniach słońca. Leszek przyglądał się wnętrzu z ciekawością.
     – Widzę, że przyglądasz się gabinetowi – usłyszał ochrypły głos dyrektora. – Dokonałem tu trochę zmian. Ale do rzeczy. Jestem tutaj od kilku tygodni i chcę poznać wszystkich mieszkańców bursy. Jest was ponad trzysta osób. To wymaga czasu i wnikliwości. Najpierw wzywam tych mieszkańców, których pochodzenie i ich personalia zwróciły moją uwagę. Do tych ty właśnie należysz. – Poprawił się w fotelu i sięgnął do szuflady po biurową teczkę. Położył ją przed sobą.
     Leszek obserwował uważnie zachowanie dyrektora. Nie rozumiał, co takiego szczególnego zwróciło uwagę tego człowieka w jego personaliach i pochodzeniu. Czekał na dalszy przebieg tego dziwnego spotkania. Kozłek tym czasem otworzył teczkę i podnosząc wzrok na Leszka, zapytał:
     – Pochodzisz z rzeszowskiego?
     – Tak.
     – A gdzie mieszkasz?
     – W Zagórzu.
    – A gdzie to jest? – zapytał nerwowo Kozłek.
     – Niedaleko Sanoka.
     Dyrektor, kiedy usłyszał odpowiedź Leszka, raptownie wstał z fotela. Leszek zaniepokojony zachowaniem dyrektora, również podniósł się. Kozłek natomiast sięgnął do kieszeni spodni. Wyjął chusteczkę, otarł pot z czoła. Siadając, ściszonym głosem zaczął swój nasycony nienawiścią monolog:
     – No właśnie, tam jest Ukraina. Tam mój brat zginął w czterdziestym siódmym. – Odwrócony w stronę okna, prawą rękę oparł o fotel, lewą uniósł do góry. Był to krótki gest, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć. Wyjął z papierośnicy papierosa, zapalił. – Kim są twoi rodzice?
     – Ojciec rzemieślnik, a mama…
     – Nie pytam, co robią! Pytam, to Ukraińcy czy Polacy!?
    Leszek milczał, wpatrzony w krzyczącego dyrektora.
     – Odpowiadaj jak pytam!!
    Wstał nagle, podniósł szarą teczkę i trzęsąc nią, wrzasnął:
     – Napisałeś w ankiecie personalnej, narodowość polska!
     – Bo jestem Polakiem – spokojnie odpowiedział Leszek. Nie mógł zrozumieć zachowania Kozłka.
     – Twój ojciec Ukrainiec, ty też Ukrainiec! – złość tamowała mu oddech. Przez chwilę milczał. Nagle jeszcze głośniej zawołał. – Wy tam wszyscy…
     Nie dokończył. Do pokoju wszedł starszy mężczyzna w mundurze oficera marynarki. Zdziwiony zachowaniem dyrektora, odwrócił się w stronę Leszka ze słowami:
     – Bądź tak grzeczny i zostaw nas samych. Poczekaj na korytarzu, zaraz do ciebie przyjdę.
     Leszek wybiegł z gabinetu szczęśliwy, to już koniec tego, nader dziwnego spotkania. Mijały dni. Nic szczególnego się nie wydarzyło. Kozłek do końca roku siedział spokojnie w swojej twierdzy. Wyszczuplał i rzucił palenie.

     Decydującym bodźcem do odwiedzin rodzinnego domu była nieodparta chęć połażenia po dzikich bieszczadzkich szlakach. Marzył o tym od dawna. Pogoda również wabiła w góry. Po powrocie od Andrzeja zabrał z bursy kilka drobiazgów i ruszył w drogę. Cieszył się, jak dziecko nową zabawką, tym chwilowym powrotem. Siedząc w przedziale rozklekotanego pociągu, błądził już myślami po wetlińskiej, łopieńskiej dolinie, duszatyńskich szmaragdach zagubionych w lesie. Tam w drodze na caryńską, pośród mgieł i dostojnych jałowców, czuł się wolny.
    Podróż minęła bez większych niespodzianek. Dwie przesiadki i kilka godzin spóźnienia nie zrobiły na Leszku większego wrażenia. Nie czuł też zmęczenia, wysiadając w Zagórzu. W domu serdeczne powitanie przez Helenę. Ojciec był w tym czasie w Sanoku u cholewkarza.
     – Jesteś głodny? – spytała z troską.
     – Bardzo, ale wpierw muszę się umyć.
     Pod wieczór wrócił ojciec. Rozmawiali do późnych godzin nocnych. Taka rozmowa od dawna im się obu należała. Wyraźnie był zadowolony z tego spotkania. Leszek też odczuwał wielką ulgę. Opowiedział ojcu o rozmowie z dyrektorem bursy.
     – Nie dziw się temu człowiekowi. Stracił brata. Może czas pozwoli mu inaczej ocenić tamte lata.
     Helena nie przeszkadzała im w rozmowie. Przygotowała kolację i poszła spać. Była zmęczona całodzienną bieganiną.
     – Chciałem ci powiedzieć, że powróciłem do swego rodowego nazwiska.
    Leszek popatrzył na ojca, po chwili zapytał:
     – Do imienia też?
     – Nie. Imię Dymitr brzmi teraz niedobrze.
© 2004-2023 by My Book
×