Gdy wszedłem na salę operacyjną, poczułem się trochę nieswojo. Pomieszczenie było praktycznie puste, stał w nim jedynie stół operacyjny, lampa i mały stoliczek z garstką narzędzi. Pielęgniarki kazały mi zdjąć tylko koszulę i buty, tym sposobem na stole operacyjnym leżałem w spodniach i skarpetkach! Po chwili zjawił się sam chirurg i rozpoczął zabieg od podania znieczulenia miejscowego. Trzy potężne zastrzyki w nos okazały się bardzo bolesne. Byłem silnie zestresowany, choć jak określił lekarz, znieczulenie zniosłem bardzo dobrze. Z każdą minutą bałem się coraz bardziej. Zawsze miałem wybujałą wyobraźnię, która teraz zbierała swoje żniwa. Ciężko było mi opanować drżenie nóg. Po chwili, gdy znieczulenie zaczęło działać, lekarz poprosił mnie o zamknięcie oczu i przystąpił do operacji. Ogarnęło mnie przerażenie, nos tylko mi zdrętwiał, dokładnie czułem każdy ruch chirurga. I tutaj zaczął się prawdziwy horror. Podane znieczulenie okazało się stanowczo za słabe, biorąc pod uwagę rozległość zabiegu. Wadą tej formy znieczulenia jest zachowane uczucie dotyku oraz pełnej świadomości, o czym oczywiście lekarz zapomniał mi powiedzieć. Nie dostałem nawet „głupiego Jasia” ani innego ogłupiacza, który choć trochę pozwoliłby mi odstresować się.
Zabieg rozpoczął się standardowo, czyli od oddzielenia czubka nosa od przegrody; uchyliłem oczy i zobaczyłem długie nożyczki, przebijające na wylot przegrodę mojego nosa. Zakręciło mi się w głowie, a w ustach poczułem słodkawy smak. Zrobiło mi się słabo, o czym natychmiast poinformowałem lekarza, jednak on nie reagował. Słyszałem i czułem wszystko, co robił lekarz. Dławiłem się własną krwią spływająca do gardła. Szlifowanie kości, skrobanie i piłowanie czułem dosłownie w mózgu. Cierpiałem z bólu i błagałem lekarza o narkozę, ten jedynie dwukrotnie dodawał znieczulenia. Gdy powiedziałem, że już dłużej nie wytrzymam, lekarz zdenerwował się i zaczął mnie obrażać. Wyzwał mnie od histeryka i panikarza, powiedział, że zachowuję się jak „dupa, a nie facet”. Nie mogłem wprost uwierzyć własnym uszom. Następnie, między jednym, a drugim cięciem, lekarz opowiadał pielęgniarkom pikantne dowcipy. Kiedy nie wytrzymałem już z bólu i poprosiłem o kolejne dodanie znieczulenia, lekarz odparł, że bardzo nieładnie jest komuś przerywać i jeśli się nie uspokoję, to na tym etapie zakończy operację i odwiezie mnie do szpitala, by tam mnie pozszywali. Dodał jeszcze, że nie ma zamiaru „pocić się” przeze mnie i denerwować. Po godzinie, która dla mnie była całą wiecznością, lekarz założył mi opatrunek i odszedł od stołu, a pielęgniarka podała mi naczynie z wodą i gazę i kazała umyć sobie zakrwawioną twarz. Po chwili jednak stwierdziła pretensjonalnym tonem, że wyjątkowo sobie nie radzę i musi zrobić to sama. Poirytowany do granic możliwości, delikatnie wytłumaczyłem pani, że leży to w zakresie jej obowiązków i jeśli tego nie wykona, z przyjemnością odwiedzę jej szefa, gratulując kadry.
Podczas zabiegu cały czas trzymałem się za ramiona, w sposób nazywany potocznie gestem zamknięcia. Kiedy ból stawał się nie do zniesienia, zaciskałem dłonie coraz mocniej. Gdy przed opuszczeniem kliniki ubierałem się, zobaczyłem, iż mam w tych miejscach krwawe zasinienia od siły ucisku.
Po powrocie do domu byłem skrajnie wyczerpany. Poprosiłem mamę o podanie leków przeciwbólowych i poszedłem spać. Gdy po kilku godzinach obudziłem się, opowiedziałem jej o całym zajściu. Była zbulwersowana. Nie mogliśmy zrozumieć, jak można traktować w ten sposób pacjenta, nie mówiąc już o pacjencie chirurgii estetycznej, który zapłacił za zabieg, i to wcale niemałe pieniądze.
W drugiej dobie po operacji podjechałem do kliniki na wyjęcie setonów z nosa. Ten zabieg akurat pan doktor wykonał wyjątkowo delikatnie. Dowiedziałem się również, że mam duszę artysty i na pewno zrobię karierę w mediach, bo jak większość znanych ludzi, mam niski próg bólu. To zabawne, bo właśnie te same słowa usłyszała Hanna Bakuła od swojego chirurga partacza, który zafundował jej krwiak i gronkowca, nie mówiąc już o szokujących efektach zabiegu. Nie chciałem wdawać się w zbędne dyskusje z lekarzem i tłumaczyć, że po prostu podał mi za słabe znieczulenie lub znieczulenie nieadekwatne do rozległości zabiegu i nie ma to żadnego związku z niskim progiem bólu. Po wyjęciu setonów spytałem lekarza o wynik operacji, doktor odparł entuzjastycznie, że nos jest piękny i będę bardzo zadowolony z efektu. Dodał jeszcze, że nos jest trudną operacją i rzadko efekty są tak doskonałe, jak w moim przypadku. Umówiłem się więc na zdjęcie gipsu i wyszedłem z gabinetu. Wracając do domu byłem dobrej myśli, słowa lekarza bardzo podniosły mnie na duchu. W porównaniu do poprzedniej operacji czułem się i wyglądałem dużo lepiej. Nie miałem krwawych wylewów pod oczami, a obrzęk twarzy był naprawdę niewielki i ustępował z dnia na dzień. I chyba właśnie to bardzo mnie wewnętrznie uspokajało. W odróżnieniu od pierwszego zabiegu, teraz wyglądałem rewelacyjnie.
Nie mogłem doczekać się usunięcia gipsu. Na jego zdjęcie pojechałem razem z mamą, która postanowiła czekać przed kliniką w samochodzie. W gabinecie doktor był bardzo miły i grzeczny, delikatnie zdjął mi gips i podał lusterko. Pierwsze, co zwróciło moja uwagę, to krwawa rana na środku nosa i dziwne zgrubienie pod nią. Okazało się, że lekarz uznał za konieczne położenie fragmentu chrząstki wyciętej z czubka na grzbiet nosa, w celu wyrównania profilu. Zrobił to na tyle nieudolnie, iż przebił skórę na grzbiecie nosa, a chrząstka spowodowała powstanie szpecącego garba. Gdy zobaczył mój wyraz twarzy, od razu dodał, że ranka się zarośnie, a garbek wchłonie i będzie pięknie. Generalnie lekarz był bardzo zadowolony z efektu operacji, mówiąc, że nos wyszedł świetnie. Od razu kazał mi zwrócić uwagę na to, że nos jest krótszy i mniejszy. Rzeczywiście, nos był krótszy i mniejszy, ale z przerażeniem odkryłem, że cała jego lewa strona po prostu zapadła się. Każda dziurka miała inny kształt, a nos był garbaty i lekko skrzywiony w lewą stronę. Nieprawidłowości było widać mimo silnego obrzęku. Każdy mój zarzut lekarz zbijał znanymi mi już argumentami, czyli: obrzęki, obrzęki i jeszcze raz obrzęki. Podkreślał, że jak wszystko się zagoi, nos będzie idealny. Podziękował mi za wizytę i zaprosił za trzy miesiące na kontrolę i… konsultację w sprawie kolejnych zabiegów.
Gdy wsiadłem do auta, mama zdębiała. Na operację poszedłem z prostym, ale długim nosem, a wróciłem z krótkim i garbatym… I znów musiałem uzbroić się w cierpliwość. Postanowiłem wyjechać na dwa miesiące za miasto, na swoją leśną działkę. Decyzję skonsultowałem oczywiście, a chirurg uznał ją za świetny pomysł. Świeże powietrze i dużo relaksu miało znacznie przyspieszyć proces gojenia i poprawić moje samopoczucie. W miarę upływu czasu obrzęki ustępowały, a nos goił się. Niestety, zaczęły się kłopoty z oddychaniem. W nocy oraz w dzień, kiedy byłem w pozycji leżącej, nos zatykał się całkowicie, uniemożliwiając oddychanie. Z przerażeniem odkryłem, że tracę zmysł powonienia. Do tego wszystkiego nos prezentował się fatalnie. Rzekłbym nawet, że wyglądał dużo gorzej niż zaraz po zdjęciu gipsu. Najwyraźniej silna opuchlizna ukrywała wszystkie nierówności. Oczywiście „garbek” się nie wchłonął, blizna po przebitej skórze została, a cała lewa strona nosa po prostu zapadła się. Czubek nosa był za bardzo zadarty, a jego chrząstki ułożyły się w dziwną, twardą kulkę. Byłem załamany, zacząłem gorzej sypiać, zamyślać się, straciłem chęć do uśmiechania się i rozmowy. Całe godziny spędzałem przed lustrem. Zacząłem bardzo żałować decyzji o operacjach plastycznych. Pojawiły się objawy typowe dla depresji. Niestety, nie udało mi się odpocząć w te wakacje. Czekał mnie bardzo ciężki rok, nowe wyzwania i obowiązki, a ja całkowicie nie miałem siły stawić temu wszystkiemu czoła. Czułem się jak wątłe drzewko na silnym wietrze.
Do Łodzi wróciłem na początku września i od razu zgłosiłem się do lekarza. Byłem pewien, że zaproponuje mi kolejną poprawkę, a tym czasem uśmiechnięty i zadowolony lekarz powiedział mi, że jest pięknie i o właśnie taki efekt mu chodziło...