[stron_glowna]
0 książek
0.00 zł
polskiangielski
Książki papierowe i ebooki
Dziewczyna ze starej fotografii
Dziewczyna ze starej fotografii
Dawid Bartela
Wydawca:My Book
Format, stron: A5 (148 x 210 mm), 328 str.
Rodzaj okładki: miękka
Data wydania:  marzec 2008
Kategoria: powieść
ISBN:
978-83-7564-018-2
42.50 zł
ISBN:
978-83-7564-134-9
25.00 zł
FRAGMENT KSIĄŻKI
    (...) leżał w swoim łóżku i patrzył na nieproszonego gościa, który usiadł w fotelu, wyciągając z rękawa marynarki półlitrową butelkę z przezroczystym płynem. Postawił ją na niskiej ławie, rozglądając się po całym pokoju. W pewnym momencie wstał i podszedł do szerokiego regału z książkami, na którym, obok zbroszurowanych arkuszy papieru, stały dwa nienaruszone kieliszki, pośród porozbijanego szkła. Wziął je i przetarł wewnętrzną częścią poły marynarki, po czym postawił oczyszczone pięćdziesięciogramowe miarki obok butelki pełnej bezbarwnego, wysokoprocentowego płynu. Usiadł z powrotem w fotelu i sięgnął prawą ręką po butelkę, którą w okamgnieniu odkręcił i ze sprawnością barmana napełnił zawartym w niej płynem oba kieliszki.
    – Napijmy się – powiedział nieznajomy o szpetnej twarzy. – Klin będzie miał teraz dla ciebie zbawienne działanie.
    Kim, u licha, jest ten człowiek? – zastanawiał się, przerzucając wzrok z pełnego kieliszka na szpetną twarz nieznajomego. Co on tutaj robi? Jak wszedł do mojego mieszkania? Może przysłał go Darbi, przecież wiedział, że będę miał kaca i nikomu, kto zaproponuje mi kielicha, nie odmówię. Pytania w jego głowie się mnożyły. Wreszcie zadał sobie ostatnie z nich: Może ja nie żyję i witam się właśnie z Diabłem!? W piekle???
    – Żyjesz! Umarłemu nie proponowałbym napicia się ze mną wódki.
    – Czytasz w moich myślach?
    – Nie muszę niczego czytać w twojej głowie. Znam doskonale twoje wnętrze, wiem o tobie dosłownie wszystko. Twoja osoba nie kryje przede mną żadnych tajemnic, choć jestem przekonany, że ty sam o sobie wiesz niewiele. Może nasze spotkanie pozwoli ci popatrzeć na siebie samego z pozycji biernego widza, choć efekt końcowy może okazać się fatalny, wręcz tragiczny.
    Mówiąc słowo „tragiczny” spojrzał mu prosto w oczy, milknąc na krótką chwilę, po czym znów zwrócił się do podpartego na łokciu, pośród zmierzwionej pościeli, całkowicie zaskoczonego i zdezorientowanego całą sytuacją człowieka, który miał wrażenie, że znalazł się w obiektywie ukrytej kamery.
    – Nie mam czasu na opowiadanie ci szczegółów, skąd się tutaj wziąłem i dlaczego będę chciał cię męczyć wnikliwymi pytaniami.
    Zrobił krótką pauzę, drapiąc przerzedzone i tłuste włosy, po czym kontynuował swój monolog:
    – Będziesz jednak miał możliwość przeżycia czegoś, co wpłynie na twój dalszy byt, ale powtarzam, kiedy stąd wyjdę, twoje dalsze życie zostanie w twoich rękach. Dokładnie zapamiętaj moje słowa: tylko i wyłącznie w twoich rękach. I jeszcze jedno, powiedziałem, że spojrzysz na siebie jako bierny widz. Tak do końca nie będziesz bierny.
    Patrzyli na siebie przez około minutę, milcząc i nie spuszczając z siebie wzroku. Pierwszy tę ciszę przerwał nieproszony gość, który przemówił lekko zachrypniętym głosem:
    – Rusz wreszcie te swoje zastygłe kości i siadaj ze mną przy tej oto butelce! – mówiąc słowo „butelka” przymrużył nieznacznie powieki, marszcząc przy tym czoło. – 24.12.1970. Ta data jest moją wyrocznią i niestety przeklętym dla mnie dniem – Donaldzie!!!
    – Ha, ha, ha! – uśmiechnął się, marszcząc czoło, ukazując jednocześnie grymas bólu na twarzy. Wsparł się na rękach, siadając na łóżku wśród rozbebeszonej pościeli. Otarł rękami twarz. Położył dłonie na kolanach i wykrzywiając usta, odezwał się zachrypłym głosem
    – Znasz moje imię i datę urodzin. Uważasz się przez to za jakiegoś wszechwiedzącego mesjasza, który wtargnął przez nikogo nieproszony do mojego domu i chcesz pewnie przeprowadzić ze mną poważną rozmowę?! –----- nabrał w płuca głęboki wdech, rozglądając się po pokoju. – Spójrz na półkę, z której przed chwilą brałeś kieliszki – wskazał nieznacznym ruchem głowy miejsce, o którym mówił. – Tam przecież leżą moje dokumenty, które pewnie dokładnie przeglądnąłeś podczas mojego snu. To, jak tutaj wszedłeś, wcale mnie nie zastanawia. Zwykle moje drzwi nie są zamknięte na klucz.
    Zrobił krótką przerwę, łapiąc ciężko oddech, po czym spojrzał na szpetną twarz swojego gościa siedzącego wygodnie na fotelu.
    Czekał przez chwilę na jakąkolwiek odpowiedź na te z trudem wypowiedziane słowa. Lecz nieznajomy milczał, patrząc na leżące dokumenty. Wstał po chwili i podszedł do wskazanego przed chwilą miejsca. Stał teraz przygarbiony i wpatrywał się w laminowane druki, mrużąc małe, zamglone oczy. Odłożył je po chwili na to samo miejsce i wrócił, siadając wygodnie w miękkim fotelu z lotniczym oparciem.
    Donaldowi mieszały się w głowie kilkudniowe wspomnienia. Próbował usilnie przypomnieć sobie, czy poza kilkunastosekundowym spotkaniem w izbie wytrzeźwień nie natknął się jeszcze gdzieś na tego człowieka. Nic jednak nie mógł skojarzyć z tą oto tu siedzącą postacią, której twarz przypominała mu szczurzy pysk, o powiększonych kształtach. Przestał jednak zaprzątać sobie głowę, daremnie wytężając szare komórki, bo ten wysiłek i tak nie przynosił oczekiwanego rezultatu. Podniósł się nie bez trudu, poprawiając luźne bokserki i usiadł na fotelu, spoglądając na wypełnione kieliszki i stojącą między nimi półlitrową butelkę. Uświadomił sobie, że po cóż się w tej chwili zastanawiać, skąd się wziął tutaj ten facet; ważne, że nie przyszedł z pustymi rękami. Sięgnął drżącą dłonią po stojący kieliszek i niezdarnie uniósł go w górę. Ręka jego jednak niesamowicie drżała i zachowywała się, jakby dźwigała kilkudziesięciokilogramową hantle, a nie pięćdziesięciogramowy kieliszek. W jednej chwili dostawił drugą dłoń do wartościowego w tej chwili ciężaru i obiema rękami podniósł kieliszek do ust, wlewając w siebie płyn, który był teraz dla niego najważniejszy.
    Nieznajomy po raz wtóry nalał płyn – dobry na całe zło, jak często wypowiadał się na temat wódki Donald. Patrzył teraz na powiększającą się zawartość obu kieliszków i czuł wzmagającą się chęć powtórnego sięgnięcia i jak najszybszego napicia się, właśnie w tej chwili. Jego dłonie drżały nieustannie, więc teraz nie zaryzykował podniesienia kieliszka w jednej ręce i tym razem obiema rękami chwycił pięćdziesiątkę, by nie uronić ani kropli. Szybkim ruchem podniósł pełne szkło do ust i wypił całą zawartość, wykrzywiając twarz. Alkohol przyjemnie zaczął krążyć w jego żyłach. Uczucie oblegających go mrówek powoli ustępowało. To samo było z czarnoskórym kowalem i jego małym pomocnikiem, obaj widocznie byli dostatecznie wyczerpani swoją pracą i zarówno odgłosy uderzeń młota o kowadło, jak i tarcie drucianej szczotki o chropowatą zgorzelinę straciło na swojej wcześniejszej sile.
    Donald zamknął oczy, z nadzieją, że gdy otworzy je ponownie, w pokoju nie będzie już nikogo, oprócz niego samego. Nie podnosił w górę powiek przez około dziesięć sekund, a w tym czasie przez głowę przeszła mu zatrważająca myśl – może to delirium tremens!?
    Otworzył oczy i spojrzał na uśmiechającą się do niego szczurzą twarz nieznajomego i nieproszonego gościa. Kieliszki w tym czasie napełnione zostały po raz trzeci. Tym razem już jedną ręką sięgnął po wypełnione po brzegi naczynie. Uniósł je lekko i zamaszystym ruchem doświadczonego pijaka napił się po raz kolejny. To jednak okazało się złym posunięciem, jak na tak krótki odstęp czasu, w którym wypijał kolejne porcje serwowanego alkoholu. Co prawda pierwsze zetknięcie płynu z jego podniebieniem nie wskazywało na późniejsze opłakane skutki. Po kilku sekundach poczuł w gardle napływającą gęstą ślinę, kłębiącą się w jego ustach, i słodko-gorzki smak na podniebieniu. Podniósł się energicznie z fotela i szybkim krokiem skierował się do ubikacji. Prawą rękę trzymał na brzuchu, zaś lewą przyciskał do zamkniętych ust. Przebiegł przez wąski korytarz swojego mieszkania, wpatrując się w białe drzwi z nadzieją i utęsknieniem.
    W tym czasie jegomość, który zawitał do niego z lekarstwem mającym być wyzwoleniem z udręki psychiczno-fizycznych mąk ciała i duszy, siedział sobie wygodnie w fotelu. Wpatrywał się w okno zasłonięte granatową zasłoną, przez którą przebijały się poranne promienie słoneczne. Jego twarz była całkowicie nieruchoma i gdyby nie mrugnięcia powiek, to można by powiedzieć, że jest kamiennym posągiem.
© 2004-2023 by My Book
×