Topielica (fragment)
Lato tego roku jest bardzo kapryśne, niezdecydowane, czy jeszcze chce tutaj trochę pomieszkać, czy ustąpić napierającej Jesieni. Bawią się z nami w zgadywankę: dzisiaj jestem jeszcze latem, czy już jesienią? W całej tej zabawie dni są bardzo również zmienne, raz jest cudownie ciepło i latem oddycha każda cząstka ziemi, innym razem wszystko kurczy się, pochmurnieje i dygocze od jesiennego chłodu. Zwłaszcza wieczory są chłodne i mimo urokliwie mrugających gwiazdek na niebie nie zachęcają do spacerów na łonie przyrody. Uciekłam na wieś, aby odpocząć od ulicznego zgiełku, od koszmarnych informacji w telewizyjnym ekranie, chcę pobyć z dostojną ciszą natury, z zieloną trawą, z szumiącym w drzewach letnim wiatrem i z zapachem wody w jeziorze. Po szybkim spacerze i upojeniu naturą moje zmysły są zmęczone świeżością powietrza, w głowie mnóstwo zielonych obrazów zieleni pól, jeziornych szuwarów pobliskiego lasu, chcę nareszcie zdrowo spać. Z łóżka mam widok wprost na roziskrzone gwiazdami niebo z całą plejadą Drogi Mlecznej. Wpatrzona w tę drogę, rozluźniona, bez żadnej myśli w głowie zapadam w sen.
Jestem w łodzi i płynę po jeziorze. Łódź obmywają fale, słychać plusk wioseł, ale nie widzę wioślarza. Wpatruję się w głębie wody. Jest przejrzysta i czysta, układa się w fale wokół łodzi. Głębia tej toni jest jak nieskończoność, brak początku i końca, jest niepokojąca, wzbudza we mnie jakiś lęk. Nadal wpatruję się w tę niepokojącą toń, bo czemuś nie mogę od niej oderwać oczu.
Najpierw dość niewyraźnie w głębi wody dostrzegam coś, co wolno, cicho i bezszelestnie wynurzając się zmierza w moim kierunku. Jeszcze ciągle jest w wodzie. Przyglądam się teraz z większą uwagą, wychylając się z łodzi ku lustru jeziora, ręce opieram o krawędź łodzi, aby z niej nie wypaść. Zaczynam dostrzegać to coś. Kiedy mój umysł rozpoznaje widziany obraz, to coś, co obserwuję w głębi wody, nagle przyśpiesza swoje wynurzenie i tak gwałtownie zbliża się do łodzi i do mnie, że nie mam nawet czasu na to, aby cofnąć się znad burty. Fale zwiększają się również gwałtownie, łódź chybocze na nich niebezpiecznie, z wody z prędkością torpedy wynurza się kobieta i zarzuca swoje zimne ręce na mnie, chcąc mnie wciągnąć do wodnej otchłani. Jest wielka, gruba, ma czarne, rozpuszczone i mokre włosy i niebieskie duże oczy, twarz urody raczej przeciętnej, wskazującej na to, że już niestety z wiekiem przeminęła, a pozostało jedynie jakieś zmęczenie, w wyrazie oczu cierpienie, ból i gorycz. Nagłym szarpnięciem całego ciała unikam kontaktu z rękami Topielicy i unikam wciągnięcia mnie do tej otchłani. Topielica na powrót zanurza się w głębię, a w jej twarzy i oczach jawi się złość.
Zrywam się z posłania z jakimś koszmarnym jękiem i czuję, że moje serce skacze jak oszalałe, oddech również mam przyśpieszony, jestem spocona i całe ciało drżące, a wewnątrz siebie czuję jeszcze strach przed tym, co mogło się zdarzyć. Dobrze, że to tylko sen, ale długo nie mogę dojść do siebie, chociaż staram się bardzo, bo jestem tutaj dlatego, aby bezstresowo spędzić resztki letniego czasu.
Boli mnie głowa, cudowny nastrój prysł jak bańka mydlana, moje wysiłki, aby rozpocząć dzień inaczej, spełzają na niczym. Ciągle nie mogę pozbyć się przykrego wrażenia snu z Topielicą w roli głównej. Z pomocą na poprawę jakości odpoczynku przychodzi jak zwykle niezawodny Jageniusz. Podczas śniadania przy ogromnym grillu na świeżym powietrzu oznajmia, że dzisiaj znowu jest lato i on wynajął łódź na przejażdżkę po jeziorze, a nawet zaplanował już trasę. Po drugiej stronie jeziora jest klasztor Kamedułów i tam właśnie popłyniemy. Nie całkiem jeszcze trzeźwa po wstrząsających sennych doznaniach, jak bezwolna owieczka zgadzam się na tę wyprawę przez wielką wodę. No i płyniemy. Jageniusz z wiosłami tuż przed samym wypłynięciem z urokliwym, sobie tylko właściwym uśmiechem na twarzy, oznajmia mi, że on będzie wiosłował – ja mam tylko siedzieć, oglądać, zachwycać się przyrodą wodną i odpoczywać, bo ta wycieczka jest dla mnie i on to robi tylko dla mnie. Coś mnie tknęło w środku, jakieś złe przeczucie, ale że na siłę potrzebowałam zatrzeć resztki śladów sennych, więc oczywiście zbagatelizowałam podpowiedzi intuicji.
Po oddaleniu się od przystani na dość znaczną odległość Jageniusza zaczęły opuszczać siły i nasza łódeczka coraz bardziej kręcąc się przeróżnymi zygzakami po wodzie, bardzo oddaliła się od lądu, wzmógł się wiatr, fale zaczęły niepokojąco również zwiększać swoją wysokość, łódeczka chybotała niebezpiecznie na boki, a na niebie pojawiły się koszmarnie czarne chmury, co zapowiadało radykalną zmianę pogody.
Zwróciłam się z prośbą do niego, aby nie oddalał się tak bardzo, bo pogoda zmienia się na gorszą, zwiększa się siła wiatru, a więc wzrasta zagrożenie i ja się boję. Jageniusz przemilczał moją prośbę, natomiast zaczął wykazywać coraz większą nieudolność w prowadzeniu łodzi i niby niechcący nadal ją kierował ku środkowi jeziora...