(...) obudził się dopiero na ponowny sygnał telefonu. Okna pociemniały późnym letnim zmierzchem. Dzwoniła Agata.
– Nareszcie! – powiedziała tak samo, jak Irena. – Już myślałam, że cię nie ma.
– Ależ jestem, jestem! – nie mógł powstrzymać ziewnięcia.
– Przepraszam cię, kochanie, po prostu zdrzemnąłem się trochę. Po całym dniu uganiania miałem wszystkiego dość.
– I ja cię obudziłam, biedaku! Byłbyś jeszcze spał!
– Bardzo dobrze, żeś mnie obudziła. Po pierwsze, muszę jeszcze popracować, bo na załatwianie ostatnich spraw został mi tylko poniedziałek. A po drugie, po trzecie, po setne – to ty dzwonisz.
– Andrzej, mój kochany! Wszystko załatwiłeś?
– W zasadzie tak.
– I kiedy ostatecznie jedziesz?
– Tak jak planowałem – we wtorek rano.
– W poniedziałek zadzwonię – tylko po to, żeby ci jeszcze raz powiedzieć „do widzenia”. Chcesz?
– Co za pytanie! Oczywiście, że chcę.
– Kiedy się pakujesz?
– Dopiero pojutrze, w niedzielę. Dziś i jutro muszę siedzieć plackiem nad tym cholernym projektem.
– No, to nie będę ci już przeszkadzać. Pozdrowienia od rodziców.
– Dziękuję, i wzajemnie.
– Napisałam kartkę do twojej babci. Aha, jeszcze jedno: ten adres w Londynie, który mi dałeś, jest aktualny?
– Tak. Ale napisz raczej kartkę, bo listy bardzo długo idą. Ja się odezwę, kiedy tam przyjadę. Będę przecież niedługo.
– Andrzej… Tęsknię, kocham, całuję. Czekam na ciebie, pamiętaj!
– Ja też. Szkoda, że cię tu nie ma.
W słuchawce rozległ się cichy śmiech.
– Wtedy pewnie byś nie skończył tego twojego projektu…
– Też prawda – przyznał Andrzej. – No, nic. Potem to sobie odbijemy. Aga! Słyszysz mnie? Halo!
– Słyszę!
– Jak ci się podoba słowo: żona? Albo: pani Andrzejowa Radzimirska?
– Strasznie mi się podoba i jedno, i drugie! Całuję cię jeszcze raz!
Ciekawe, czy Agata zmieni nazwisko? – zastanawiał się Paweł Kordaszewski, przeglądając gazety. Słyszał strzępy rozmowy telefonicznej, jaką córka prowadziła z narzeczonym. – Tak byłoby najlepiej. Wtedy na pewno nikt już nigdy… Co mi też do głowy przychodzi! – obruszył się sam na siebie. – Przez te wszystkie lata nic… Można byłoby na wszelki wypadek wysondować, kim są ci Radzimirscy? Ale co mi do tego, u licha!
On lekarz, ona lekarka – to wystarczy.
Wstał, aby zajrzeć do pokoju córki, Agata siedziała w fotelu nad książką.
– Z kim tak flirtowałaś, córeczko? Z Andrzejem?
– No, a z kim? Oczywiście z nim! – uśmiechnęła się dziewczyna. – Przedostatnia rozmowa, bo on już siedzi na walizkach.
– Jedzie do tego Londynu?
– Tak. We wtorek rano.
– A gdzie się podziała nasza mama?
– Poszła do którejś kumy na imieniny. Kolację zrobiła. Głodny jesteś?
– Zaraz będzie dziennik, to zjemy razem. Masz coś do czytania, Aguś? Przy tym upale źle sypiam. Przydałoby się jakieś czytadło do poduszki.
– Tam są – Agata wskazała półkę na lewo od biurka. – Przejrzyj sobie, może coś znajdziesz.
Paweł podszedł bliżej – i zanim sięgnął po którąś ze wskazanych książek, spojrzał odruchowo na biurko. Pod szkłem leżała fotografia, której na pewno przedtem tu nie było.
Popatrzył na nią uważnie. Musiał kiedyś widzieć z bliska tego mężczyznę, który jednak nie był wówczas w mundurze widocznym na fotografii. Czyżby…
– Kto to jest, Aga? – ledwie wydobył głos z gardła ściśniętego nagłym skurczem.
– Dziadek Andrzeja – odparła spokojnie Agata, nie podnosząc oczu znad książki. – Prawda, jaki Andrzej do niego podobny?
– Ale jak… jak on się nazywa? (Psiakrew, trzeba wziąć się w garść, za wszelką cenę! To przecież nie jest, nie może być…)
– Nazywał się Kamil Kotwicz – odparła Agata, zdziwiona tonem ojca. – Był niewinnie skazany, zginął w procesie oficerów. Znałeś go może, tatusiu?
Paweł chciał odpowiedzieć. Wydał jednak z siebie jakiś nieartykułowany dźwięk.
– Co ci jest, tatku?
– Nic – najwyższym wysiłkiem woli odkaszlnął i zdołał zmusić głos do prawie normalnego brzmienia. – Nic – powtórzył.
– Nie, nie znałem go. Tylko… zdawało mi się że… że to jeden z moich przyjaciół, który… którego Niemcy zabili pod koniec wojny. Wiesz, bywa czasem takie podobieństwo.
– Andrzej jest jak portret dziadka – rzekła Agata. (To dlatego… dlatego wydało mi się, że już go gdzieś kiedyś widziałem – stwierdził w duchu Paweł. Ale teraz – spokój, za wszelką cenę spokój!).